[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Merkhud skinął głową.- Ma pan rację, Jhonie Gynt.Nie przybyłem tu w celach towarzyskich.Ja także jestemobdarzony mocą.- Pozwolił, by te słowa przez chwilę wisiały w powietrzu między nimi.- Ipodobnie jak w przypadku Tora moje zdolności nie zostały wykryte przez Gotha i jegowesołą gromadkę.Nie wiem, dlaczego tak się dzieje.- Skłamał.Nie miał innego wyjścia.-Dopóki nie zobaczyłem, jak pański syn używa swojej magii, by pomóc tej biednejdziewczynie w Twyfford Cross, uważałem się za jedynego człowieka, który posiadaniewykrywalną moc.Kolejne kłamstwo.Zaległa ciężka cisza.Merkhud wiedział, że rodzice chłopca nie mają pojęcia, czy ikiedy ich syn używa magii, i był przekonany, że przez całe życie zabraniali mu to robić.Wziął głęboki wdech, wiedząc, że nadeszła decydująca, długo oczekiwana chwila.Nie miałwiele czasu.Musiał zrobić wszystko, by osiągnąć cel.- Za zgodą Tora, i państwa, rzecz jasna, chciałbym zabrać chłopca do Tal, by zostałmoim uczniem.- Do pałacu? Dlaczego? - krzyknęła rozdzierająco Ailsa, tracąc kontrolę nad sobą.- Na Zwiatłość, człowieku, czy pan oszalał? To tak, jakbyśmy go oddali w ręce Gotha.Równie dobrze moglibyśmy mu wymalować na czole napis Obdarzony - ryknął Jhon Gyntw jednym ze swoich rzadkich ataków furii.- Nie, panie Gynt.Proszę pomyśleć.Jak powiedziałem, zarówno pański syn, jak i japotrafimy posługiwać się mocą, unikając wykrycia.Nigdzie Tor nie będzie bezpieczniejszyniż w Pałacu, pod moją całkowitą ochroną.Nikt nie ośmieli się go tknąć i nikt tego nie zrobi.Nauczę go medycyny i ustanowię swoim następcą; będzie zamożny, szanowany i bezpiecznyod barbarzyńców włóczących się po kraju.Kto wie, może to właśnie on pomoże mi zmienićświat.Merkhud zamilkł gwałtownie.Był podekscytowany, że trafia mu się taka szansa.Niewątpił, że chłopak jest tym, kogo szuka.Nie mógł go stracić.Jedz ze mną, chłopcze - szepnął poprzez łącze.Dopiero wtedy ujrzał błysk wdziwnych, niebieskich oczach Tora i wiedział, że zwyciężył.- Chce pan, żebyśmy powierzyli panu swoje jedyne dziecko? - zapytała Ailsa, już zełzami w oczach.- Proszę, aby oddali go państwo pod moją opiekę i, nawet jeśli to zabrzmi patetycznie,ofiarowali go ludowi Tallinom.- Medyku, czy pan kiedykolwiek miał dziecko? Czy pan wie, co to znaczy oddaćwłasnego syna? - spytał Jhon szorstkim od napięcia głosem.Przez chwilę zdawało im się, że świat stanął w miejscu.Nawet burza na dworze jakbyumilkła.- Tak - odparł Merkhud ledwo dosłyszalnym głosem.- Miałem dwóch synów.Pierwszy, śliczny chłopczyk, zmarł zaraz po urodzeniu.Drugi był darem, który ukoił naszból.Kochałem go bardziej niż kogokolwiek, ale i on odszedł tragicznie.To było dawno temu.Od tamtej pory stałem się zgorzkniałym samotnikiem, głuchym na błagania wielumłodzieńców, którzy chcieli się szkolić pod moim kierunkiem, by kiedyś, być może, przejąćpo mnie schedę.Wszyscy milczeli.- Co jest w tym winie, Jhonie Gynt? Moje stare dziąsła jeszcze nigdy nie wyłapały takcennej informacji.- Doktorze Merkhud, Torkyn sam musi podjąć decyzję.Nie będę go nakłaniał aninawet prosił, by nas opuścił, niebiosa wiedzą, jak bardzo potrzebuję jego oczu i rąk, ale to dlaniego wielka szansa.Znacznie większa, niż ojcu mogłoby się marzyć.Wszystkie spojrzenia zwróciły się ku siedzącemu spokojnie Torowi.Chłopak ztrudem przełknął ślinę i rozejrzał się po znajomych kątach.- Chciałbym pójść.Merkhud oszalał z radości, ale na twarzy zachował powagę.- Czy mógłbym zamienić z nim słówko na osobności? - zapytał zasmuconychrodziców chłopca.Pod pretekstem opróżnienia tacki gościa Ailsa pospiesznie udała się do kuchni.Jhonprzeprosił i podążył za nią.Merkhud ponownie spojrzał na młodzieńca dysponującego być może największąpotęgą spośród wszystkich obywateli kraju - młodzieńca, który mógł dzierżyć klucz doTrójcy.- Jesteś pewien, że tego chcesz?Tor zmarszczył brwi.- Tak sądzę, doktorze.- Musisz mieć pewność, Tor.To nie jest decyzja, którą można podjąć bez namysłu.Nie można jej też łatwo cofnąć.Jeśli tylko sądzisz, że masz pewność, to nie jesteś jeszczegotów.Spojrzenie Merkhuda było twarde i nieugięte.Nie zamierzał, rzecz jasna,zrezygnować z chłopaka, ale potrzebował także jego entuzjazmu.Niełatwo jest przywyknąćdo życia w pałacu.Tor wyprostował się, wyciągnął dłoń i wpatrywał się w nią w skupieniu.Merkhud byłskonsternowany, ale poszedł za przykładem chłopca.Po chwili powietrze nad dłoniązawibrowało i zmaterializowała się na niej mglista wizja trzech olśniewająco barwnychkuleczek.Merkhud wstrzymał oddech.Nie mylił się: Torkyn pokazywał mu KamienieOrdoltu.- Tor - odezwał się ochryple - gdzieś ty je znalazł?Głos Tora brzmiał, jakby dobiegał z bardzo daleka.- Zdaje się, że je wyśniłem ubiegłej nocy.Poruszył palcami i kulki owinęły się łagodnie wokół nich, połyskując kolorami wblasku świecy.Potem chłopak zamknął dłoń
[ Pobierz całość w formacie PDF ]