[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z drewnianej tuby gramofonu popłynęła piosenka.Co rano, co rano,Bawimy się jak gdyby nigdy nic,Chociaż forsy wciąż brak, ale, kochaniePrzecież bawimy się fantastycznie.Deszcz zelżał, ale olbrzymie krople nadal spadały z drzew.Simon pochylił sięnad koszem, wyciągnął coś i postawił na obrusie.- Tort urodzinowy! - radośnie krzyknęła Lavender Monkfield.- Czyją rocznicęobchodzimy, Simonie?- Moją.- Wyjął z kosza nóż.- Okropny zwyczaj, ale uznałem, że może byćzabawnie.SR- Całkiem jak w pokoju dziecinnym.- A świeczki?- Nick?Nicholas sięgnął do kieszeni, wyjął świeczki i wcisnął w lukier, potem wyjąłzapałki i w skupieniu zapalił jedną po drugiej.Dwadzieścia pięć maleńkichpłomyczków zamigotało w leśnych ciemnościach.Ta uroczystość od samegopoczątku wydała się Thomasine sztuczna, wymuszona, jak gdyby w niekończącejsię pogoni za rozrywką zapomnieli, jak wygląda prawdziwa zabawa.Wstrząsnął niądreszcz.Usłyszała głos Teddy'ego:- Wez moją marynarkę, wyglądasz na zziębniętą - i z wdzięcznością przyjęłaopadającą na ramiona ciepłą wełnę.Kolejne butelki szampana, plastry różowo-białego tortu na ślicznych,porcelanowych talerzykach, znów pocałunki.Thomasine poczuła chłód wargSimona Melville'a, bijącą od niego niechęć.Gdy po torcie pozostały tylko okruchylukru i pogasły wszystkie świeczki, ponownie wyszli z namiotu.Colin zaraz zasiadłdo pianina, i Nicholas wziął Thomasine w ramiona.- Ta marynarka.- Teddy'ego.Nie mogłam znalezć płaszcza, a zrobiło mi się strasznie zimno.Zmarszczył czoło.- Mogłaś wziąć moją.- Byłeś zajęty zapalaniem świeczek na torcie.Przykro mi - czyżbymwyglądała okropnie?Odprężył się nieco.- Ależ skąd.Tylko trochę.niepokojąco.Przy twoich krótkich włosach.czujęsię, jakbym tańczył z którymś z chłopaków.Roześmiała się.Mocniej wtuliła się w męża, rozkoszując się jak zawszeciepłem jego ciała, uściskiem ramion.Gdyby mogła tak pozostać, pomyślała, gdybyzawsze życie układało się tak łatwo i prosto.Szampan i muzyka przełamywaływzajemną rezerwę, pozwalały znajdować przyjemność w przebywaniu blisko siebie.SRI wtedy Nicholas powiedział:- Czy nie jest to nasz najlepszy wieczór? Czyż Simon nie jest fantastycznymczłowiekiem?Czar prysł.- Przypomina mi kogoś, kogo kiedyś znałem - dodał Nicholas.- Faceta, któryzginął w czasie wojny.Popatrzyła w oczy męża.Ujrzała w nich ból, ale i szczęście.Zapragnęła gochronić, strzec przed tym, czego się bał.i tym, czego oczekiwał.Stanęła na palcachi pocałowała go w usta, on odwzajemnił pocałunek.- Jeszcze znajdziesz czas na przedłużanie tej twojej dekadenckiej linii, Blythe -rzucił ktoś ze śmiechem - na razie pilnuj ognia.Thomasine otworzyła oczy.Obok Nicholasa stał Simon Melville.Jedną dłońoparł władczo na jego ramieniu, a na twarzy malował mu się wyraz - nie potrafiłaodczytać - grozby, może rozbawienia.Straciła poczucie czasu.Deszcz przestał padać, ale ziemia wciąż pozostawałamokra.Woda płynęła po poskręcanych liściach paproci, srebrzyła potężne, szarepnie buków.Thomasine stała przy pianinie.Oparła łokieć na instrumencie i patrzyłana Colina.- Co drugi klawisz nie daje dzwięku, bo do środka dostała się woda.- Colinprzesunął dłońmi po klawiaturze.- Co za idiotyczny pomysł.narażać nazniszczenie taki wspaniały instrument!Z hukiem zatrzasnął wieko.Gdy struny ucichły, zapadła przejmująca cisza.Zwiece poustawiane w gałęziach drzew dawno zdmuchnął wiatr.Tańczące parystały w bezruchu; na tle przepastnego boru zdawali się mali i zagubieni,Teddy Sefton podszedł do brata.- Jedziemy, Col, mam dosyć.Thomasine?Już miała się zgodzić i zawołać Nicholasa, gdy usłyszała głos SimonaMelville'a:- Niespodzianki prawie się skończyły, została tylko jedna.Panie i panowie.SRprzed nami ostatnia próba, na rozgrzewkę! Coś dla ciebie, Bobby, nic, cowymagałoby choć odrobiny intelektu, najzwyklejszy wyścig do Londynu.Ten, ktopierwszy dotrze na Trafalgar Square, ma prawo przedstawić swoją wizję balumaskowego, który urządzę w przyszłym miesiącu.- Simon wydaje przyjęcie - szepnął Teddy.- Cudom nie ma końca.- Za wszystko płaci bogata wdowa - rzucił Colin.Uniósł się znadzdezelowanego przez wilgoć pianina.Nie wysilał się nawet, by zniżyć głos.- Na co czekacie? - zniecierpliwił się Simon.- Jazda!Teddy dotknął ramienia Thomasine.- Colin może usiąść na miejscu dla lokaja.Z uśmiechem pokręciła głową.Nadszedł Nicholas, już z daleka machał, by siępośpieszyła.- Twoja marynarka, Teddy.- Na razie zatrzymaj.Jak znajdę twój płaszcz, odniosę ci.W przypływie entuzjazmu Nicholas chwycił Thomasine za ramię i pociągnąłw stronę drogi.Zdążyła jeszcze zobaczyć, że na polance zostali tylko braciaSeftonowie.Colin wycierał obrusem pianino, a Teddy rzucał garściami ziemię naognisko, by zagasić ogień.Nicholas, pędząc wąskimi drogami, bez przerwy rozprawiał o zaletachsamochodu, o koniach mechanicznych, oponach i cylindrach.- Mam na stopniach kanister benzyny.Wóz ciągnie jak marzenie.Nie mają znami szans.Bobby jedzie hispanosuizą, ale delage to lepszy samochód.Wydostali się z tajemniczego, zielonego bezludzia New Forest.Deszczprzestał padać, ale w przebłyskach świtu widać było szklistość drogi i liczne kałużena poboczach.Nicholas ani na chwilę nie zdejmował nogi z pedału gazu.- Wszystko w porządku, kochanie? - Popatrzył na żonę.- Wygodnie ci?Aż się uśmiechnęła, rzadko słyszała z ust męża takie troskliwe słowa!- Wyśmienicie.SRPędzący z szaloną prędkością delage trząsł się i podskakiwał nanierównościach drogi.Chociaż owiewał ją pęd powietrza, prawie nie czuła chłodu.Po wypitym szampanie i ze zmęczenia była jak odrętwiała.Nie czuła nic.Skulonana siedzeniu obok Nicholasa, otuliła się po same uszy marynarką Teddy'egoSeftona, odcinając się od realnego świata.- Powiedz mi, jak będziesz chciała, bym się zatrzymał.Jeżeli zrobi ci sięniedobrze, albo.- Jest mi bardzo wygodnie i pewnie zaraz zasnę.Jednak sen, w jaki zapadła, trudno było nazwać spokojnym.W głowiemajaczyły zmieniające się obrazy, wymieszane ze wspomnieniami z nocnej zabawy.Co rano bawimy się jak gdyby nigdy nic.Colin Sefton zatrzaskujący wiekopianina.Bobby Monkfield krążący wokół Newbury, jęczący beznadziejnie: Auk? Oco mu chodzi z tym łukiem?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]