[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zamiast tego oznajmiła siostrom, że woli pracować wwiniarni, ponieważ to jedyne miejsce, gdzie nie drażni jej tencholerny, głupi koń, którego cholerna Clementine podarowała jejcholernej córce.(Terapia Mathilde wciąż trwała).Tak więc tego wyjątkowo mroznego, styczniowego ranka,panika, która narastała w głowie Clementine na myśl onadchodzącym mieszaniu, wbrew zdrowemu rozsądkowi niepozwoliła jej znosić obojętnie złośliwych uwag Mathilde. Nie, nie mogę! Nie mogę! Nie mogę! ryknęła wodpowiedzi, po tym jak po raz dwunasty skosztowała pinotmeunier, które za każdym razem smakowało inaczej niżpoprzednio. Nie mogę, bo nie jestem pewna, czy tegorocznewino można uznać za dobry rocznik.Nie mogę, bo nie wiem, czypinot noir nie jest zbyt mocne w smaku.Nie mogę, bo mamy dużodoskonałego chardonnay, ale nie mamy pojęcia o produkcji blancde blancs.Nie mogę, bo boję się, że chociaż mamy wszystkiekomponenty potrzebne do stworzenia szampana wszech czasów,ale nie wiem, czy potrafię połączyć je w idealną całość.I niemogę, bo robię to zupełnie sama, ty głupia, chuda, nieczuła,okropna jędzo! Nie mogę! Po prostu nie mogę!Słysząc to, Mathilde wyszła ze swojego zapuszczonegokantorka i zbliżyła się do Clementine, która szlochała oparta obeczki znienawidzonego meunier.Zdjęła okulary od Gucciego i patrząc na siostrę, postukała sięoprawką po podbródku. Gdybyś choć na chwilę przestała histeryzować odparłachłodno zauważyłabyś, że wcale nie jesteś sama.Clementine podniosła głowę. Och, doprawdy? A któż mi pomoże, ty? Jej głos był drżącyod łez. Skosztujesz zapasów i powiesz mi, jakich składnikówdodać do tegorocznego wina? Zdecydujesz, ile meunier, ile pinotnoir i ile chardonnay powinnam dolać do wytrawnego szampana?Jakiej ilości zapasów powinnam użyć? Ile zatrzymać? Pomożeszmi z tym wszystkim? Nie bądz głupia odrzekła znużonym głosem Mathilde.Wino przyprawia mnie o ból głowy, ile razy mam ci to powtarzać?Ja odpowiadam wyłącznie za sprzedaż, Clementine.Ty zaprodukcję.Sama posadziłaś krzewy, z którymi jak rozumiem jesteś przecież na ty.Własnoręcznie zbierałaś, wyciskałaś owoce,sok wlewałaś do beczek, gdzie zmienił się w to cenne wino, któretylko czeka, abyś coś z nim zrobiła.Może więc ruszysz tyłek,przelejesz je do butelek i poczekasz, aż zrobią się bąbelki, takabyśmy mogły sprzedać całą tę partię? Nasz debet nie może trwaćwiecznie, Clementine.Nie stać nas na kolejne opóznienia.Minąco najmniej trzy lata, zanim zarobimy na tym winie pierwszegocenta, a wierz mi, potrzebujemy pieniędzy. Ale mieszanie! wykrzyknęła Clementine. Nie rozumiesz,chodzi o mieszanie! Nigdy nie robiłam tego sama! Sama? Jesteś pijana? warknęła zniecierpliwiona Mathilde,wkładając na nos okulary. Rozejrzyj się: dookoła jest więcejPeine ówien niż było ich tu w ciągu ostatnich stuleci.Jesteśmy jakwinogrona trzymamy się razem, na litość boską.Dlaczego więctego nie wykorzystać? Przestań jęczeć, że jesteś sama, wez dopomocy Sophie i Edie.I wyrzuć w diabły tę okropną spódnicę.Odsamego patrzenia na nią robi mi się niedobrze.Po tych słowach obróciła się na pięcie i stukając szpilkami,wróciła do kantorka.Clementine przysiadła na kamiennej podłodze, czując jakrozlane meunier przesiąka przez sztruks spódnicy.Znowunienawidziła Mathilde.Co więcej, z całego serca pragnęła, żebysiostrze poplątały się te patykowate nogi i by wywaliła się jakdługa, bo wtedy można by ją było dzgnąć widłami.Clementine doskonale wiedziała, gdzie stoją widły.Smak!Jak zawsze, widły stały dokładnie tam, gdzie je zostawiono.Następnego dnia Clementine zbudziła się o świcie i spaliłasztruksową spódnicę.Co więcej, dzień pózniej zapanowała nadatakiem paniki, łkaniem i drżeniem i udała się na poszukiwaniaSophie i Edie.Znalazła je w rzadko używanym pokoju dziennym, leżące dogóry nogami na ustawionej przy oknie, starej, zapadniętej sofie.Zwinek zwinął się w kłębek obok nich na podłodze, na pachnącejstęchlizną poduszce i z podkulonymi nogami bardziej niżkiedykolwiek przypominał świnię. No, popatrz na niebo Sophie tłumaczyła Edie. Zacznijmyod chmur.Widzisz tę, która wygląda, jak ogromna panda? Maszare plamy zamiast oczu, a z boku, tuż nad łapą, ciemną łatę.Spójrz niżej, a zobaczysz szeroki pas błękitnego nieba nie jestjasnoniebieskie, ani bladoniebieskie, tylko ma ten wyjątkowy,zimowy odcień błękitu, charakterystyczny dla Doliny Marny.Przypomina mleczne bławatki.Widzisz? Dobrze, teraz bardzopowoli przesuń wzrok w kierunku ziemi.Widzisz, jak niebozmienia kolor? Jak niezauważalnie przechodzi z mlecznychbławatków w bławatkowe mleko, które niepostrzeżenie zmieniasię w samo mleko, zanim się zorientujesz, że wcale nie patrzyszjuż na niebo, tylko na najczystszy śnieg.To samo się dzieje, kiedyspojrzysz w górę, choć w ten sposób jest to bardziej widoczne.Tak właśnie uczysz się mieszać. O czym rozmawiacie? Głos Clementine sprawił, że Sophie iEdie podskoczyły na sofie.Chwilę pózniej odwróciły się i usiadły.Twarze miały zaczerwienione. Właśnie opowiadałam Edie, jak malowałam oczy klientkom,kiedy pracowałam w stoisku Guerlaina wyjaśniła Sophie.DlaClementine, która nie miała pojęcia o jej pracy, ani nawet o tym,co to jest ów Guerlain, brzmiało to niczym pozbawiony sensubełkot. Nieważne rzuciła. Co miałaś na myśli, mówiąc, że takwłaśnie uczysz się mieszać? Kolory, Mathilde, cienie do powiek.To była mojaspecjalność, kiedy pracowałam w stoisku Guerlaina w Le BonMarche.Nawet moja szefowa, ta która.nieważne.Nawet mojaszefowa musiała przyznać, że doskonale radziłam sobie zkolorami. Spojrzała na Edie. To się często zdarza ludziom,którzy mają problemy z pisaniem albo czytaniem wyjaśniła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]