[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mój ojciec przełyka tę obelgę w milczeniu.Po chwili pyta beznamiętnym tonem: Connie, czyś ty tej nocy, o dowolnej porze, nie widział na moście nikogo oprócz chłopca, oczywiście kto by mógł z głupoty wjechać ciężarówką na to słabeprzęsło? Kto pogasił reflektory?Connie bez słowa przytupuje kowbojskim butem, kręcąc głową, jakby samopytanie było dlań ciężką zniewagą, godzącą w honor.Resztki zimowego słońcakładą się złotymi pasemkami na śniegu i wzdłuż kuchennego okna, złoty słonecznypył przenika złotorude włosy mojej matki, która stoi, ubrana w pomarańczowąkurtkę i wysokie buty.Moja matka wygląda teraz jak dziecko, chociaż matrzydzieści dwa lata.Od szosy słychać maszynę do zdrapywania asfaltu.Drżąrozświetlone słońcem szyby w domu Conniego. Mogę powiedzieć tylko to, co wiem mówi Connie. %7łe niczego ani nikogonie widziałem.Oprócz ciebie.Uśmiecha się solennie.Lok nad czołem, zdobiący jego olbrzymią, czerwonątwarz, sprawia, że Connie Devlin wygląda jak monstrualne niemowlę w beciku.W domu jest ciepło; robocze rękawice Conniego suszą się na kaloryferze w kąciesalonu, a robocze skarpety, pocerowane na palcach i piętach, wiszą na oparciukuchennego krzesła.Connie jeszcze raz zerka na moich rodziców, i odwraca wzrok.Następnego dnia ojciec odebrał pierwszy list: Oko za oko, twój najstarszy dzieciak zginie.Powinni byli chyba bardziej uważać, na kogo się porywają.List był napisany sposobem, o którym wszyscy mówią, chociaż nikt w niego dokońca nie wierzy: litery powycinane były z wiadomych artykułów i naklejone nakartkę papieru maszynowego.U dołu strony widniało ostrzeżenie pod adresem mojejmatki: Kurwę też dorwę.Pierwszy raz w życiu usłyszałem wtedy słowo kurwa, ale zrozumiałemdokładnie, co ono znaczy.Mój ojciec nie miał zamiaru pokazywać tych listówmatce.Sama je znalazła.Pamiętam rodziców z tamtego okresu miałem trzynaścielat.Od kilku miesięcy oboje, z racji wykonywanych zajęć, usiłowali włączyć się wświat opowiadali sobie o współczesnej muzyce, o modzie, nie po to, by imhołdować, lecz dlatego, że żadne z nich nie uczestniczyło dotąd w sprawachszerokiego świata, za progiem własnych drzwi.Wczesnym popołudniem udali się z listami na policję.Droga tonęła w słońcu,dzień był cichy.Kilka szkolnych autobusów czekało na parkingu, aż dzieci skończąlekcje.Rozpięte nad nimi druty wysokiego napięcia grały od wiatru.A moja matkaudawała, że wszystko jest w porządku.Przez całą drogę zagadywała ojca na tematksiążek, wiedząc, że swym zainteresowaniem sprawi mu przyjemność.Zastanawiałasię, co by to było, gdyby sama skończyła szkołę.Tak paplając, wzięła ojca za rękę.Jej życie potoczyło się dramatycznie bez dobrodziejstwa wykształcenia, więcczuła, że musi teraz chronić męża i dzieci, nie mniej niż ona sama pogubionych wwielkim świecie.Tak ich zapamiętałem na sześć miesięcy przed narodzinami Percy ego:trzymając się za ręce, wędrują całe osiem mil na posterunek, zapewniając sięwzajemnie, że kiedyś będą żyli jak inni ludzie; śnieg owiewa ich drobnymispiralkami od stóp do pasa, ślady ich stóp na drodze zatrą się jeszcze przedzmierzchem.Szlak ten wydeptywali dla nas przecież pogróżki dotyczyły ich dzieci.Po co tam szli? Ach, bo jak na ironię mój ojciec, oskarżony o użycie ciężarówkiw celu sabotowania dzieła swego życia, nigdy nie umiał prowadzić samochodu.Azanim policja sama stwierdziłaby ten fakt, mogło już być za pózno.17Ojciec po drodze tłumaczył matce, że wiadome listy to wymarzony glejt , któryzdejmie z nich obojga brzemię winy.Matka milczała.Może nie miała nic dopowiedzenia, a może zrozumiała, że ojciec zapomniał ujawnić przed nami pewienistotny fakt, dotyczący swojego życia ten mianowicie, że zawsze ciągnęła się za nimzła opinia, o co sam nie dbał, ale mogło mu przecież przyjść do głowy, że dla rodzinynie będzie to obojętne.Szli ciasno przytuleni, a im bliżej byli miasteczka, tym robiłosię zimniej.Mróz stał się wprost nieznośny, gdy między odległymi budynkamizaczęły przemykać tęczowe smugi blasku, niezapomniane dla każdego, kto wdzieciństwie mieszkał na północy.Idąc, odwracali twarze od zadymki, która nie pozwalała złapać tchu, ale wtedyoślepiało ich słońce.Tak dotarli wreszcie do celu.Matka wciąż wracała do tematu naszej wycieczki, jakby to było nie tylko cośnaturalnego, ale i nieodległego w czasie w przeciwieństwie do tego, co właśnie siędziało i było nienaturalne, a poza tym mogło się przytrafić każdemu.Była przekonana, że wszystko dobrze się skończy, jeżeli będą oboje mówili izachowywali się g r z e c z n i e.%7ładne inne określenie nie przychodzi mi tutaj dogłowy.Mój ojciec wierzył niezłomnie, że nikt go nie skrzywdzi, o ile on sam nieskrzywdzi nikogo.Nie wynajął adwokata, nie złożył skargi o zniesławienie, niewspomniał nawet o rym, że nie umie prowadzić samochodu tylko na koniec zestoickim spokojem przekazał listy z pogróżkami mojej matce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]