[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za przednią szybą mignę-ła wykrzywiona przerażeniem twarz kobiety, potem rozległsię pisk, zgrzyt i huk.Wszystko było skończone.Dzień, który zaczął się tak dobrze, przybrał niefortunny obrót.Rano Nastia ucieszyła się z wiadomości od Igora Lesnikowa,że znalazł się Oborin.A dosłownie dwie godziny pózniejotrzymali informację, że w okolicy prospektu marszałka %7łu-kowa wydarzył się straszny wypadek, w którym zginęło po-nad dziesięć osób.Między innymi Wasilij Wiktorowicz Go-łubcow, świadek w sprawie zabójstwa deputowanego Samar-cewa, oraz niejaka Jekatierina Macur, kochanka Szorinowa.Nastia ze smutkiem przypomniała sobie żart Lesnikowa ozbiegach okoliczności, które przynajmniej czasem pomagająw wyjaśnianiu przestępstw, i pomyślała, że nierzadko te samezbiegi okoliczności uniemożliwiają ich wyjaśnianie.Bez Go-łubcowa praktycznie nie da się udowodnić kłamstwaDrozdieckiemu i Sławie Drużyninowi.Obaj będą milczeli,wiedząc, że teraz nic im nie grozi.Trzeba będzie długiej iwytężonej pracy, żeby złamać Drużynina.I nie wiadomo, czysię uda.Wieczorem nagle poczuła niebywałe zmęczenie.Trzebakończyć tę sprawę, pomyślała.Nie mam siły tego ciągnąć,brakuje mi wyobrazni, a i odwaga się wyczerpała.Nie potra-fię dłużej się tym zajmować.Niech Denisow przez swego498zaprzyjaznionego bankiera domaga się, żeby władze austriac-kie zażądały wydania Saprina.Niech robią, co chcą.JeśliDenisow i jego austriacki przyjaciel podejdą do tematu umie-jętnie, będziemy mieć podstawy, by rozmawiać zarówno zSaprinem, jak i z Szorinowem.Inaczej wszystko nie ma sen-su.Lekarzom i tak nic nie udowodnimy.O jedenastej za-dzwonił brat Aleksander.- Nastiusza, Triszkan udał się na spotkanie.Jechać zanim?- Oczywiście.I jak tylko się spotkają, natychmiastdzwoń.Dwadzieścia minut pózniej Sasza zadzwonił znowu.- Stoję koło kinoteatru Ural.Nastia i Aleksiej poderwali się i puścili biegiem po scho-dach.Rozmowa z Wiktorem była trudna jak nigdy dotąd.Arsen niezamierzał odkrywać przed nim swoich kart.Po co? Chłopak itak nie rozumie najważniejszej rzeczy.Nie rozumie jej sednaani wagi.Dlatego nie zrozumie tej podjętej przez Arsena de-cyzji.- Co z Kamieńską? Czego udało ci się dowiedzieć? - py-tał, udając, że naprawdę interesuje się odpowiedzią, chociażdoskonale wiedział, że będzie taka jak poprzednio: nic naKamieńską nie ma.Arsen zapragnął podroczyć się z Wiktorem.- Czuję, że Kamieńska się waha - mówił, w zaufaniu zni-żając głos.- Z każdym dniem wyraznie mięknie.Jestem pe-wien, że jeszcze trochę i sama zechce się ze mną spotkać.Awięc szykuj się, Witieńka, wkrótce będziesz miał nowegoszefa.Naturalnie nie rzucę was na pastwę losu, będę doradzałi w ogóle.Dziewczyna nie ma oczywiście doświadczenia,499ale jest zdolna, szybko się wszystkiego nauczy.Arsen widział, jak Wiktor zgrzytał zębami, i śmiał się wduchu.- Na początku będzie wam ciężko - ciągnął jak gdyby ni-gdy nic.- Kontrola wykazała, że nasze kadry szwankują, trze-ba wprowadzić radykalne zmiany, żeby ludzie zaczęli praco-wać jak należy.Z informacją też nie jest wesoło.To mojawina, bo zawierzyłem pomocnikom, nie dopilnowałem ich.Ale wy z Kamieńską jesteście młodzi, silni, razem wszystkouporządkujecie.Czuję, a właściwie jestem przekonany, żepod jej kierownictwem organizacja odżyje, nabierze nowychkolorów, rozbłyśnie.Nie smuć się, Witieńka, teraz przecho-dzimy kryzys, ale świeża krew zrobi swoje.Miał wrażenie, że Wiktor zaraz go zabije za te słowa.I do-świadczał jakiejś dziwnej, ponurej satysfakcji.Dopił swójkoniak i podniósł się.- Dzisiaj ja wychodzę pierwszy.Pójdę, jak co wieczór,poromansować z naszą dziewczyną.A ty odczekaj z piętna-ście minut, zanim wyjdziesz.Arsen włożył płaszcz, starannie zapiął wszystkie guziki iopuścił mieszkanie.Na ulicy było całkiem ciemno, ale męż-czyzna dobrze wiedział, gdzie w pobliżu znajduje się telefon.Wszedł do budki, wrzucił do automatu monetę i wybrał nu-mer.Długi sygnał nieprzyjemnie go zdziwił.Pierwsza w no-cy, gdzie ona się włóczy? Może śpi i nie słyszy? Albo kochasię z mężem i dlatego nie podnosi słuchawki?Drzwi budki otworzyły się, i Arsen usłyszał za plecami ci-chy, przymilny głos:- Nie ma mnie w domu, niepotrzebnie pan dzwoni.Nie znalazł w sobie dość siły, żeby się gwałtownie odwró-cić.Wolno odwiesił słuchawkę i dopiero potem obrócił sięcałym ciałem.500- To pani - skonstatował.- No cóż, cieszę się.Okazałasię pani sprytniejsza, niż myślałem.Jednak mnie pani wyśle-dziła.- Nie będę ukrywać, że to kwestia przypadku - odparłaKamieńska.- Tylko dzięki pańskiemu Triszkanowi.Gdybynie jego błędy, nigdy bym do pana nie dotarła.Uczciwie toprzyznaję.Stali tak razem: on w budce telefonicznej, a ona na chod-niku.Nikogo więcej w pobliżu nie było.- Nie może mnie pani aresztować - powiedział Arsen.-Nic pani na mnie nie ma.- Nawet nie zamierzam próbować.Rzeczywiście niczegoprzeciwko panu nie mam.Moja wiedza nikomu się nie przy-da, jeśli nie będzie poparta dowodami.Obiecał mi pan zabój-cę Kariny Miskarjanc.Nie zapomniał pan?- Nie zapomniałem, chociaż muszę pani powiedzieć, żejeszcze nie skończyliśmy się układać.Teraz i bez pani wiem,kto i w jakim celu wysłał fotografie do GUWD.Tak więc tainformacja nie ma żadnej wartości.Co więcej, podjąłem środ-ki, żeby pani raport, którym próbowała mnie pani nastraszyć,nie wyrządził moim ludziom dotkliwej krzywdy.Niech panizaproponuje co innego.- Dobrze.W zamian za zabójcę Kariny mogę panu po-wiedzieć, dlaczego pańska firma jest w konflikcie z Deniso-wem.Przecież na pewno chciałby pan to wiedzieć.- Ma pani rację - powiedział Arsen i w tym momencieusłyszał zbliżające się kroki.Zwyczajne.Zbyt dobrze je jed-nak znał.- Niech pani mówi - rzekł spokojnie, chociaż głos we-wnętrzny ostrzegał go przed tym, co miało się wydarzyć zachwilę.Widział siebie, jak leży na mokrym jesiennym chodniku,501widział bladą, pochyloną nad nim twarz Kamieńskiej, widziałwszechogarniającą mgłę i jaskrawe, wzywające go gdzieśświatło w oddali.- Niechże pani mówi - powtórzył.Potężne pchnięcie pozbawiło go równowagi.Mocno ude-rzył głową o wiszący z tyłu aparat telefoniczny i dopiero po-tem poczuł palący, niewyobrażalny ból w klatce piersiowej.Usłyszał czyjś krzyk i tupot czyichś nóg, Kamieńska pochwy-ciła go, nie pozwalając mu upaść, i zawisł na jej rękach jakżałosny manekin.Potem Arsen poczuł, że przytrzymują gosilniejsze ręce i ostrożnie układają na chodniku.- Koniec, Anastazjo - wyszeptał.- To koniec.- Kto zabił Karinę? - usłyszał jej głos.- Niech pan mipowie.Obiecał pan.Kto ją zabił?- Nie - powiedział ledwie dosłyszalnie.- Nie.Nie powiem.Resztką sił spróbował się do niej uśmiechnąć.No cóż,ostatnia sprawa, którą sobie wyznaczył, nie powiodła się.AleKamieńska też nie będzie miała szczęścia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]