[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nawet mi te pończochy nie byłytakie potrzebne.Nie podobało jej się, wcalejej się nie podobało, ale jakwróciła do domu, kuchnia byłaotwarta.Zobaczyli ją z Niemcem,jak rozmawia z nim na ulicy.Wszystko potem miała.I koniak.I czekoladę.Była panią.- Wiera, jak można upaść taknisko? - spytałam.Roześmiała się.- Człowiek myśli, że dalej jużnic nie ma, a tam jeszcze długadroga.- Antek śpi na moimtapczanie.Patrzę na jego twarz,na zlepione potem włosy naczole.Już ciemnieją, nie będzietaki jasny jak ja.Przed paromagodzinami sprowadziłam lekarkę,która go osłuchała.Po jejwyjściu rozpoczęliśmy batalię owypicie herbaty z malinami.Wkońcu w szklance zaświeciło dno.Zaraz potem musiałam goprzebrać, bo się spocił.Gorączka znacznie się obniżyła.Opowiadałam mu bajeczki, oczy musię zamykały.- I ja ci opowiem bajeczkę -przerwał mi, potem chwilę sięnamyślał.- Była sobie małamrówka.I tak pracowała, i taksię martwiła.- zawiesił głos- a to wcale nie była mrówka,tylko moja babcia.- Przecież ja jestem twojąbabcią.- No właśnie - stwierdził zchytrym uśmiechem.Po paru dniach nie mogłam jużsobie przypomnieć tych tygodni,kiedy tkwiłam tu odcięta odświata i ludzi.Wszystko wracałow stare koleiny.Zajmowałam siędzieckiem, godziny tak prędkouciekały.Przez ten czas anirazu nie pomyślałam o Ewie.Wreszcie dotarło do mnie, że niezadzwoniła, nie spytała, jak sięczuje jej synek.Ale to w końcuwliczone było w nasze stosunki.To była jedna z jej ucieczek.%7ładna normalna matka by się taknie zachowała, ale przecież otym nie mogło być mowy.Ewa nienadawała się na matkę i na tymmiędzy innymi polegał naszdramat.Zaczęliśmy już wychodzićz Antkiem na spacery, kiedypojawiła się wreszcie.Zauważyłam sińce pod oczami.- yle wyglądasz - powiedziałamod drzwi, a ona udała, że niesłyszy.Wyminęła mnie i kucnęłaprzy Antku.- No, przywitaj się z mamusią- rzekła słodko, potempogrzebała w torbie i wyciągnęłaplastikowy samochodzik -popatrz, co ci przyniosłam.Antek objął ją za szyję.Patrzyłam na nich."Dwojedzieci" - przemknęło mi przezmyśl.Powrócił na chwilę obrazsprzed lat.Dziecko siedzi napodłodze w lepiance i bawi sięszmacianą lalką.Zpiewacieniutkim głosikiem: "A koszkajeszczio choczet małaka."- Ile teraz bierzesz? -spytałam.Odwróciła głowę w moją stronę,znowu zobaczyłam jejwymizerowaną twarz.- Biorę - odparła wymijająco.- To wiemy, ale ile?- Daj spokój - odrzekłaniechętnie, a potem innym tonemdodała - zabieram Antka.- Niech jeszcze zostanie parędni.- Stęskniłam się za nim -spojrzała na niego - pojedziemydo domku?W milczeniu skinął twierdzącogłową."Tak łatwo się godzi, kiedy gotu zabieram - przemknęło miprzez myśl - i tak łatwo sięgodzi, kiedy ona go zabiera."Co roku w tym dniu nawiedzająmnie halucynacje słuchowe.Słyszę skrzypienie śniegu.Nasygnał: "pierwsza gwiazdka,jest, widać ją" pojawia się tendzwięk.Skrzypienie śniegu podbutami wielu osób.Nie lubiłamświąt od dziecka, zawsze było wnich coś smutnego.Rodzicewspominali mojego zmarłegobrata, który wzbudził wielkienadzieje i utopił się na rokprzed moim pojawieniem się naświecie.I mimo że z kuchnidochodziły świąteczne zapachy, wdomu robiło się smutno.Potemmusiałam myśleć, że Jerzy jestze swoją rodziną, a nas jest zamało.Szczupły stół wigilijny,jak słusznie zauważyła Ewa.Zawsze towarzyszy nam przy tympoczucie osamotnienia.Terazjest trochę lepiej, bo pojawiłsię Antek.Jego radość zotrzymywanych zabawek jestzarazliwa.I my poweselałyśmy.Długo nie mógł zasnąć.Posłałammu na fotelach, bo miejsce natapczanie zajęła Ewa.Myślałam,że śpi, ale odzywa się.- Może sobie porozmawiamy?- No tak - śmieję się - w takąnoc i zwierzęta mówią ludzkimgłosem.- Duże puchate zwierzę i małepuchate zwierzę, pamiętasz?- Nie - dziwię się - skąd towzięłaś?- Nieważne.- Jak już cię pytam,odpowiedz.- Tak się kiedyś ze mnąbawiłaś.To duże zwierzę tobyłaś ty, a to małe - ja.Ijeszcze jedno zwierzątkofuterkowe było w naszym życiu.- Ewa, ja już nie mam siły natakie rozmowy.- Nie bój się, wspominam dlaporządku - odrzekła.- Mamo,jaka była babcia? Czy jesteś doniej podobna?- Fizycznie tak, ale charaktermam ojca, matka nazywała to"charakterkiem".- Antek też nie będziewiedział, jak to jest, kiedy sięma ojca.- A widzisz, to dlategoprotestuję, kiedy mówi do mniemamo.On już rozumie, że coś niejest jak trzeba.Nieznajomibiorą go za mojego syna, a kiedyprostuję to, od razuwykrzykniki, zdumienie.- Bo ty tak mówisz z próżności- stwierdza Ewa z niechęcią -chcesz, żeby wszyscy siędziwili, że jesteś taką młodąbabcią.Ach, proszę państwa,taka młoda, a ma już wnuka.Samamogłaby jeszcze mieć dziecko!- Uważaj, obudzisz go! -syczę.- Jego armata nie obudzi, podtym względem nie wrodził się aniw ciebie, ani we mnie.Cisza przejmuje mnie lękiem,obawiam się pytania, przedktórym uciekam od tylu lat.- Mamo.pamiętasz, jak byłammała, śpiewałaś mi takąpiosenkę.- Ja ci śpiewałam? Coś ci siępomyliło.- Nie pomyliło mi się - upierasię ona - to było coś o deszczui o karabinach, które mokną.dziwiłam się, dlaczego karabiny,a nie na przykład liście.- "Deszcz jesienny", tak sięnazywała ta piosenka.- Zaśpiewaj mi.- Coś ty, po pierwsze nie mamsłuchu.- A po drugie ci się nie chce- mówi z żalem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]