[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może zresztą lepiej, że go nie ma? %7łe całaodpowiedzialność spoczywa na jej barkach? Tim tylko denerwuje ludzi, kiedy pojawia się nabudowie w nieskazitelnym garniturze i zaczyna się mądrzyć.Zerknęła na zegarek i w tym samym momencie usłyszała na górze krzyk.Zdążyłajeszcze dostrzec lecącą wprost na nią metalową śrubę, kiedy ktoś chwycił ją w pasie i odciągnął na bok.Zruba wylądowała z hałasem o centymetry od jej stóp, wzniecając kurz.Gdyby trafiła ją w głowę, mimo kasku skończyłoby się pewnie na szpitalu.- Hej? Nic ci się nie stało? - Silne ramiona nie przestawały przyciskać jej do twardego,męskiego ciała.Nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć, kto to.- Nic.- Głos jej drżał.Podobnie jak ręce.- Wszystko w porządku.Puść mnie.- Kto za to odpowiada, do jasnej cholery?! - wrzasnął Cody, nie wypuszczając jej zobjęć.Teraz już wiedział, co to znaczy osłabnąć ze strachu.Na widok lecącej śruby zadziałałinstynktownie, ale gdy wylądowała u jego stóp, nie wyrządzając nikomu szkody, żołądekpodjechał mu do gardła.Wyobraznia podsunęła mu obraz Abry, leżącej na ziemi zzakrwawioną głową.Dwaj elektrycy zbiegali już po schodach, równie bladzi jak on.- To od nas spadło.Nic się pani nie stało, panno Wilson? Potknąłem się o skrzynkę znarzędziami i strąciłem śrubę.- Na szczęście mnie nie trafiła.- Abra spróbowała wyswobodzić się z objęć Cody'ego,ale nie miała na tyle siły.- Wracajcie na górę i sprawdzcie, czy nic nie leży na platformach i rusztowaniach.Jeszcze jeden taki wypadek i ktoś wyleci z pracy.- Już się robi, proszę pana.Młotki, które na moment zamarły bez ruchu, zaczęły stukać ze wzmożonym zapałem.- Posłuchaj, nic mi nie jest.- To musi być prawda.Nawet jeżeli trzęsą jej się ręce, niemoże sobie pozwolić na okazanie słabości.- Poradzę sobie z ludzmi.- Nie gadaj tyle! - Miał ochotę wziąć ją na ręce, ale odciągnął ją tylko na bok.- Jesteśblada jak ściana.Siadaj! - Popchnął ją na skrzynkę.Ponieważ nogi miała jak z waty, nie oponowała.Pomyślała, że odetchnie raz i drugi, iprzyjdzie do siebie.- Masz.- Cody wcisnął jej w ręce kubek z wodą.- Dzięki.- Zmusiła się, żeby pić powoli.- Nie martw się o mnie.- Gdybym się nie martwił, leżałabyś teraz na ziemi z rozbitą czaszką.- Nie chciał tegopowiedzieć, ale był wściekły - wręcz chory z wściekłości, tak jak przedtem ze strachu.Takniewiele brakowało.Gdyby na nią nie spojrzał.- Mógłbym oczywiście stać i przyglądaćsię, jak śruba rozwala ci czaszkę, ale zrobiło mi się żal świeżego, czystego betonu.- Nie to chciałam powiedzieć.- Abra wypiła ostatni łyk i zgniotła w ręku papierowykubek.Cody prawdopodobnie uratował jej życie.Chciała mu podziękować; naprawdę chciałabyć miła.I zrobiłaby to, gdyby na nią nie krzyknął.- A zresztą, sama zdążyłabym uskoczyć. - Tak? Wobec tego następnym razem nie kiwnę palcem.Będę pilnował swoich spraw.- Tak będzie najlepiej - syknęła, rzucając kubek na ziemię.Wstała, walcząc zkolejnym atakiem mdłości.Mimo dobiegającego zewsząd huku młotów, czuła na sobiespojrzenia robotników.- Po co urządzać scenę.- Nie masz pojęcia, jakie sceny potrafię urządzać, Wilson.- Miał ochotę pokazać jej,dać upust furii, przemieszanej ze strachem.Niech sobie zobaczy, do czego jest zdolny.AleAbra była bardzo blada i trzęsły jej się ręce.- Na twoim miejscu porozmawiałbym zmajstrem.Niech przypilnuje swoich ludzi, żeby przestrzegali podstawowych zasadbezpieczeństwa.- Wezmę to pod uwagę.Przepraszam, ale muszę wracać do pracy.Palce Cody'ego zacisnęły się mocno wokół jej ramienia.Była mu za to wdzięczna, bodzięki temu poczuła nagły przypływ energii.Powoli odwróciła głowę i spojrzała na niego.Woczach miał dziką furię.Ten człowiek jest chory z wściekłości, pomyślała.No cóż.Jegosprawa.- Zostaw mnie w spokoju, Johnson! Ile razy mam ci powtarzać?Odczekał chwilę, póki nie nabrał pewności, że będzie w stanie mówić spokojnie.Wuszach wciąż miał przerażający huk metalu uderzającego o beton.- Dobrze, ustalmy to raz na zawsze, Ruda.Zostawię cię w spokoju.Nie będziesz mimusiała niczego powtarzać.Puścił ją.Zawahała się, po czym ruszyła w stronę wyjścia.Nie będzie mu tego musiała powtarzać, pomyślał Cody, patrząc, jak wychodzi zbudynku.Jeżeli kiedyś spróbuje, zle to dla niej się skończy. ROZDZIAA TRZECIMa tysiąc innych spraw na głowie, pomyślał, wchodząc pod prysznic.Abra Wilson tonie problem.To znaczy, owszem, problem, tyle że nie jego.Powinno się unikać takich kapryśnych kobiet, zwłaszcza jeśli za ich dziewczęcą urodąkryje się narowisty temperament.Projekt dla Barlowów wystarczająco często przyprawiał goo ból głowy.Nie musi do listy swoich zmartwień dodawać jeszcze tej dziewczyny.Chociaż tak miło na nią popatrzeć, pomyślał, zakręcając wodę.Ale to, że miłopopatrzeć, nie musi wcale znaczyć, że miło z nią obcować.Cody lubił wyzwania, jednak tymrazem miał już i bez tego dużo spraw na głowie.Jego wspólnik niedawno się ożenił i właśnieoczekiwał narodzin pierwszego dziecka.W tej sytuacji Cody wziął na swoje barki dodatkoweobowiązki.Firma przeżywała dobrą passę, oznaczało to więc pracę przez dwanaście godzinna dobę.Oprócz nadzorowania projektu dla Barlowa, musiał jeszcze załatwiać niezliczonąliczbę telefonów, wysyłać i odbierać telegramy, podejmować decyzje, rozsądzać spory.Oczywiście nie protestował przeciwko liczniejszym obowiązkom i przedłużonymgodzinom pracy.Był nawet losowi za nie wdzięczny.W jego pamięci nie zatarło się jeszczewspomnienie chłopaka, który dorastał na ubogiej farmie położonej na błotach między Georgiąa Florydą.Chłopak ten pragnął dla siebie czegoś więcej, a mężczyzna, który z niego wyrósł,ciężko na to pracował [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright © 2016 (...) chciaÅ‚bym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire