[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyszedł z komisariatu, wciąż czując ból w ramieniu.Był już na parkingu, kiedy ktoś go zawołał.Od-wrócił się i zobaczył Jaya O'Reilly'ego, który szedł ku niemu z plikiem teczek w jednej ręce i telefonem ko-mórkowym przyciśniętym do ucha.- Chwileczkę, panie Cassidy, jeżeli nie ma pan nic przeciwko temu.- Szerokie, pozornie przyjaznemachnięcie ręką przeistoczyło się w przyzywający gest.Nick przystanął i czekał.O'Reilly zakończył rozmowę i schował komórkę do kieszeni.- Cieszę się, że jeszcze tu pana złapałem.Chciałem właśnie do pana dzwonić.Sytuacja trochę sięzmieniła.- Tak? - Serce Nicka podskoczyło gwałtownie.- To znaczy?- Mamy świadka, który twierdzi, że widział, jak wychodził pan z domu kilka minut po odejściu Marian-ne.I że poszedł pan w tym samym kierunku co ona.Obawiam się, że musimy poprosić pana o stawienie się nakomisariacie w celu dalszego przesłuchania.Nie ma pan nic przeciwko temu, prawda? Trzeba to wyjaśnić, takczy inaczej.Nick milczał.Był zmęczony, bolała go nakłuta do pobrania krwi żyła.- Kiedy? - zapytał.- Przed chwilą wyszedłem z laboratorium.Współpracuję z wami, zrobiłem wszystko,o co wam chodziło.Na razie.- Oczywiście, oczywiście! Szczerze doceniamy pańskie zachowanie, może mi pan wierzyć.Trzeba jed-nak powiedzieć, że w tej chwili mamy już sporo dowodów przeciwko panu.Systemy prawne innych państw, naprzykład Anglii, są znacznie mniej łagodne od naszego - tam najprawdopodobniej już siedziałby pan w aresz-RLTcie.Na szczęście my nie jesteśmy takimi formalistami, panie Cassidy.A jeśli chodzi o termin przesłuchania, toustalimy to telefonicznie, dobrze? Będziemy z panem w kontakcie.Nie planuje pan żadnego wyjazdu, mamnadzieję? Niedługo zadzwonię i umówimy się na spotkanie w komisariacie, w porządku?Nie miał ochoty wracać do domu.Wolał pójść gdziekolwiek, byle nie tam, poszedł więc nad morze.Odzatoki ciągnął ostry wschodni wiatr.Skąd bierze się ten wiatr, tato?Aż z Rosji, Owenie, a nawet z jeszcze dalej położonego regionu, zwanego Syberią.Zimą śnieg zalegatam na wysokość trzech metrów, a ziemia zamarza tak mocno, że przez kilka miesięcy po prostu nie da się wy-kopać w niej choćby najmniejszego dołka.Czy ten śnieg w ogóle topnieje, tatusiu?Oczywiście.Wiosną zmienia się w wodę i spływa zboczami wzgórz do strumieni, strumienie zasilają rze-ki, które po przebyciu tysięcy kilometrów wpadają do morza.Wiesz, co wtedy się dzieje?Co takiego, tato?W morzu woda staje się słona.Wody wszystkich mórz i oceanów łączą się i mieszają.Rozumiesz, co toznaczy, mały?To znaczy, że deszcz, który pada na Syberii, kończy w morzu, po którym ja mogę pływać, tak, tato? Za-wsze mi o tym opowiadałeś i wreszcie zapamiętałem, jak to jest.Ruszył pod górę, cichymi uliczkami, które tak dobrze znał.Kiedy znalazł się na placu, zobaczył, że Su-san stoi przed domem z parą starszych ludzi.Wyglądali jakoś znajomo.Nagle uświadomił sobie, że patrzy narodziców Marianne, Jacka i Marię O'Neill.Ich twarze były białe jak papier, znieruchomiałe w szoku, oczy za-czerwienione.Natychmiast domyślił się, gdzie byli.Zwolnił kroku.Odwrócili się.- Bardzo mi przykro.- odezwał się.- Nie wiem, co powiedzieć.Jego słowa padały ciężko, jak ołowiane odważniki.- A co mógłbyś powiedzieć? - Z twarzy Marii O'Neill spojrzały na niego oczy jej córki.- Czy naprawdęmam uwierzyć, że ci przykro, iż tak się stało? %7łe nie chciałeś tego? %7łe żałujesz? Czy możesz szczerze powie-dzieć którąś z tych rzeczy albo wszystkie naraz?- Mario.- Jej mąż objął ją i spróbował odwrócić ku sobie.Susan drgnęła i położyła dłoń na balustradzie schodów.- Wiesz, gdzie przed chwilą byliśmy? - Maria O'Neill odepchnęła ramię męża.- Byliśmy w kostnicy.Zidentyfikowaliśmy ciało naszej córki, jej doczesne szczątki, jak mówią niektórzy.W tym przypadku określe-nie szczątki" jest niezwykle trafne.- Mario.- Nick postąpił krok w jej stronę.- Nie mów do mnie: Mario"! Jak śmiesz?! - Kobieta cofnęła się gwałtownie, z jej oczu popłynęły łzy.- Mario.- zaczął znowu.W tej samej chwili nad jej ramieniem zobaczył Chrisa i Emira, zmierzających w ich kierunku.Emirpodskakiwał, Chris niósł torby z zakupami.- Bardzo mi przykro - powtórzył Nick.- Wierz mi, nie miałem nic wspólnego ze śmiercią Marianne.Proszę, musisz mi uwierzyć.To nie ja ją skrzywdziłem.Może okazałem się niewrażliwy na jej potrzeby, aleRLTbłagam, błagam, żebyś mi uwierzyła.Przecież nie możesz myśleć, że po tym wszystkim, co przeżyliśmy,chciałbym zadać komukolwiek takie cierpienie, jakiejkolwiek matce czy ojcu.Wiesz o tym, prawda? Musiszto wiedzieć, musisz mi uwierzyć.Odwróciła się do niego z twarzą zesztywniałą z wściekłości, z mocno zaciśniętymi ustami.- Nie, nie wiem! Wiem tylko, że moja córka nie żyje! - krzyknęła.- Nie wiem nic poza tym! I w nic po-za tym nie wierzę, nigdy już nie uwierzę.Chłopiec przebiegł obok niej i zatrzymał się przed Nickiem.Wyciągnął rękę i ujął jego dłoń.Maria O'-Neill obejrzała się i zobaczyła Chrisa.Gdy podszedł, objęła go, a on odwzajemnił jej uścisk.Oparła głowę najego ramieniu i zaczęła szlochać.Chris głaskał ją po włosach, mamrotał jakieś słowa i po pewnym czasie jejpłacz ucichł.- Jakoś to będzie, jakoś będzie - powtarzał Chris.- Zobaczysz.Delikatnie popchnął ją w stronę męża.Jack O'Neill wziął żonę za rękę i łagodnie odciągnął.Razem we-szli na schody, Susan przytrzymała drzwi i zamknęła je za nimi.Zapadła cisza.Chris podniósł z ziemi torby z zakupami.- Chodz, Emir, na nas już czas.- Chwycił chłopca za przegub dłoni i lekko szarpnął, usiłując odsunąćmałego od Nicka.Emir szarpnął się w drugą stronę, cicho pojękując.- Zostaw go w spokoju, Chris - rzucił Nick.- I mnie także, skoro już mamy okazję zamienić parę słów.Chris spojrzał na niego i uśmiechnął się sztywno.- Nie wiem, o co ci chodzi.- Nie wiesz, naprawdę? Myślę, że wiesz, doskonale wiesz, o czym mówię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]