[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Usiłował jeszcze ze mną277rozmawiać, żeby powstrzymać senność, ale ostatecznie nie potrafił jejsię oprzeć.Zaciągnąłem zasłony otaczające łóżko, zamykając go waksamitnym kokonie, i miałem zamiar zgasić lampkę nocną, kiedyCrace westchnął głęboko.Pochyliłem się lekko i przez szparę w tkani-nie usłyszałem, jak szeptem powtarza imię Chrisa.Zostawiłem go wmroku, by śnił o przeszłości.Każdego ranka, gdy wychodziłem ze swojego pokoju, miałem wraże-nie, że wkraczam na scenę, gotów do odgrywania przed Crace'em okre-ślonej roli.I każdego dnia musiałem powtarzać sobie, że to nie potrwadługo, że jeśli wytrzymam z nim jeszcze kilka tygodni, znajdę się napozycji, dzięki której przejmę nad wszystkim ostateczną kontrolę i będęmógł opowiedzieć jego historię w dowolny sposób, jaki uznam za odpo-wiedni, przedstawić jego biografię zgodnie z konspektem, jaki sam ob-myślę.Jednak konieczność zachowywania się zgodnie z określonymiregułami, nieustanne poświęcanie mu uwagi i okazywanie ciągłejwdzięczności sprawiły, że tylko nasiliły się moje rzeczywiste uczuciapogardy i niechęci.Jedyną pociechę i upust napięcia niósł mi zeszyt znotatkami, który wyciągałem ze schowka co wieczór i wykorzystywałemjako środek do złagodzenia coraz bardziej toksycznych emocji.Stał siębowiem rezerwuarem wszystkiego, co było we mnie mroczne.Od czasu do czasu Crace widział, że jestem zmyślony.Pytał wtedy,czy dobrze się czuję, a ja musiałem spuszczać wzrok, żeby nie zobaczyłw moich oczach nienawiści.Byłem jednak dobrym aktorem, potrafią-cym w jednej chwili poweseleć i pokazać mu uśmiech zadowolonegoczłowieka.Zawsze też umiałem wytłumaczyć swoje zachowanie,świadczące o błądzeniu myślami, prostym faktem, że mam problemy zpowieścią.Blokada twórcza, mówiłem, a on ze zrozumieniem kiwałgłową.Radził mi, bym prowadził dziennik, w którym spisywałbymcodzienne obserwacje i przemyślenia.Niezależnie od sytuacji miał tobyć, jak twierdził, dobry sposób na gimnastykowanie kreatywności.Ale, zaraz dodawał, nic na świecie nie skłoniłoby go do ponownego278opublikowania czegokolwiek, wolałby umrzeć, niż zobaczyć swojenazwisko na okładce jakiejś książki.Teraz, kiedy znałem okoliczności, które skłoniły go do podjęcia de-cyzji o zarzuceniu pisania, musiałem przyznać, że mimo prawie fizycz-nego wstrętu, jaki do niego żywiłem, podziwiałem konsekwencję, zjaką trzymał się tego postanowienia i nigdy nie zmienił zdania.Zasta-nawiałem się, czy wiedział o śmierci matki Chrisa.Mimo wszystko jejobecność - i list Chrisa, w którym chłopak napisał, co miała zrobić,gdyby Crace usiłował opublikować Nauczyciela muzyki - była jedynąistotną przeszkodą stojącą mu na drodze do opublikowania drugiejpowieści.Przypuszczał, że Shaw stanowił również niewielkie zagroże-nie, jako że wiedział o istnieniu tej książki, ale teraz, kiedy kupiłemjego milczenie, byłem niemal pewny, że nic nie zrobi.W ostatecznymrozrachunku stałem się osobą, która trzymała w ręku wszystkie karty,człowiekiem dysponującym władzą, mogącym wpływać na przyszłośćCrace'a.Byłem kronikarzem jego życia, jego animatorem, jego biogra-fem.Siedząc na łóżku i pisząc w zeszycie, wsłuchiwałem się w deszczbębniący o szyby okna.Po wybornej kolacji, na którą mieliśmy lingu-ine di mare, Crace i ja poczytaliśmy trochę w salonie, a potem o godzi-nie dwudziestej trzeciej, gdy za oknami burza szalała nad Wenecją,poprosił mnie, żebym jak zwykle przyniósł mu szklankę wody i dwietabletki nasenne.Choć zaproponowałem, żeby wezwać lekarza, odmó-wił stanowczo - jak powiedział, nie mógł znieść samej myśli o badaniuprzez obcego człowieka, poszturchującego jego ciało niczym jakiśnieproszony gość.Wcześniej wspomniał mi, że ma całkiem spory zapaspigułek w gabinecie, nagromadzony przez lata, który powinien wystar-czyć mu jeszcze na jakiś czas.Zaciekawiło mnie, z jakiego powoduzawracał sobie głowę magazynowaniem tabletek.Najbardziej prawdo-podobna przyczyna, zresztą jedyna, jaka przychodziła mi do głowy,279wiązała się z jego świadomością, że któregoś dnia może się poczućzmuszony do odebrania sobie życia.Od czasu mojego powrotu do palazzo jego zależność ode mnie wy-dawała się całkowita.Od pierwszych czynności rano, począwszy odzrobienia mu śniadania i asystowania przy ubieraniu, przez cały dzień,kiedy czytałem mu na głos albo siedziałem obok i słuchałem opowieści ojego kolekcji sztuki, aż po wieczór, gdy pomagałem mu się rozebrać iułatwiałem położenie się do łóżka, domagał się mojej obecności.Zosta-wienie go choćby na kilka minut, żeby udać się do pobliskiego sklepuspożywczego, wywoływało u niego ogromny niepokój, który nieukojonysłowami pociechy i zapewnień o szybkim powrocie kończył się atakiemhisterii.Jedyne chwile, jakie miałem dla siebie - kiedy mogłem pisać wmoim zeszycie - nadchodziły już po jego zamknięciu się w sypialni.Tamtego wieczora, gdy podałem mu tabletki nasenne, poszedł dołóżka.Minęły mniej więcej dwie godziny od jego zaśnięcia, gdy usły-szałem serię chaotycznych, niezrozumiałych krzyków dochodzących zjego pokoju.Czyżby wrócił były pracownik Crace'a? Ukryłem zeszytpod poduszką i ubrany jedynie w podkoszulek i bokserki pobiegłemkorytarzem do portego.Zapaliłem światła w holu, rozpraszając ciem-ność na dużej przestrzeni, ale nie dostrzegłem śladu intruza.Dzwięk,przerazliwy, niemal zwierzęcy krzyk nadal rozlegał się w sypialni Gor-dona
[ Pobierz całość w formacie PDF ]