[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Warszawa przypominała znów Klondyke, jak zaraz po wyzwoleniu:dynamika prywatnych i spółdzielczych przedsiębiorstw pokryła mury szyldami, zaś tłum na ulicyzdradzał coraz większą dbałość o elegancję.Masa towarowa napływała do sklepów, co dziwiło iwzruszało, bo nie wiadomo skąd i dlaczego znalazły się naraz szczotki do zębów w kraju;wywieszki przestały kłamać i sklep z guzikami zawierał guziki, a nie wykresy informacyjne osześciokrotnym wzroście produkcji guzików w stosunku do wskazników przedwojennych.Wcieniu waniliowego masywu Pałacu Kultury otworzono kilka gustownych budek z piwem i wodąsodową: ich kształt był pochodną upodobań uczestników niedawnego festiwalu młodzieży, któryto zlot wprowadził chaos w urzędowe wyobrażenia o smaku plastycznym.Budki dzierżawilikomisanci, odpowiedzialni za czystość swych pomieszczeń.Wśród nich Andrzej rozpoznał niebez zdumienia starego kolegę szkolnego imieniem Rysiek: tenże Rysiek spędził całą wojnę whitlerowskim obozie koncentracyjnym, który zamiast go złamać zrodził w nim niepojęty instynkthandlowy, zupełnie obcy pokoleniom jego przodków  wojskowych, prawników i ziemian.Wyobraz sobie  powiedział Rysiek po powitalnych serdecznościach  jaki wczoraj miałemfart.Staje przy tym otworze jakiś facet i prosi o małe jasne.Nalewam mu, pije i mówi do mnie: A za ten krawat, ile pan chce? , wskazując na mój krawat.Ja przytomnie, bez obciachu:  Stopięćdziesiąt.On:  Drogo.Ja:  Nie bądz pan dzieckiem.Prawdziwy kaszmirski fular.On:  No,to zdejmuj pan&  Myślał, że się złamię.A ja nie, twardo zdejmuję krawat i pakuję mu w pudłopo waflach.Ponima jesz, za ten krawat dałem cztery lata temu sześćdziesiątaka.Co za fart!Cztery lata amortyzacji i jeszcze dwieście procent zysku& Co?  Andrzej czuł się dziwniepokrzepiony, że Rysiek, przed którym w przedwojennej szkole płaszczył się z respektem, jakoprzed synem pułkownika, dziś siedzi w budce z piwem, podczas gdy on, Andrzej, uosabia wielkiświat; ale Rysiek też nie wydawał się specjalnie rozgoryczony, a nawet zdawał się chwalić sobieswoją kondycję, zapraszał Andrzeja do częstych odwiedzin, wyraził zadowolenie, że jegoszkolny kolega zrobił tak głośną karierę, oraz odmówił przyjęcia zapłaty za lemoniadę,wykazując, że pod powłoką fenickiej zapobiegliwości drzemie w nim staroszlachecka gościnność. Coś robił do tej pory?  informował się Andrzej uprzejmie. Dopóki nie wolnobyło otwierać prywatnych budek?  Sprzedawałem chłopom wiadra  rzekł Rysiek. Ale bez polotu.Nudziło mnie.Za bardzo potrzebowali.Płacili każdą cenę.Oczywiście, Andrzej rwał się, aby natychmiast jechać do Poznania w dniu, w którym tomiasto, symbol trzezwości i umiarkowania, dało się ponieść wichrom historii. Nigdzie niepojedziesz  powiedział Watloch. Horyzont nie będzie się w to mieszał.Zaczekamy.Najważniejszy jest byt pisma, którego nie można rzucać lekkomyślnie na szalę rozruchów. Odchwili, gdy Lewinson rozgrzeszył Watlocha i sam niejako, ofiarnym gestem namaścił go jakoswego następcę, Watloch przeobraził się w sejsmograf: nikt nigdy nie rozwinął takiego zmysłuostrożności na stanowisku redaktora naczelnego. z Polakami jest tak  powiedział Watloch że kiedy wieje wiatr politycznych ulg wierzą niezłomnie, że od teraz będzie lepiej na zawsze.Po czym wiatr przewiewa.Wraca, na lata całe, dawna niemoc i stagnacja.Tylko, że podczas tychdługich lat Polacy wierzą w chwilowość niepowodzeń. Nie tym razem  powiedział Andrzej. Sam nie wierzysz w to, co mówisz.Wiesz, że nadchodzi czas, w którym opadną więzygłupoty. Wierzę, nie wierzę  rzekł Watloch wymijająco. Tobie zaś przypominam, żemasz jechać w długą i piękną podróż do siedmiu stolic.Wobec tego nie pojedziesz do Poznania. To przypomnienie wydało się Andrzejowi rozsądne i ostudziło jego zapał.Po czym odbyło się pamiętne zebranie, na którym skromny człowiek o czystych paznokciach iw tuzinkowym garniturze, palący popularne papierosy w groszowej, szklanej lufce, przemawiałjako rzecznik tego, co nowe i lepsze.Odtąd, przez następne tygodnie i miesiące, Andrzej chodził rozpromieniony, jak ogromnawiększość Polaków.Wszystkim chętnie opowiadał jak przełożeni trzymali but na jego ustach, jaknie mógł mówić co czuł naprawdę i jak nieustępliwie walczył z tą przemocą.Zresztą wszyscyznajomi mówili podobnie.Prohorowski głosił, że nareszcie będzie mógł handlować z zagranicązgodnie z zasadami zdrowego rozsądku: z jego oświadczeń wynikało, że dotąd nie handlował, niezarabiał, nie korzystał z diet służbowych w lokalach ze strip tease m na Montmartrze, leczcodziennie rano był krzyżowany za chęć handlowania.Larbiński udzielił szeregu wywiadówprasie filmowej z których wynikało, że ktoś siłą zabronił mu być wielkim reżyserem i artystą.Niewyjaśnił, kto to był, ale dodał, że nie żałuje tych lat, w czasie których doskonalił warsztat [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright 2016 (...) chciałbym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire