[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kissling i Ddli trącają się łokciami.- Jak ten patrzy! Jak ten bestia patrzy! Toć, chwała Bogu, każdyoczy ma, a nikt tak nimi człowieka nie umie na wskroś brać! Ten sięzna! No, już ten się zna!Tymczasem izba przybiera całkiem inny pozór.Czują wszyscy,że przybył koneser.Twarze się ożywiają, ci, co siedzieli na ławie,powstają i przystępują bliżej.Chwila zaczyna być naprawdę intere-sująca.Ale Kuntz Wunderli na widok Probsta porusza się niespo-kojnie, nerwowo.Wie on, że Hnzli, tak samo z gminy wzięty, potrzech miesiącach powiesił się u Probsta na strychu.Pamięta, jakProbstowa po nim sprzedawała buty.Pamięta też, jak stary Hn-zli obtarte miał od szlej ramiona i jak mu u Probsta oczy zapadły,a twarz sczerniała i wyschła.Kurczy się stary, głowę w ramionachowa, przyciska do boków kościste łokcie, staje się małym, bardzomałym, tak małym, że go i niewiele widać chyba.Co prawda radby się pod ziemię całkiem, całkiem schować.Boi się tchnąć, boi sięporuszyć, nawet kolana z wielkiego natężenia dygotać mu przestały.Ale Probst zna się na tym wszystkim dobrze.Licytuje przecieżtych hultajów od sześciu czy siedmiu lat w gminie.Wie on, żetaka starota to jak pęknięty garnek: odrutuj, a czasem i za nowytrwa.Bądz co bądz najtańszy to robotnik, jakiego znalezć można.Czy złością, czy dobrocią zawsze się z niego tyle roboty wyciśnie, ilezje, a co gmina doda, to jakby znalazł.Sarkają ludzie, że cenę innym psuje.A co mu tam, byle sobie niepsuł.Niech każdy pilnuje swego i już.179 Maria KonopnickaPrzekrzywia tedy Probst w jedną stronę ciężką swoją płaskągłowę, przekrzywia w drugą, a potem spojrzawszy bystro w twarzurzędnika rzecze silnym, dobitnym głosem: - Sto dwadzieścia pięć!Słowa te wywołują silne wrażenie.Najobojętniejsi nawet kręcągłowami z podziwu.Daj go katu! A to i nie spyta, co kto święci,tylko swoją kozerą wali z góry jak armatnią kulą!W sali robi się wielka cisza, w którą wpada natarczywe, zajadłeszczekanie psa, pozostawionego przede drzwiami przy mleczar-skim wózku.Stary Wunderli pogląda na lewo i na prawo, jakbyszukał okiem, którędy ma uciec.Nie ucieka wszakże: stoi, jakbyskamieniał, jakby wrósł w podłogę.Tylko coraz niżej opada mudolna szczęka, a oczy otwierają się coraz szerzej.- Sto dwadzieścia i pięć! - woła Probst raz jeszcze.Pan radca promienieje.Chwilę wodzi po obecnych ożywionymwzrokiem, a gdy nikt nie podbija mleczarza, uderza białą rękąw leżące przed nim papiery i daje znak woznemu.- Po raz pierwszy! - mówi wozny stukając laską w ziemię i ucicha.- Po raz drugi! - mówi głośniej jeszcze, a stary Kuntz Wunderlizmruża nagle oczy i kurczy się boleśnie, jakby kij przybijający dzie-ło miłosierdzia gminy w niego miał uderzyć.- I-po-raz-trzeci! - woła razem z woznym tryumfujący pan radca.W chwilę potem Kuntz Wunderli stoi u dyszla mleczarskiegowózka, trzęsąc swą nędzną, starą, siwą głową i usiłując drżącymirękami przełożyć przez siebie parcianą szleję.Z drugiej strony dy-szla rzuca się w podskokach silny kudłaty pies w takiejże uprzęży,ujadając głośno, donośnie.180 Obrazki więzienneZA KRATIKiedym przed piętnastu laty zwiedzała warszawskie więzienia,gmach przy ulicy Złotej nie był jeszcze wykończony, a oddział karnydla kobiet mieścił się razem z takimże męskim oddziałem w takzwanym  Pawiaku , który wszakże aresztanci i aresztantki z nieznanego mi powodu powszechnie nazywali  Serbią.Pawiak, velSerbia, jest to posępny żółty dom, z wieloma należącymi do niegobudynkami, opasany murem; front jego wychodzi na ulicę Dziel-ną, tyły zaś na ulicę Pawią, od której i owa ogólniejsza nazwa jestwziętą.U furty tego gmachu stanęłam po raz pierwszy w dzieńjesienny, dżdżysty, w towarzystwie jednej z moich znajomych,która, uzyskawszy odpowiednie pozwolenie władzy, dawniej jużzaczęła odwiedzać więzniów i cieszyła się nieograniczonym ichzaufaniem.Trzy czy cztery schodki, do furty wiodące, zaledwie pomieścićmogły kobiety, które się na nich cisnęły z węzełkami, tobołkami,garnuszkami, czekając na tak zwane  widzenie.Kumoszki z mia-sta, łatwiej zaznajamiające się z sobą, prowadziły nader ożywionągawędkę, przerywaną głośnymi wyrzekaniami; baby ze wsi przy-byłe, odziane w chustki lub fartuchy na głowę, dumały, podparłszybrodę na rękach, wzdychające, zawstydzone jakby.Widzenie udziela się urzędownie raz tylko na tydzień, w niedzie-lę; wszakże stan zdrowia uwięzionych lub odległość zamieszkaniaprzybywającej w innym dniu rodziny więznia uwzględnia się dośćszeroko i dlatego też nie ma dnia, żeby schodki owe przez baby ob-lężonymi nie były.181 Maria KonopnickaPoza furtą niewielka sień, także najczęściej interesantów czekają-cych pełna; tu w bocznej ścianie znajduje się okienko komunikującez kancelarią pana inspektora i ułatwiające kontrolę przybyłych.Z sieni tej parę stopni prowadzi na długi korytarz, z którego szeregdrzwi wiedzie do kancelarii, do sali widzeń, do niektórych warsz-tatów, wreszcie do mieszkania inspektora.Wprost wejścia prawie,schody na piętra, z których pierwsze obejmowało podówczas od-dział kobiecy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright 2016 (...) chciałbym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire