[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego spojrzenie wbijało się w moje jeszcze przez kilka szalonych uderzeń serca, apotem prześlizgnęło się leniwie po moim ciele, roztapiając miejsca, na których zatrzymało sięna dłużej.Pod takim spojrzeniem stopiłby się nawet lód, a nikt nigdy nie mógł oskarżyć mnieo bycie bryłą lodu.Napięcie eksplodowało w dole mojego brzucha, przepływając falami przezresztę ciała.Powietrze było tak gęste, nagrzane i pełne napięcia, że ledwie mogłam oddychać.Jeden krok.Tylko tyle było trzeba, by znalezć się w jego ramionach, całować tesmakowite usta i czuć na sobie jego smukłe ciało.W sobie.Zacisnęłam pięści, wbijając paznokcie w dłonie, by bólem zwalczyć ogarniające mniepożądanie.- Nie będę się z tobą kochać tylko dlatego, że uznałeś, iż jesteś w stanie znieśćregularne pieprzenie się z wilkołakiem.Coś ponownie zamigotało w jego oczach.- Dlaczego? Powiedziałaś mi kiedyś, że seks jest dobrym początkiem związku.I był.Zazwyczaj.- Od tamtego czasu dużo się zmieniło.W końcu miałam szansę trochę pomyśleć.- Od tamtego czasu minęło zaledwie kilka miesięcy.Odsunęłam się.Najwidoczniejznowu mocno wkurzyłam los i to był jego sposób na odpłacenie mi tym samym.- Nie tutaj i nie teraz, Quinn - powiedziałam i zmusiłam swoje stopy do ruszenia się zmiejsca i minięcia go.- Chodzmy wreszcie do tego ośrodka.Przeszłam na podczerwień, skanując wzrokiem teren i budynki znajdujące się tuż przylinii ogrodzenia.Wciąż nie było żadnych oznak życia.%7ładnego ruchu.Doszliśmy do ogrodzenia.Quinn przesunął palcami milimetr od drutu kolczastego.- Nie czuję w nim prądu.- Dotknął go leciutko.- Nic.Można go ciąć.Odstąpiłam o krok i wyjęłam jeden z laserów.- Jeśli zasilanie zostało odcięte, to znaczy, że to miejsce jest całkowicie opuszczone.- Ale i tak musimy być czujni.- Wiem.Wycięłam otwór wystarczająco duży, bym mogła się przez niego spokojnieprześlizgnąć.Quinn przeszedł pierwszy.Omiótł spojrzeniem teren, zanim zwrócił się w mojąstronę.- Wszystko w porządku.Chodz.68Poszłam za nim, mimo że serce utknęło mi gdzieś w gardle i pojawiły się trudności zoddychaniem.Szliśmy wzdłuż cieni rzucanych przez budynki, nasłuchując w ciszyjakichkolwiek odgłosów i nieustannie skanując wzrokiem otoczenie.Cisza.Nawet brzęczenia owadów.Gdy weszliśmy głębiej między zabudowania, moje spojrzenie powędrowało w stronęporośniętego drzewami wzgórza.To stamtąd z ledwością udało mi się uciec.Quinn dotknął lekko mojego ramienia, sprawiając, że podskoczyłam ze strachu.- Przepraszam - szepnęłam.- Nie musisz tam iść, jeśli nie chcesz.Możemy zaczekać na resztę przy ogrodzeniu.Oblizałam wargi i potrząsnęłam głową.- Muszę to zrobić.Kiwnął głową, zsuwając dłoń na moje plecy i prowadząc mnie naprzód.Ciepłoeksplodowało w miejscach, które stykały się z jego palcami, przetaczając się falami przezmoje ciało.Mimo że dotyk przynosił pewną ulgę, nie pomógł zlikwidować strachuzalegającego na dnie mojego żołądka.Ukradkiem zagłębiliśmy się między budynki ośrodka, brnąc powoli w stronę wzgórza.Im bardziej zbliżaliśmy się do znajomej mi uliczki, tym wolniejsze stawały się moje kroki, ażw końcu zatrzymałam się u jej wylotu.Moje spojrzenie powędrowało do miejsca, w którymleżało kiedyś ciało mężczyzny.Ciemna plama, jaka po nim pozostała, stanowiła niezbitydowód tego, że to nie był mój sen.- Coś się stało? - spytał Quinn.- To tutaj się obudziłam.- Powiodłam spojrzeniem do końca uliczki.- A stamtądnadeszło dwóch orsinich.- Orsinich? Co to takiego?- Zdeformowane stwory podobne do niedzwiedzi.- Dostałam gęsiej skórki.Potarłamdłońmi ramiona i obejrzałam betonową ścianę.- Nie podoba mi się atmosfera panująca w tymmiejscu.- Nie ma tu chyba niczego niezwykłego.- Mówiąc to, nie patrzył na mnie, tylkoprzyglądał się uważnie zaułkowi.- A mnie się wydaje, że coś tutaj jest.Coś zaprojektowanego do zabijania.- Nie wyczuwam niczego ludzkiego ani paranormalnego - powiedział w końcu Quinn.- Nie słyszę również żadnej wymiany myśli.69Ale to wcale nie znaczyło, że nie znajduje się tu coś innego.Zwłaszcza że to miejsceprawdopodobnie zostało stworzone do rozmnażania dziwnych gatunków.- Musi być jakiś inny sposób na dostanie się do budynków.Po prostu.Nie dokończyłam zdania.Zciana nad naszymi głowami zafalowała.Ogromne blokibetonu zdawały się oddzielać od reszty i przybierały bezbarwne ludzkie kształty.Olbrzymie iniezgrabne, o długich rękach i nogach.Podczas gdy je obserwowaliśmy, ich skóra zmieniłakolor z szarości betonowej ściany na czerń nocy.Wiedziałam, że ciągle tam były, mimo żenie mogłam ich dostrzec.Nie potrafiłam ich nawet wyczuć.- Kurwa mać - zaklął Quinn poważnym, pełnym wściekłości głosem.- To kameleony.Spojrzałam na niego.- Jakoś nie wyglądają mi na jaszczurki.W jego ciemnych oczach nie dostrzegłam rozbawienia, gdy na mnie spojrzał.- Są rzadką krzyżówką nieludzi, która potrafi stopić się z każdym tłem i dosłowniestać się jego częścią.To także kanibale.No to fantastycznie.- Najwidoczniej nie są tak rzadkie, jak myślisz, bo jest ich tu co najmniej dziesięć.- Wiem, nie jestem ślepy.- Chwycił mnie za rękę.Uciekajmy stąd.- Może użyjemy laserów?- Jest ich zbyt wiele.Nawet jeśli uda nam się zabić kilka z nich, dopadnie nas reszta.Chodz.Nie dał mi wyboru, gwałtownie pociągając za sobą.Kameleony podążyły za nami.Ichwielkie, płaskie stopy klapały na kocich łbach.Nadciągały z niesamowitą prędkością,zbliżając się do nas nieubłaganie.- Krzycz! - powiedział Quinn i nagle popchnął mnie w bok.Uderzyłam w okno jednego z fałszywych sklepów z wystarczającą siłą, by roztrzaskaćszkło, i przeleciałam przez framugę.Odłamki szkła poszybowały w powietrze.Kilka z nichrozcięło mi skórę na twarzy.Grzmotnęłam o ziemię, aż jęknęłam.Laser wyleciał mi z ręki.Zaklęłam pod nosem i próbowałam podnieść się z podłogi.Stworzenia były ciemniejsze od otaczającej nas nocy.Zamrugałam, przechodząc nawampirzą podczerwień.Quinn wyglądał jak płomień otoczony przytłumionymi,ciemnoczerwonymi smugami.Wyczuwałam szum jego myśli, ale myśli pozostałych stworzeńnie udało mi się usłyszeć.Nie były martwe jak u ludzi z nieprzenikalnością umysłu, tylko tak,jakby w ich mózgach nie było niczego oprócz pustej przestrzeni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]