[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wziąwszy drugą paręsakw, Eliza ruszyła do gigu.- Na pewno znajdziemy jakąś chatę.Cokolwiek nadającego się nanocleg.Na myśl o tym poczuła dreszcz wyczekiwania.Eliza nie pozwalała sobiedotąd na wspominanie ich pocałunku.Tego zaskakującego,fascynującego, absorbującego pocałunku.Gdyby to zrobiła, zaczęłabymyśleć o innych rzeczach, tych następujących potem, a wtedy spłonęłabyrumieńcem.Włożyła sakwy do gigu i stanęła przed koniem.Skup się na bieżącychsprawach.- Może zaprowadzimy go do tego gospodarstwa pieszo? Nieobciążonygig zostawi mniej wyraźne ślady.- Tutaj chcemy zostawić trop, żeby wyglądało, jakbyśmy pojechalidalej.- Jeremy wrzucił swoją parę sakw do dwukółki.- Wsiadaj.Podjedziemy pod bramę, tam wysiądziemy i wprowadzę konia napodwórze, a ty za-trzesz ewentualne ślady.Kwadrans później, kiedy koń i gig stały ukryte bezpiecznie w stodole, ausatysfakcjonowany pokaźną sumą, uczynny gospodarz obiecał zapewnićkażdego zainteresowanego, że oni dwoje pojechali dalej, Eliza i Jeremyopuścili gospodarstwo, po czym ostrożnie przecięli drogę, starając się niezostawiać śladów.- Laird najwidoczniej tropił nas z Currie.- Jeremy zarzucił sakwy naramię i podążył za Elizą, która zmierzała przez pole ku zboczupierwszego wzgórza.- Inaczej nie da się wiarygodnie wyjaśnić, jak nasodnalazł.Jeżeli jest góralem, jak przypuszcza twoja rodzina, wówczasbez wątpienia sporo poluje, a tym samym ma doświadczenie w tropieniu.- Niech spróbuje znaleźć ślady przy drodze - prychnę-la.- Już ja sięzatroszczyłam, żeby nic tam dla niego nie zostało.Jeremy klepnął ją w ramię i wskazał owczą ścieżkę, prowadzącą wprostej linii na grzbiet pierwszego wzgórza.- Pokonajmy to wzniesienie jak najszybciej.Na szczycie sprawdzę, czywidać jakieś oznaki pościgu, a dalej będziemy mogli się posuwać zwiększym spokojem.Pierwsze wzgórze zasłoni nas przed widokiem zdrogi.Tak też zrobili.Gdy zdobyli pierwszy grzbiet, Jeremy prześledził przezlunetę całą drogę, ale niczego nie zauważył.Złożył szkło.- Na razie czysto.Nie wątpili, że laird w końcu nadciągnie.Gdy jednak zeszli w płytkądolinę, wędrowali miarowym krokiem, spokojni i zrelaksowani, wiedząc,że z drogi nikt ich nie dostrzeże.Zachowywali większą ostrożność przy wspinaczce na kolejnywierzchołek, gdy jednak się obejrzeli, odkryli, że pierwsze wzgórzecałkowicie zasłania im widok na gospodarstwo, w którym zostawili gig.Co oznaczało, że sami także pozostawali niewidoczni dla osób w tamtejokolicy.Coraz bardziej spokojni, parli naprzód, wędrując owczymi ścieżkamimiędzy kępami wrzosów i przeprawiając się w bród przez strumienie.Pogoda dopisywała, wdychali czyste, świeże powietrze.Wokół nie było za wielu punktów orientacyjnych.Jeremy pilnowałpołudniowo-wschodniego kursu, wykorzystując pozycję słońca iwidoczne w oddali szczyty.Pokonali większy strumień i szli dalej, po prawej stronie mającpołyskującą taflę dużego jeziora.Właściwe wzgórza Moorfoot nadalleżały przed nimi, na razie wędrowali przez wznoszące się łagodnietereny podgórza.Eliza maszerowała przed siebie z nieoczekiwanie lekkim sercem.Tylkow ten sposób potrafiła opisać wewnętrzny optymizm, bliski ekscytacji,który ujawniał się w jej sprężystych krokach.Szła i rozglądała się,chłonąc rozległe widoki, jakie raz po raz otwierały się między niskimiwzgórzami.Tutaj nawet powietrze wydawało się świeższe, lepsze.Wcześniej nie wpadłaby na to, że wędrówka przez wrzosowiska możesprawiać jej przyjemność.A cóż dopiero w sytuacji, gdy ścigał ichnikczemnik pokroju Scrope'a, jak również jeszcze bardziej przerażający,bliżej niezidentyfikowany laird.Zarazem bez wątpienia zgubili pościg,przynajmniej na ten dzień, dlatego Eliza czuła się upoważniona, bycieszyć się chwilą.Cudowne było, że w ogóle potrafiła to robić.Piesze wędrówki nigdy nie figurowały wysoko na jej liścieekscytujących zajęć, gdy wszakże maszerowała tak swobodnie w męskimstroju, przez dzikie tereny, z Jere-mym Carlingiem u boku, ten momentzdawał jej się niczym wykradziony z raju.Zamierzała rozkoszować się nim, dopóki mogła.Ta refleksja przywołała w jej pamięci inne nad wyraz przyjemnezdarzenie.Pocałunek.Eliza nie mogła przestać o nim myśleć, co samo wsobie wyróżniało go spośród innych pocałunków, jakich doświadczyła wżyciu.Oczywiście, to prawda, że oboje zostali przejściowo wyrwani zeznanego im otoczenia i rzuceni w wir wielkiej przygody, a w owymtymczasowym świecie, przez który wędrowali, mogły zdarzać siępocałunki, do jakich w normalnych okolicznościach nigdy by nie doszło.Jednak Eliza chciała więcej.Miała tego świadomość; już deliberowała,jak doprowadzić do ponownej wymiany.Jak inaczej mogłaby siędowiedzieć, co tak wyróżniało jego pocałunek - pocałunek Jeremy'egoCarlinga, mola książkowego - że z łatwością zawładnął jej zmysłami?Gdyby była ze sobą szczera, przyznałaby, że skrzy się w niej nie tylkociekawość
[ Pobierz całość w formacie PDF ]