[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wbiła wzrok w jego oczy, chcąc z nich wyczytać, jak bardzosię zbłazniła.Co on o niej myśli? Czy go do tego zmusiła?Czuł, że nie może jej odrzucić? I jak smakowałaby klęska,gdyby powiedział, że nie powinni tego robić?Nie wyglądał na takiego, co nie przepuści żadnej kole-żance, więc zapewne to ona dość gwałtownie przekroczyłajego granice, bo przecież spytał, czy to mądre.Myśli krążyłyjej po głowie jak oszalałe, ale w niebieskich oczach Kimanie potrafiła wyczytać nic oprócz tego, że się do niej uśmie-chały.Nie znalazła w nich ani wyrzutów sumienia, aniprzymusu.222Ułożył ją na kanapie i delikatnie odgarnął jej ciemne lokiz twarzy, a pózniej zdjął przez głowę sweter.Za nim poszłabluzka, na koniec dżinsy.Pieścił jej pępek, przesuwając lek-ko palcami po skórze, potem wsunął jej rękę pod kark i po-całował.Z radosną intensywnością obsypał pocałunkamicałe jej ciało.- Teraz już musimy, prawda? - spytał, ściągnąwszy blu-zę przez głowę i rozpiąwszy pasek.Louise skinęła głową, nie otwierając oczu.Rzeczywiście, teraz już właściwie musieli.Natrętna melodia stawała się coraz głośniejsza i niepozwoliła się zignorować.Louise błyskawicznie dokonała wgłowie przeglądu szkód i dopiero potem otworzyła oczy, byskonfrontować się z tym, w co się wplątała.Skończyli wjego łóżku po tym, jak kochali się najpierw na kanapie, apotem na podłodze w salonie.Nie miała pojęcia, o którejpadli w końcu z wyczerpania.To zresztą nie było najgorsze.Komórka nie przestawała dzwonić, więc potrząsnęła Ki-mem.Najgorszy był w pewnym momencie jego szept, że chybabardzo tego potrzebowała, a ona, wygłodniała, przyznała murację.Pózniej nie myślała już o niczym, tylko napawała sięrozkoszą, nad którą nie miała żadnej kontroli.To nic, że szeptała mu do ucha mnóstwo słów, do którychteraz by się nie przyznała.Nic też, że się przed nim odsłoni-ła.Chociaż nie, to może nie było aż tak obojętne i224nie była z tego dumna.Ale to, że aż tak ujawniła swoją po-trzebę mężczyzny i że nie potrafiła zapanować nad własnympożądaniem, trudno jej było sobie wybaczyć.Kim przyłożył telefon do ucha i odpowiadał cicho, wskupieniu.Zaraz też zerwał się z łóżka, podszedł do szafy izaczął szukać ubrania.Louise czuła, że na nią patrzy, alesama wciąż leżała z zamkniętymi oczami.- Musisz się obudzić - szepnął, głaszcząc ją po policzku.- A która godzina? - wymamrotała, nie mając najmniej-szej ochoty na zetknięcie się z rzeczywistością.- Dochodzi szósta.Nachylił się i pocałował ją, aż uniosła powieki i zobaczy-ła nad sobą jego niebieskie oczy.Nie było wcale aż tak zle,jak się tego obawiała.Kim uśmiechnął się do niej.Skupiła wzrok na jego lewej jedynce, której złamał się ro-żek.- Dzwonił dyżurny z komendy - powiedział Kim, odsu-wając się od niej.- Jakaś kobieta właśnie podniosła alarm,bo na parkingu na tyłach Nygade znalazła martwą nastolat-kę.To ta ulica, która dochodzi do twojego hotelu.Już od-grodzili okolicę.Louise od razu wstała i przeszła do salonu, w którym napodłodze leżały jej rzeczy.Kim z powagą ją obserwował,kiedy wkładała skarpetki, a potem poszedł zająć się psamiprzed wyjściem.- Dziewczyna ma podobno zmiażdżoną jedną stronęgłowy i cała jest zmaltretowana - dodał, wracając do pokoju225już z kluczykami do samochodu w ręku.Louise szybko się rozejrzała, czy czegoś nie zostawiła.- Pojadę z tobą i.- zaczęła, ale jej przerwał, przypomi-nając, że w ten sposób dla wszystkich będzie jasne, że spę-dzili razem noc.Tego nie wzięła pod uwagę.Od razu jednak przyznała murację.Pazdziernikowy poranek wciąż był ciemny.Kim zgrabniepokonywał zakręty, a wzdłuż mariny w Holbk przejechał wtempie świadczącym o tym, że zna tę trasę na pamięć.Louise przez ten czas się zastanawiała.- Jak się dostanę do hotelu, skoro teren jest odgrodzony?- spytała w końcu, przyznając, że nie radzi sobie z tą sytua-cją.- Mogę cię wysadzić trochę wcześniej, jeśli chcesz, alemnie nie przeszkadza, że inni zobaczą nas razem.Przecieżnie zrobiliśmy nic niedozwolonego.- Nie zjawimy się razem - zdecydowała Louise.- Zacze-kam pół godziny na dworcu, dopiero potem przyjdę.Nie skomentował jej oświadczenia, tylko podjechał podkrawężnik, żeby mogła zabrać z tylnego siedzenia torbę zrzeczami.Nachyliła się w otwartych drzwiczkach, żeby siępożegnać, i nagle poczuła się idiotycznie.- Po prostu wejdę do hotelu - zdecydowała i posłała mupocałunek w powietrzu.Kim pokręcił głową, wysiadł jednak, obszedł samochód ipocałował ją na pożegnanie, nie długo, ale z oddaniem, którenapełniło ją spokojem.226- Do zobaczenia - rzuciła, kiedy już miała swobodneusta.- Na pewno wkrótce.Kim wsiadł do samochodu i mijając komendę, pokonałostatnie czterysta metrów dzielących go od Nygade.O wczesnym poranku Louise szła ulicą Dworcową zesportową torbą na ramieniu i wrażeniem, że osiem ostatnichgodzin spędziła w krainie snu, w której nie do końca mogławziąć odpowiedzialność za swoje czyny.Odsuwała też odsiebie myśl o kolejnych zwłokach, czując, że jest na to terazzbyt śpiąca, dopóki nie dotarła do hotelu i nie ujrzała miej-scowych policjantów, którzy otaczali cały rejon czerwono-białą taśmą z napisem Policja.Potem dostrzegła Storma iSkippera.Ubrani porządnie i uczesani stali pod dużą latarniąprzy niewielkim hotelowym tarasie z rękami w kieszeniach,zapatrzeni w pusty o tej porze deptak.Louise spojrzała na siebie.Była w tym samym ubraniu cowczoraj, włosy miała rozczochrane i zapomniała o gumce,która pomogłaby jej opanować ciemną grzywę.Szybkim ruchem przeczesała więc włosy palcami, podej-mując na tych ostatnich metrach próbę zaprezentowania sięprzyzwoicie.Jedną nogę już postawiła na schodach do228hotelu, kiedy zauważył ją Skipper.- Dzień dobry, Rick.Zatrzymała się w pół kroku i ruszyła w ich stronę.- Dzień dobry.Rzuciła torbę na ziemię.Ani jej tymczasowy szef, aniSkipper nie spojrzeli na nią; nie skomentowali też faktu, żewraca do hotelu, a nie z niego wychodzi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]