[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Nie sądzę, żeby to było możliwe.Miała teraz dwadzieścia pięć lat i była wdową z dwojgiem dzieci,a o zakochaniu się nie myślała od bardzo dawna. Skoro ja to mogłam zrobić, moja droga, to i ty możesz.Och, słuchaj!Grają na ulicy to chyba fisharmonia. Aha, grają Knees Up Mother Brown.Pójdziemy tam posłuchać?Eleanor się skrzywiła. Możemy pójść i posłuchać, ale ja nie zamierzam tego tańczyć,w każdym razie nie w tych pantoflach i tej spódniczce.Zapadała noc.Słońce zniknęło już zupełnie i na wąskich ulicachzapanował zmrok.Ludzie wracali do domów i zapalali światła, na górzei na dole, tak żeby każdy dom był oświetlony ten widok był takniezwykły, że każdy się zatrzymywał i patrzył z podziwem.Cóż naj-trudniejszą do zniesienia rzeczą w ciągu minionych sześciu lat było dlaludności cywilnej zaciemnienie.Nastroje nieco się uspokoiły, opadły i nawet starszy pan grający nafisharmonii postanowił zmienić repertuar, a spod jego palców popłynęłyteraz rzewne, pełne melancholii tony.Wojna się skończyła i dla większo-ści ludzi była już tylko wspomnieniem.Dla wielu jednak oznaczaładługie lata smutnych wspomnień po kochanych, najdroższych sercuosobach; utraconych gdzieś za morzami mężach i synach, mężczyznach,kobietach i dzieciach zabitych podczas nalotów.Syn Eleanor.żona i synTyrone'a.wreszcie ukochany Cary to zaledwie kilka ofiar tej strasz-nej wojny.Cara siedziała na schodach, patrząc na matkę i ojca, tańczących w taktmelodii Who's Taking You Home Tonight*, wolnego, rozmarzonego angiel-skiego walca.Mogłaby się założyć, że to mama poprosiła tatę do tańca,a on nie chciał odmówić.Biedna mama! Traciła tylko czas, starając się go* Who's Taking You Home Tonight (Kto cię dziś zabierze do domu) angielskapiosenka z czasów wojny, śpiewana przez Verę Lynn.465odzyskać.W końcu prawda do niej dotrze jak bomba z opóznionymzapłonem i wtedy dopiero się załamie.Dzieci leżały już w łóżkach.Kitty, najmłodsza z tych, które jeszczezostały, wciąż pełna werwy grała w klasy na chodniku przed domem.Joey nie odstępował ojca nawet na krok.Tyrone musiał już z samego ranawracać do portu w Harwich; Joey miał zostać z mamą, kiedy Tyroneożeni się z Sybil.Chłopak już teraz miał dwie matki i chyba nie byłosensu dodawać mu jeszcze trzeciej.Jego tata tylko na chwilę go pożegnał,kiedy poszedł na Tigh Street.Na ulicy pojawił się jakiś młody mężczyzna w mundurze lotnika.SerceCary zabiło mocniej, tak bardzo przypominał jej Kita: ten sam wzrost,sylwetka, nawet wiek.Na jego rękawie zobaczyła jeden pasek, też zupełniejak u Kita.Nieznajomy rozmawiał z kobietą, siedzącą na schodkach naprzeciwko;w pewnej chwili wskazała głową w kierunku Cary.Kiedy ruszył w jejstronę i z uśmiechem zdjął czapkę, wstała.Z bliska nie przypominał Kita,ale Cara nadal miała wrażenie, że widzi ducha. Witam powiedział. Witam bąknęła. Nie przypominasz mnie sobie, co? Nie.Może się spotkali na Malcie. Nic dziwnego.Ja ciebie też nie pamiętam, w każdym razie nieto, jak wyglądasz, chociaż przez krótki czas byliśmy naprawdę bardzoblisko siebie. Oczy mu tańczyły, jakby się świetnie bawił jej za-kłopotaniem. Czy nie mógłbyś mi oszczędzić nerwów i powiedzieć jak człowiek,kim jesteś? warknęła Cara, chociaż i jej oczy tańczyły.Podobnie jakKit, nie był ani trochę przystojny, ale było w nim coś pociągającego.noi ten czarujący uśmiech. Nazywam się Charlie Green, a ty jesteś Cara Caffrey.Podwoziłemcię kiedyś do domu moim motocyklem z Lime Street Station. Teraz pamiętam! To było niedługo po tym, jak wojna się zaczęła.Ale że też zapamiętałeś moje imię.i gdzie mieszkam, przez tyle czasu? Nigdy nie zapomniałem odparł natychmiast. Zawsze chcia-łem zobaczyć, jak wygląda pierwsza dziewczyna, która mnie obej-mowała. Założę się, że nie ostatnia.466 No, nie przyznał z szerokim uśmiechem ale za to najładniejszaze wszystkich! Ta kobieta, z którą teraz rozmawiałem, powiedziała mi,że już się nie nazywasz Caffrey i że jesteś wdową z dwójką dzieci. To prawda, poza tym już nie mieszkam na Shaw Street, ale mojamama mieszka i dlatego tu dziś jestem. Czyli miałem szczęście! To zabrzmiało tak szczerze, że chybatak naprawdę myślał. Chyba tak. Zrobiło jej się miło, że tak uważał.Wyciągnął przed siebie obie ręce. Czy mogę cię prosić do tańca, Cara? Czemu nie?Na Parliament Terrace Juliette i Fergus jedli w kuchni; zostawili otwartedrzwi, na wypadek gdyby Harry się obudził i zaczął płakać.Serca aż ichbolały z miłości i niepokoju o to dziecko, które od paru godzin nareszciespokojnie spało. Pojadę z nim do Londynu powiedziała Juliette. Sama? Mowy nie ma odparł Fergus twardo. Jadę z wami.Niezapominaj, że jesteś w piątym miesiącu. Jak mogłabym zapomnieć! Ale co będzie z twoją pracą? Pal sześć pracę.Niedługo i tak się skończy.Przecież jest pokój, więckomu teraz potrzebne balony zaporowe?!Ich oczy się spotkały i Juliette powiedziała ochrypłym głosem: Naprawdę cię kocham, Fergusie Caffreyu.Ciekawam, gdzie jestNancy? Coś strasznie długo jej nie ma. Gdzieś tam.założę się, że się świetnie bawi.Może poszła naprzyjęcie na Shaw Street i dobrze się tam czuje. Mam nadzieję. Juliette rozejrzała się niepewnie. Dom bezNancy wydaje się jakby nie ten sam.A gdzie ten pies, Rover? Myślałam,że miał tu zostać na stałe. A może się w końcu okazało, że wcale nie jest bezdomny i wróciłdo swojej pańci?Nancy przez cały dzień nie wyszła nawet za próg domu.Po południupołożyła się do łóżka, nie mówiąc nikomu ani słowa.Tylko by sięniepokoili, gdyby się im przyznała, jak bardzo jest zmęczona; tak bardzo,467że kości z trudem utrzymywały jej ciężkie ciało.Jedyne, czego terazpragnęła, to się położyć.Od tak dawna czekała na ten Dzień Zwycięstwa!A tu proszę, takie kwiatki.Czuła wielkie rozczarowanie, że nie możew nim uczestniczyć, ale w końcu będą jeszcze inne dni, choć może nieaż tak ważne jak ten.U jej nóg spał Rover.Może też był zmęczony? Od dłuższego czasuprawie się nie poruszył.Lubiła towarzystwo tego psa, bo grzał jej przyjem-nie stopy, tylko niekiedy przypominając o swojej obecności lekkim chra-paniem.Ciekawa była, jak też się bawią dzieci.Wszystkich ich uważała zaswoje dzieci: Eleanor, Brenne, Carę i Sybil, Kitty i Seana, a także wielu,wielu innych, których wzięła pod swoje skrzydła od chwili wprowadzeniasię do domu przy Parliament Terrace, kiedy sama była właściwie jeszczedzieckiem; jej dziećmi byli też ci kochani Amerykanie, którzy tak dobrzesię tutaj czuli, jak u siebie w domu.Jedno było pewne.Odtąd będą żyli w lepszym świecie, w świecie,w którym już nie będzie głodu ani nędzy, w którym ludzie będą żyćw przyjazni, a prawa człowieka będą respektowane.Ta dopiero cozakończona wojna z pewnością dała nauczkę politykom wszystkichkrajów, pokazała im, że kobiety rodzą dzieci nie po to, żeby były mięsemarmatnim, i że teraz nadszedł czas, by dać szansę pokojowi.Boże drogi, ależ była zmordowana! Chociaż spała dobrych parę godzin,nadal czuła zmęczenie w kościach, i nawet gdyby w domu wybuchł terazpożar, szczerze wątpiła, czy dałaby radę się podnieść
[ Pobierz całość w formacie PDF ]