[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ponownie wzruszyłam ramionami. Ujdzie w tłoku. Wydawało mi się, \e go lubisz.On ciebie tak.Ugryzłam kawałek rogalika.Rosette w swoim wysokim krzesełku udawała, \ekromka to samolot. Chcę powiedzieć, \e gdybyście go nie lubiły.Właściwie to za nim nie przepadam.Jest głośny i śmierdzi cygarami.Do tegozawsze przerywa maman w pół słowa i nazywa mnie jeune filie, jakby to byłświetny kawał.Nigdy nie rozumie, co mówi do niego Rosette, a mnie tłumaczyznaczenie długich wyrazów, jakby miał do czynienia z ostatnią kretynką. Ujdzie w tłoku powtórzyłam. No więc.Thierry chce, \ebym za niego wyszła. Od kiedy? zapytałam. Po raz pierwszy wspomniał o tym w zeszłym roku.Powiedziałam mu, \e niejestem gotowa na powa\ny związek, musiałam myśleć o Rosette i madamePoussin.Uznał, \e poczeka.Ale teraz zostałyśmy same. Chyba się nie zgodziłaś? powiedziałam, chyba trochę zbyt głośno, boRosette zasłoniła uszy rękami. To skomplikowane odparła maman znu\onym tonem. Zawsze to mówisz. Bo zawsze jest skomplikowane.Nie rozumiem.Dla mnie to proste jak drut.Nigdy nie była mę\atką, tak? To coją teraz naszło? Wszystko się zmieniło, Nanou dodała. To znaczy co? chciałam wiedzieć. No, wezmy na przykład sklep.Zapłaciłam czynsz do końca roku.Ale potem. Westchnęła. Nie będzie łatwo związać koniec z końcem.Nie mogę tak poprostu brać pieniędzy od Thierry'ego.Jest bardzo szczodry, ale to nie wypada.Więc pomyślałam.Có\, powinnam była się domyślić, \e coś nie gra.Sądziłam jednak, \e jestprzygnębiona po śmierci madame.Teraz zrozumiałam, \e chodzi o Thierry'ego; boisię, \e storpeduję ich plan.I to jaki plan.Widzę nas jak na dłoni.Maman, papa i dwie dziewczynki,\ywcem wyjęci z opowiastki comtesse de Segur.[Sophie Rostopchine de Segur (1799-1874).]Będziemy chodzić do kościoła, codziennie pałaszować steackfrites i nosić ubrania zGalerii Lafayette.Thierry postawi na biurku nasze zdjęcie, mnie i Rosette widentycznych sukienkach, uwiecznione aparatem zawodowego fotografa.Nie zrozumcie mnie zle, powiedziałam, \e ujdzie w tłoku.Ale. Co? ponagliła. Zapomniałaś języka w buzi?Odłamałam kawałek rogalika. Nie potrzebujemy go odparłam wreszcie. Có\, kogoś potrzebujemy, to nie ulega wątpliwości.Myślałam, \e tozrozumiesz.Musisz chodzić do szkoły, Anouk.Potrzebujesz normalnego domu.ojca.Zaraz umrę ze śmiechu.Ojca? Dobre sobie.Sami wybieramy sobie rodzinę,mówiła zawsze.Jaki wybór daje mnie? Anouk powtórzyła. Robię to dla ciebie. Jak uwa\asz. Wzruszyłam ramionami, po czym wzięłam rogalika i wyszłamna dwór.8Sobota, 10 listopadaDziś rano zajrzałam do chocolaterie i kupiłam bombonierkę wiśni w likierze.Była tam Yanne z małą.Mimo spokoju w sklepie wyglądała na udręczoną, niemalzniechęconą na mój widok, a czekoladki wcale nie okazały się nadzwyczajne. Kiedyś sama je robiłam oznajmiła, podając mi wiśnie w papierowym ro\ku. Ale pralinki z likierem wymagają tyle zachodu, a mnie wiecznie brakuje czasu.Mam nadzieję, \e będą ci smakować.Z udawanym apetytem wsadziłam jedną do ust. Pychota odparłam z pełnymi ustami, usiłując jak najszybciej przełknąćkwaskowate paskudztwo.Rosette siedziała na podłodze za ladą i nuciła pod nosem,otoczona rozsypanymi kredkami i kolorowym papierem. Nie chodzi do przedszkola?Yanne potrząsnęła głową. Wolę sama mieć na nią oko.Tak, widzę.Odkąd zaczęłam baczniej wytę\ać wzrok, dostrzegam te\ innedrobiazgi.Błękitne drzwi skrywają rzeczy, które umykają uwadze zwykłychklientów.Przede wszystkim stary sklep jest w opłakanym stanie.Witryna,ozdobiona ładnymi puszkami i bombonierkami, jeszcze wygląda w miarę.Zcianypomalowano na wesoły, \ółty odcień, lecz mimo to wilgoć czai się w kątach i podpodłogą, niezbity dowód wiecznego braku czasu i pieniędzy.Podjęto niemrawepróby, aby to zatuszować: złote, pajęcze girlandy sprytnie zawieszone na framudzezasłaniają szczeliny i pęknięcia, mamiąc obietnicą czegoś więcej ani\eli mdły smakkiepskiej czekolady.Spróbuj.Skosztuj.Lewą ręką, dyskretnie zrobiłam znak Oka Czarnego Tezcatlipoki.Kolory wokółmnie rozbłysły, potwierdzając moje podejrzenia z pierwszego dnia.Ktoś tumajstrował i raczej nie była to Yanne Charbonneau.Młodzieńczy i naiwny powabowego blasku świadczył o zdolnej, acz niewprawnej ręce.Annie? A któ\by inny? A matka? Hm, jest w niej coś, co nie daje mi spokoju,coś, co zobaczyłam tylko pierwszego dnia, kiedy stanęła w drzwiach na dzwiękswego imienia.Miała wówczas jaśniejszą, bardziej wyrazistą aurę.Coś mi mówi,\e wcią\ ją ma, tyle \e dobrze ukrytą.Rosette rysowała, dalej nucąc piosenkę bez słów.Bambambammm.Bambambammm. Idziemy, Rosette.Pora na drzemkę.Rosette nie podniosła oczu znad kartki.Zpiew zabrzmiał nieco głośniej, tymrazem towarzyszyło mu wybijanie rytmu obutą w sandałek stopą.Bambambammm. Rosette upomniała łagodnie Yanne. Czas odło\yć kredki.Nadal zero reakcji. Bambambamm.Bambaddabamm. Ciii, Rosette!Wyczułam napięcie Yanne.Nie było to jedynie zakłopotanie matki, którejdziecko publicznie okazuje nieposłuszeństwo, raczej poczucie nadchodzącegozagro\enia.Podniosła Rosette, która dalej nadawała swoje, po czym rzuciła miprzepraszające spojrzenie. Przepraszam powiedziała. Kiedy jest zmęczona, robi się nieznośna. Nic nie szkodzi.Jest słodka.Kubek z ołówkami zsunął się z lady.Ołówki potoczyły się po podłodze. Bam oznajmiła Rosette. Muszę ją poło\yć powiedziała Yanne. Niech się wyśpi, inaczej będzie jaknakręcona.Ponownie spojrzałam na małą.Przyszło mi do głowy, \e dziewczynka wcalenie wygląda na zmęczoną.W przeciwieństwie do matki, która dosłownie padała znóg, a jej zbyt geometryczna fryzura i tani, czarny sweter dodatkowo podkreślałyprzerazliwą bladość twarzy. Dobrze się czujesz? spytałam.Kiwnęła głową.śarówka nad jej głową zamigotała.Stare domy, pomyślałam.I ich przestarzałeinstalacje. Jesteś pewna? Coś mizernie wyglądasz. To zwykły ból głowy, nic mi nie będzie.Skąd ja to znam? Słowa zabrzmiały niezbyt przekonująco; Yanne kurczowochwyciła córkę, jakby w obawie, \e spróbuję ją wyrwać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]