[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Nie odpowiedział Jabłoniowski. Dziesięć tysięcy dolarów gotówką i pięćdziesiąt tysięcyczekiem do zrealizowania w jakimkolwiek bankuzachodnioeuropejskim.Profesor milczał.Odruchowo spojrzał na leżącego napodłodze człowieka, jak gdyby od niego oczekiwał pomocy.Austriak zrozumiał to jednak inaczej. Rozumiem pana obiekcje, profesorze.Takie sprawyzałatwia się bez świadków.Ale zapewniam pana, tenczłowiek, gdyby nawet był przytomny i słyszał nasząrozmowę, nikomu nie zdradzi tej tajemnicy.Już my się o topostaramy.Uczony nadal milczał. Ma pan czas do namysłu, dopóki kartofle się nie ugotują.Pieniądze leżą na stole, czek mogę zaraz wypisać.Decyzjanależy wyłącznie do pana.Mijały minuty.Jabłoniowski nie dawał odpowiedzi.Austriak nie kwapił się do rozmowy.Woda w garnkugotowała się, z cicha bulgocąc.Od czasu do czasu Hanspodchodził do stołu i próbował nożem czy ziemniaki zmiękły. Chyba mają dosyć stwierdził w końcu. A więc panie profesorze? głos Martina Gross- manazabrzmiał nieprzyjemnie po raz ostatni pytam, czyprzyjmuje pan naszą propozycję? Nie zdecydowanie odpowiedział Jabłoniowski. Hans, czy Schmidt czuwa? Tak.Jest na swoim miejscu, w razie czego sygnałyalarmowe zaraz by się odezwały.Miałeś ich próbkę, kiedy tenBrazylijczyk przeskoczył siatkę.Jesteśmy zupełniebezpieczni. Dobrze.Przygotuj go!Martin Grossman podszedł do garnka, nożem wyjął zwrzątku jednego kartofla.%7łeby się nie poparzyć, trzymał goprzez chusteczkę.Tymczasem drugi mężczyzna chwycił profesora za prawąrękę i gwałtownym ruchem skręcił ją do tyłu, a jednocześniekolanem przygniótł Jabłoniowskiego do fotela.Grossmanpodszedł do na wpół zduszonego uczonego, jednymszarpnięciem rozdarł mu koszulę na piersi i włożył mukartofel pod pachę.Potem docisnął łokieć profesora do jegoboku, aby tym ruchem rozgnieść gorący ziemniak na ciele.Polak usiłował się bronić, ale cóż mógł poradzić starszyczłowiek przeciwko dwom silnym i wysportowanym drabom?Ból, jaki odczuwał, musiał być potworny.Zagryzł bowiemwargi do krwi, a mimo to głuchy jęk wydobył się z jegokrtani, a duże krople potu wystąpiły na czole.Po kilku chwilach Grossman zwolnił uścisk, przerwałtorturę i usunął kartofel.Spokojnie usiadł naprzeciwkoJabłoniowskiego i uśmiechając się powiedział: To była pierwsza maleńka próba.A kartofelków mamy wgarnku jeszcze dużo.Znamy poza tym jeszcze skuteczniejszesposoby. Gestapo z odrazą wyszeptał zmordowany uczony. Dobrze, dobrze.Nie wymagamy od pana miłości, tylkooddania nam.teczki.Zaraz pan się przekona, że kartofelek wpachwinie daje znacznie lepszy efekt. Gestapo! powtórzył Jabłoniowski. Odepnij teczkę! ostrym głosem rozkazał Grossman. Nie! równie ostro zareagował Polak. Nie? fałszywy Austriak był naprawdę zdziwiony. Możecie mnie zabić, ale łańcuszka nie otworzę. Czy to tak trudno odciąć komuś rękę? Myślisz, że niemamy w domu siekiery? Jeżeli jeszcze tego nie zrobiliśmy, todlatego, żebyś sam nam pomógł.Może okaże się, że pootworzeniu teczki będą nam potrzebne dodatkoweinformacje.Wolę, żebyś żył do tego czasu.A posłuszeństwemmożesz i uratować życie, i zarobić piękny grosz.Jabłoniowski milczał.To była jego obrona, a zarazemprotest. Słuchaj, daję ci oficerskie słowo honoru, że jeszcze siętaki nie urodził, z którego nie potrafiłbym wydobyćwszystkiego co zechcę.Profesor i tym razem zignorował te pogróżki. Milczysz? Dobrze! Już ja cię zmuszę nie tylko domówienia, ale nawet do śpiewu.Hans! rozkazał następny kartofelek. Dajcie mu spokój odezwał się człowiek leżący napodłodze. Ja wiem jak rozpiąć łańcuszek i jak się ta teczkaotwiera.ROZDZIAA XIVKapitan zaczyna pertraktacjeKapitan Michał Wyganowicz, pomimo skrępowanych rąk ichoć w głowie pracowały mu przynajmniej dwie młockarnie,dzwignął się z podłogi.Na ten widok Hans upuścił zwrażenia trzymany w ręku kartofel, a Martin Grossmanpochwycił leżący na stole pistolet. Leż! wrzasnął Hans podbiegając do oficera. Bo jak cię trzasnę drugi raz w ten pusty łeb, to sięobudzisz, ale na innym świecie. Nie bądz głupi spokojnie odpowiedział kapitan. Z nas wszystkich tylko ja umiem otworzyć teczkę.Wyganowicz nieco chwiejnie podszedł do wolnegofotela i usadowił się w nim wygodnie.Wyciągnął ręce doHansa i polecił: Rozwiąż! Ja ci. Hans zamierzył się pięścią, uzbrojoną wkastet. Daj spokój rozkazał Martin Grossman. Nie ma się co bawić z tym łobuzem odwarknął Hans,ale odsunął się od oficera. Kim jesteś? zapytał Grossman. Co ciebie to obchodzi? Jednym z branży.A nazwiskoznacie.Przecież zabraliście mi portfel z dokumentami. Takie to i twoje nazwisko. Podobnie jak wasze roześmiał się Wyganowicz. Grajmy lepiej w otwarte karty zamiast się sobiewzajemnie przedstawiać. Dla kogo pracujesz? Czy to nie wszystko jedno? Ja o nic nie pytam.Mnie taksamo, jak i wam, zależy na tych dokumentach.Wy macie wręku teczkę i profesora, a ja znam tajemnicę jej otwierania. Nie zapominaj, że mamy w ręku również ciebie. Jabłoniowskiemu nie wydrzecie jego sekretu.Zabić gożadna sztuka, ale sami wiecie, jaki wrzask podniesie się nacały świat.Domyślam się dla kogo pracujecie, jak zapewne iwy wiecie, kogo ja reprezentuję.Doskonale też zdajecie sobiesprawę, że w razie jakiejś większej grandy, wasi mocodawcynie tylko zostawią was na lodzie, ale wręcz wyprą siękontaktów z wami.Trzeba byłoby wtedy odpowiadać zamorderstwo.A po co to, kiedy można zrobić dobry interes izarobić ładne pieniądze. Nie wymądrzaj się. Zamiast gadać głupstwa, rozwiązalibyście mi ręce. Dlaczego? Bo związanymi nie otworzę zameczka na łańcuchu,przytrzymującym teczkę na ręku profesora.Poza tym nielubię rozmawiać o interesach, kiedy sznurek | wpija mi się wprzeguby dłoni.Przecież jest was dwóch i macie broń. Nie bądz taki przemądrzały.Jeżeli umiesz otwieraćteczkę, to wymień cyfry na jakie jest nastawiony zameczekłańcuszka. To jest towar do sprzedania, a jeszcze nie zrobiliśmyinteresu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]