[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Najwyrazniej wszyscy gościli w domu jej rodziców, lecz Ann nie miała pojęciaczemu.Co sprowadziło tutaj tylu ludzi?Do domu Slavików prowadził długi podjazd.Rodzice Ann zajmowalinajwiększy dom w Lockwood - przestronny, z wieżyczkami i rosnącym obokzagajnikiem.Zciany były w gruncie rzeczy niewidoczne, zasłaniał je porastającycegły, bujny bluszcz.Martin zaparkował obok starego fleetwooda rodziców.Siedział bez ruchu wfotelu, spoglądał na dom i wreszcie zgasił papierosa w popielnicy.- Dziwne to wszystko - powiedział.Nachyliła się do nich Melanie.- Mamo, a dlaczego.- Nie wiem, kochanie - przerwała jej.Może tata zmarł? Bo w jaki inny sposób wyjaśnić obecność tylu pojazdów? -pomyślała Ann.Twarz Martina zdawała się mówić to samo.Wreszcie powiedział:- Chodzmy.Idąc w stronę domu, Ann pomyślała, że pozostali mieszkańcy muszą czuć sięzazdrośni.Dom był stary, ale zadbany.Duże podwórko utrzymano w stanieidealnym.Ann wiedziała, że ojciec nigdy zbyt wiele nie zarabiał na roli, a matka niebrała pieniędzy za swoją działalność w radzie.Miasto utrzymywało się samo już oddawna.Ziemia na południu nie była w rękach prywatnych, a miejskich, co nie byłorzadkością w tych stronach.Dzielono się zyskiem, a Ann domyślała się, że nie jest onzbyt wielki.W jaki sposób to miasto funkcjonowało? Co więcej, jak radzili sobie jejrodzice? Każda miejscowość ma swoich biedaków i bogaczy, ale nie tutaj.WLockwood wszyscy mieli tyle samo, prócz Slavików.Cisza była przytłaczająca.Zbliżyli się do domu, nikt się nie odezwał.Zatrzymali się przed wejściem.Ze środka nie dobiegał żaden dzwięk, choć przezwąskie okno dostrzegli jakiś ruch.Jakby ludzie stali w miejscu.Jak na stypie.Podniosła rękę, chcąc chwycić za kołatkę.Zawsze przyciągała jej wzrok -mała, owalna, zrobiona z mosiądzu, z wyrzezbioną twarzą.Ale ta twarz pozbawionazostała jakichkolwiek rysów, miała tylko parę pustych oczu.%7ładnych ust, nosa,szczęki.Jedynie oczy.Niepokoiła ją.Od zawsze.A jednak te wszechwiedzące oczy wydawały się jąwitać." " "- Jestem pewien, że co nieco słyszałeś - powiedział doktor Greene.Siedział za swoim dużym, szarym, brzydkim biurkiem i jadł batona Chunky.Miał bardzo krótkie blond włosy i wyglądał jak hydrant, przez co ludzie nie zawszetraktowali go serio.Był szefem oddziału psychiatrycznego w ośrodku dla psychiczniechorych.Biuro, które zajmował, wypełniały przedmioty związane z jego zawodem:Smith, Klein, francuskie kalendarze, przyciski do papieru Stelazine, gadżetyreklamowe Lily.Pił sok z kubka z logiem Haldol i pisał piórem krzyczącym: Xanax(alprazolam) tabletki 0.5mg.Zażyj!.Wszystko to prezenty od przedstawicielihandlowych.Ci goście byli jak sprzedawcy samochodów, próbowali wyprzedzićkonkurencję na każdym kroku.W zamian za duże zamówienia firmy obiecywałypłatne wycieczki.Ale doktor Greene nigdy nie korzystał z takiej możliwości, niechciał przepisywać leków, które zmieniały ludzi w naćpane warzywa.Ale lubiłdługopisy i kubki.- Wczoraj kilku zwiało - powiedział.Doktor Harold usiadł.- To znaczy ilu?- Dwóch.- To chyba nie tak zle.- Ale i niedobrze - skontrował Greene.- Zabili dwoje ludzi, jeszcze zanimprzekroczyli mury ośrodka.Dzisiaj załatwili policjantkę.- Kim są?Doktor Harold, chociaż był odnoszącym sukcesy lekarzem, nadal parał sięudzielaniem darmowych porad i kreśleniem profili psychologicznych pacjentów.Wielu lekarzy traktowało taką działalność jako gest dobrej woli.Szpitale stanowebyły przeładowane pacjentami, brakowało personelu, w niektórych sytuacja stawałasię wręcz beznadziejna.Doktor Harold oferował swoje usługi przez kilka godzin wtygodniu, co pozwalało innym lekarzom zająć się palącymi sprawami.Greene ugryzł batona.- Pierwszy to Richard Duke Belluxi.Trzydzieści pięć lat, IQ_113.Socjopata.Przyskrzynili go za gwałt, ale wiemy, że ma więcej na koncie.Jak pogrzebaliśmy,wyszło na to, że zamordował kilka osób jeszcze za gówniarza, wszystkie zbrodniemiały seksualne tło.Facet wyruchałby ścianę, gdyby tylko wywiercić w niej dziurę.Zanim podnieśliśmy mu status, spędził w zamknięciu dziesięć lat.- Czemu nie jest w pierdlu?Greene zaśmiał się smutno.- Udało mu się wykpić.Wymyślił sobie, że ma omamy, i wcisnął w sądzieniezły bełkot.Wiesz, jak działa sąd w tym stanie.Facet dla jaj zgwałciłszesnastolatkę i obciął jej ręce, a to z niego sędzia zrobił ofiarę.Powiedzcie todziewczynie.W każdym razie dali go do nas.Nigdy nie sprawiał problemów, pozarzucaniem na wszystkie strony inwektyw i drobnymi nieporozumieniami zpersonelem.Prawnik powiedział, że jeśli nie nadamy mu wyższego statusu, tozaskarży szpital, że łamiemy jakieś tam prawa.Moim zdaniem jego prawa wyleciałyoknem, kiedy odciął tej nastolatce ręce, ale wiesz jak jest.Mogę się założyć, żeinaczej by śpiewali, gdyby Belluxi ich córki tak potraktował.- Jak mawiał Kojak, system śmierdzi, ale nie mamy lepszego.- Dokładnie.- A kim jest drugi uciekinier?- Tharp, Erik, dwadzieścia dziewięć lat, IQ_ 137, niewiele mamy na niego.pun, nigdy nie sprawiał problemów, był u nas jakieś pięć lat.Tydzień temunadaliśmy mu status pacjenta Klasy II.Sądzę, że to on jest mózgiem operacji, Belluxito jedynie narzędzie.- Za co go zamknęli?Greene położył nogi na biurku i westchnął.- Nie jestem pewien.Złapali go na zakopywaniu ciał, ale nigdy nie znalezionodowodów, że kogokolwiek zabił.Nie jest mordercą.Ale w takich wypadkach, kiedyznajdują zwłoki dzieci czy niemowląt, jest duży nacisk, więc wysłali go do nas.- Diagnoza?- Depresja.Daliśmy mu Elavil i nastąpiła lekka poprawa.Miał jakieś wizje,może halucynacje.Poczytaj sobie o nim, niezła jazda.Doktor Greene wskazał na dużą skórzaną torbę stojącą na podłodze.- Wszystko jest tam.- A jak mogę pomóc? - zapytał doktor Harold.- Mógłbyś przejrzeć papiery, wydać swoją opinię.Poszukaj czegoś, czego mynie zauważyliśmy.Może jakoś dojdziemy do tego, gdzie zmierzają.Po dwudziestuczterech godzinach szanse na to, że nagle pojawią się na horyzoncie maleją.Jeślimożesz się pośpieszyć, będę wdzięczny.Muszę coś pokazać radzie szpitala, a narazie jestem zbyt zajęty glinami i prasą.Doktor Harold pokiwał głową i wstał.Pomyślał, że ma przed sobą interesującą lekturę.Torba była nadzwyczaj ciężka." " "- Dzień.czy to ty, Ann? - zapytała zaskoczona kobieta, która otworzyła imdrzwi.- Dzień dobry, pani Gargan - powitała ją Ann.- Wchodzcie, wchodzcie - zreflektowała się pani Gargan.- Ledwo ciępoznałam.Minęło tyle czasu.- Tak, całkiem sporo.Ann, Martin i Melanie weszli do pogrążonego w cieniu foyer.Naglewspomnienia uderzyły ją ze zdwojoną siłą.W tym domu dorastała, nic się tu niezmieniło.Te same stare obrazy na ścianach, te same dywany na podłogach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]