[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.ChociażLetitiazachowywałamilczenie,ze-sztywniała z napięcia, wiedział zatem, że furiamusi znaleźć wkrótce ujście.Temperament Vauxównic poddawał się logice, rozsądkowi ani kontrolia już z pewnością od chwili, kiedy napięcieprze-kroczyło punkt krytyczny, jak stało się towłaśnie z Letitią.Niewiele rzeczy mogło odwrócićwów-czas uwagę rozjuszonego członka tej rodziny ichoć jeden ze sposobów - najbardziej skuteczny -natychmiast przyszedł mu na myśl, zważywszy,gdzie się znajdowali, posłużenie się nim niewchodziło w grę.61Kiedy pomógł jej wsiąść do powozu i usiadłobok, wiedział już, że burzy nie da się uniknąć.Zaczekała, aż powóz ruszył, a potem dała upustfurii.- Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak wszyscy - po prostu wszyscy - mogą być tak tępi! Czynie widzą.Piekliła się i perorowała, podając w wątpliwośćzdrowie psychiczne większej części towarzystwa,obnażając ich słabostki, poddając wszystkie,zwłaszcza zaś płytkość i zawiść, bezlitosnej słownejanalizie.Większość z tego, co mówiła, była prawdą.Leti-tia jako inteligentna obserwatorka otaczającejją rzeczywistości miała podziwu godną pamięć, jeślichodzi o szczegóły z życia znanych jej osób.Chri-stian rozsiadł się zatem wygodnie i słuchał, wiedząc,że ona nie oczekuje od niego nic więcej poza wypo-wiadanymi od czasu do czasu monosylabami.Powrót na South Audley nie trwał na tyle długo,by mogła w pełni się wyszaleć.Gdy powóz zwolnił,a potem stanął pod drzwiami jej domu - domuRandalla - przerwała tyradę.Nie odzywając sięsłowem, pozwoliła, by pomógł jej wysiąść i wejśćpo stopniach do domu.Znaleźli się w salonie.Rzuciła ostre niczym rapier spojrzenie - nie je-mu, lecz Mellonowi.Kamerdyner Randalla rozpo-znał widać oznaki zbliżającej się burzy; zbladł i po-został w holu, nie próbując podejść bliżej.- Możecie udać się na spoczynek.- Mówiła powoli, wyraźnie oddzielając słowa.- Dziś nie będziecie mi już potrzebni.Mellon zbladł pod jej spojrzeniem grożącymdramatycznymi konsekwencjami, jeśli nie wyko-62na natychmiast polecenia, po czym ukłonił się iumknął z pośpiechem świadczącym, że tego ro-dzaju doświadczenia nie były mu obce.Gdy tylko znikł im z widoku, Letitia wydałasy-czący odgłos, odwróciła się, podkradła dodrzwi, zatrzasnęła je i powiedziała:Widziałeś? Ten okropny łasicowaty typ czyhapo drugiej stronie ulicy, trzymając wartę.- Uniosładłoń zerwała z głowy woalkę razem z przytrzymu-jącym ją grzebieniem.Rzuciła oba przedmiotyna krzesło.- Z rozkoszą udusiłabym Mellona - za-gięła palce, jakby zaciskała je na szyi nieszczęsne-mu kamerdynera - za to, że ściągnął na nas tenkoszmar.Z drugiej strony facet ma mózg wielkościorzecha.Widać nie może nic na to poradzić, że jestidiotą.Nie wiem tylko, co dzieje się w głowachprzedstawicieli władz -jak mogli pozwolić.Przemierzała pokój, perorując z zapałem, wy-machując rękami i dźgając powietrze palcem, abypodkreślić wagę swych słów.Christian stał pośrodku salonu, obserwując wi-dowisko.Jak zwykle, był skałą niewzruszoną wo-bec sztormu, podczas gdy ona stała się bijącymio brzeg falami, wściekłością i burzą.Okrążała go,cała z ognia i siarki, gwałtownych emocji i błyskawic.Czekał, wiedząc, że w końcu się wygadai uspokoi przynajmniej na tyle, by wrócił jej rozsądek i będzie mogła skupić się znów na bieżącej sy-tuacji.Słuchając, rozglądał się po pokoju.Był to jej po-kój - różnica pomiędzy nim a resztą domu, a przy-najmniej pomieszczeniami, gdzie przyjmowało sięgości, wręcz rzucała się w oczy.To było terytoriumVauxów, ich domena, bogato i wystawnie umeblo-wana; istna uczta dla zmysłów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]