[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Co się śmiejesz. Gospodarz pokręcił korbkąurządzenia, opuścił igłę na czarny krążek. Wystarcza natrzy utwory.Cichy szum zastąpiła po chwili niezbyt głośna, ale wpełni słyszalna melodia.Słoneczna wyspa ukryta w szarej mgle A baśń sięplecie i chce omamić mnie Najpierw miałem zamiarzainstalować prądnicę, ale potem pomyślałem, że dość sięnabiegam w dzień, żeby potem jeszcze wieczoramipedałować.To nie dla mnie. Kirył wyszedł do kuchni,ale mówił dalej: Plunąłem więc na ten pomysł.Niechnawet ciszej gra, ale za to dla duszy.Wrócił, postawił czajnik na podłodze. To co znowu za paskudztwo? postukałem palcem wkubek. Wyciąg z soku śnieżnej jagody.Bardzo zdrowa rzecz,ale smak ma obrzydliwy. Kirył wyjął z kieszenipapierową torebkę, rozerwał ją i wsypał zawartość domojego napoju.Ciecz wzburzyła się, a nieprzyjemnyzapach od razu zniknął.Druga torebka poszła do kubkagospodarza, który zaraz potem wydobył zegarekelektroniczny. Najważniejsze to dopilnować czasu. Znajomy sikor.Rąbnąłeś go Sielinowi? Nie rąbnąłem, pożyczyłem na chwilę.Dzisiaj i tak musię nie przyda. Wypił swój sok trzema łykami, ująłwidelec między palec średni a wskazujący kciuk urwałmu dawno temu wybuch felernego detonatora i zacząłnawijać makaron.Nie czekałem na zaproszenie, także wypiłem.Dziwnysmak, coś jakby wódeczka.Gdzie tu niespodzianka?Jakby odczytując moje myśli, Kirył spojrzał na zegarek,wziął czajnik i nalał do kubków wrzątku. Pij, tylko małymi łyczkami, bo nie będzie efektu uprzedził.Wyciągnąłem rękę po naczynie i aż zakrztusiłem się odbólu przenikającego klatkę piersiową.Rany! Zdrowojednak oberwałem.Ale to nic, przejdzie.Nie takie rzeczymi już przechodziły.Po wypiciu niewielkim i łyczkami gorącej wody,spróbowałem ocenić swoje doznania.Z początku nic sięnie działo, a potem po całym ciele rozlała się falabłogiego odprężenia.Znikło całe napięcie i zmęczenie.Natychmiast zapomniałem, że w ogóle bolały mnie żebra,zaczęło mi się z miejsca lżej oddychać. Cholera, sto lat tak się nie czułem! Dopiłemwrzątek, nabrałem makaronu na widelec. Aha.A ostatnio wciąż coś się dzieje.Wszystkozaczyna kipieć.Dzisiaj na przykład drużynnicy cały dzieńlatali za mną jak wściekli. Chcieli skonfiskować aparaturę do pędzenia bimbru? zażartowałem. Nie, chcieli konsultacji.Na peryferiach północnychpojawił się bombiarz.Były tam już trzy wybuchy.Krzyżowców porwało na kawałki, łopatkami ich pózniejzbierali.Bojownik o prawa degeneratów, szlag by gotrafił. A ciebie po co ciągali? Mówiłem przecież, jako konsultanta.Chcieli, żebymustalił, skąd pochodził materiał wybuchowy z produkcjiwłasnej czy przemysłowej. I co? zaciekawiłem się. Towar wojskowy. Kirył odłożył widelec, zapatrzyłsię w okno. Detonatory też fabryczne. A o jakich degeneratach mówisz? Skąd by mieli takiezabawki? A niech ich piekło.Popatrz lepiej, jakie gwiazdy.Gdzie indziej takie można zobaczyć? Tak, gwiazdy mamy cudowne zgodziłem się.Rozległo się szuranie, Sielin przemieścił się do kuchni.Coś spadło z hukiem, a po paru minutach Denis podreptałz powrotem. Duch ojca Hamleta normalnie mruknął Kirył.Wyobraz sobie, że niedawno o mało byłby się pobił zKotem. Jak to? Nie chciało mi się wierzyć.Co trzebazrobić, żeby wyprowadzić z równowagi nadzwyczajspokojnego Kota? Wiesz, co chlapnął Sielin? Znasz z Cheshire kota?Mordę ma jak wrota.Kot nie pozostał mu dłużny i takjuż poszło słowo za słowo, aż wreszcie skoczyli do siebie.Ledwie ich zdołali rozdzielić. Tak, nasz Denisek to zawołany kawalarz.Siedzieliśmy tak, pijąc herbatę, patrząc na gwiazdy ioplotkowując znajomych.Od okna ciągnęło chłodem, nadworze cykały świerszcze, a gdzieś za horyzontemrozbłyskiwały czerwcowe błyskawice.Było mi dobrze.Trzeba by się częściej spotykać.Rozdział 6Ranek rzadko bywa dobry.Następnego dnia tanieskomplikowana mądrość życiowa uderzyła mnie zeszczególną mocą.Jest oczywiście mnóstwo powiedzonekna temat syndromu drugiego dnia, ale do stanu ech-ech-ech, czemum w dzieciństwie nie zdechł? było mi daleko.Nie chodziło o kaca.Kirył nie oszukiwał, że po spożyciuwywaru z zielska nie będzie żadnych efektów ubocznych.Problem leżał w czym innym.Tak się tym nabombiłem,że zgasłem niepostrzeżenie na krześle.Nic więcdziwnego, że i krzyż, i szyja, wykrzywione wnienaturalnej pozycji, zupełnie zdrętwiały.A Kirył,podlec, albo jakoś się doczołgał do łóżka, albo obudził sięprzede mną
[ Pobierz całość w formacie PDF ]