[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poczuł, że szeroko rozwarte oczy Ukrzyżowanegoprzeszywają go na wylot, że On zna zawartość jego worka.Nie wychowano go w pobożności, lecz ten z rozmysłem popełniany występekporuszył w nim uczucia religijne.Zrozumiał, że po to właśnie wszedł do bazyliki, podniósł sięwięc z miejsca i w odpowiedzi na wyzwanie tych oczu postał jakiś czas w milczeniu.Nakoniec powiedział na głos:- Muszę to zrobić.Ale nie zarzekam się Ciebie.Nie był już taki tego pewien, kiedy wspiąwszy się po kamiennych stopniach nawzgórze, znalazł się z powrotem w swojej izbie.Oparł na stole wypolerowaną czworokątnąstalową płytkę, przed którą zwykł się golić, i posługując się nożem, zabrał się do włosów.Opadały mu już długie i splątane nad uszami.Przycinał je dotąd, aż zostały z nich tylkoobrzędowe loki zwane przez %7łydów pejsami.Rozebrał się potem i z lękiem włożył cyces, spodziewając się trochę, że padnie rażonygromem.Odniósł wrażenie, że frędzle rozpełzają mu się po całym ciele.Długi czarny kaftanbył mniej przerażający - było to po prostu wierzchnie okrycie nie mające związku z ichBogiem.Nie dało się zaprzeczyć, że brodę wciąż miał zbyt skąpą.Puścił pejsy luzno na uszy, by mu zwisały spod skórzanego żydowskiego kapelusza wkształcie dzwonu - na szczęście przynajmniej tę część przyodziewku miał wyraznie używaną.Mimo to kiedy z izby wyszedł na ulicę, był przekonany, że popełnia szaleństwo, którenie może się udać.Spodziewał się, że każdy, kto na niego spojrzy, wybuchnie śmiechem.Potrzebne mi będzie nazwisko, pomyślał.Nie wystarczy nazywać się RubenemBalwierzem, jak go wołano w Trjawnie.Aby przemiana się udała, potrzebował czegoś lepszego niż lada jaka hebrajska wersjagojowskiego imienia.Jesse.Imię zapamiętane z czytanej przez mamę na głos Biblii.Potężne imię, pod którym mógłby żyć, imię ojca króla Dawida.Jako nazwisko wybrał Beniamin na cześć Benjamina Merlina, który choć mimo woli,pokazał mu, kim może być medyk.Będzie mówił, że pochodzi z Leeds, postanowił, bo zapamiętał wygląd tamtejszychdomów i gdyby zaszła potrzeba, mógł szczegółowo opisać miasto.Oparł się chęci, by zawrócić i uciec, kiedy zobaczył idących w jego kierunku trzechksięży i w jednym z nich z uczuciem zbliżonym do paniki poznał ojca Tamasa, którypoprzedniego dnia towarzyszył mu przy wieczerzy.Zbliżali się niespiesznie, jakprzechadzające się kruki, pogrążeni w rozmowie.Zmusił się, by pójść im naprzeciw.- Pokój z wami - powiedział, gdy się zrównali.Grecki ksiądz omiótł wzgardliwym spojrzeniem %7łyda i zwrócił się z powrotem dotowarzyszy, nie odpowiadając na pozdrowienie.Kiedy go minęli, Jesse ben Beniamin z Leeds pozwolił sobie na uśmiech.Jużspokojnie i z większą pewnością siebie ruszył swoją drogą, krocząc z prawym policzkiemwspartym na dłoni, jak miał zwyczaj się przechadzać rabbi z Trjawny, kiedy głęboko sięzamyślił.Część trzecia Isfahan Ostatni etap Mimo zmiany wyglądu czuł się nadal RobemJeremym Cole em, kiedy w południe wybrał się do karawanseraju.Zbierała się właśnie wielka karawana do Jerozolimy i na olbrzymim otwartym placuścierały się gromady poganiaczy prowadzących w różnych kierunkach obładowane wielbłądyi osły, wozniców cofających wozy do szeregu, jezdzców zataczających końmi wniebezpiecznej bliskości zwierząt, które protestowały kwikiem, i ludzi, którzy głośnoprzeklinali i zwierzęta, i siebie nawzajem.Grupa normandzkich rycerzy zajęła jedyneocienione miejsce po północnej stronie składów, gdzie rozłożywszy się na ziemi, obrzucałapijackimi zniewagami przechodzących.Rob nie wiedział, czy to ci sami rycerze, którzystratowali Panią Buffington, było to jednak całkiem prawdopodobne, toteż wyminął ich zewstrętem.Usiadłszy na zwoju dywanów modlitewnych, przyglądał się nadzorcy karawan.Karawanbaszą był krzepki turecki %7łyd w czarnym turbanie na szpakowatych włosach, którezachowały jeszcze ślady dawnej rudości.Rob wiedział od Szymona, że człowiek ten,nazwiskiem Zewi, jest nieoceniony, gdy idzie o zapewnienie bezpiecznej podróży.Irzeczywiście widać było, że wie, co należy robić, wszyscy też czuli przed nim respekt.- Biada ci! - wrzeszczał Zewi na jakiegoś niefortunnego poganiacza.- Znikaj stąd,tępy łbie! Zabieraj swoje bydlaki, czy nie mogą iść za bydlętami kupców znad MorzaCzarnego?Dwa razy ci mówiłem! Nigdy nie zapamiętasz, gdzie twoje miejsce w karawanie,bękarcie?!Rob miał wrażenie, że Zewi jest wszędzie, rozstrzyga sprzeczki między kupcami iprzewoznikami, omawia trasę z przewodnikiem karawany, sprawdza rachunki za ładunek.Gdy tak siedział wszystkiemu się przyglądając, z boku podszedł do niego jakiś Pers,nieduży mężczyzna tak chudy, że policzki głęboko miał zapadnięte.Wygląd jego brody, wktórej tkwiły jeszcze resztki jedzenia, świadczył wyraznie, że tego ranka jadł na śniadaniejaglaną kaszę.Na głowie miał za mały, brudny pomarańczowy turban.- Dokąd jedziesz, Hebrajczyku?- Do Isfahanu.- Ach, do Persji! Nie trzeba wam przewodnika, effendi? Bo ja się rodziłem w Górnie,o jeleni skok od Isfahanu, znam każdy kamień i krzak na tej drodze.Rob sam nie wiedział, co odpowiedzieć, tamten zaś przekonywał:- Każdy poprowadzi cię inną, dłuższą drogą wzdłuż wybrzeża.I przez perskie góry.Ato dlatego, że omijają krótszy szlak przez Wielką Słoną Pustynię, bo się jej boją.A ja cięmogę prosto przez pustynię doprowadzić do wody, dzięki czemu unikniesz zbójców.Rob czuł wielką pokusę, by nająć tego człowieka i natychmiast ruszać, pamiętając, jakdobrze mu służył Charbonneau, lecz w zachowaniu obcego wyczuwał jakiś fałsz, więc wkońcu pokręcił głową.Pers wzruszył ramionami.- Może zmienicie zdanie, effendi.Dostać mnie na przewodnika to okazja, jestembardzo tani
[ Pobierz całość w formacie PDF ]