[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dorożka wraz z pościgiem rozpływała się właśnie w mroku na końcuulicy.Byli bezpieczni.TcLPopatrzył na Delię.Pomimo ciemności wpadł w otchłań jej szerokootwartych, oszołomionych oczu.Na piersi czuł szybki rytm jej oddechu.Dostrzegł jej rozchylone wargi, ponętne i dojrzałe.Kuszące.Ujrzał, jak koniuszkiem języka zwilża dolną wargę, nadając tejsoczystości połysk.Nie musiał całować jej ponownie, a jednak to zrobił.W tym pocałunku był gniew i ulga, a także coś, czego Del nie rozumiał –jakaś pulsująca mu w żyłach emocja, którą wywoływała w nim wyłącznie ona.164Miała rozchylone wargi, on zaś napełnił jej usta, skradł oddech, a potemjej go zwrócił.Rozmyślnie przedłużał pocałunek, smakował ją, badał.Silniej ścisnął jej palce, uwięził ich ręce bezpiecznie w dole, mimo żeinstynkt nakazywał mu je uwolnić, porwać ją w ramiona, przytulić, przygarnąćdo siebie jak najbliżej.Pragnął jej, nieskrywanie, okazywał to każdym śmiałym ruchem języka,zachłanną presją ust na jej usta.Twardym wzgórkiem napierającym na jejbrzuch.Delia bez trudu odczytywała jego pożądanie, rozpoznawała je –podobnie jak własną reakcję, szaleńczą, gorącą, instynktowną.Pragnęła go i dostrzegała w tym niebezpieczeństwo.Niebezpieczeństwo przez duże N.Zarazem nie potrafiła się wycofać, oderwać od jego ust, zakończyć tegonierozsądnego pocałunku.Ponieważ nie chciała.Ponieważ nie miała w sobieRdość siły, żeby przeciwstawić się temu przyciąganiu.Jemu.Po raz kolejny Del znalazł się w niezwykłej dla siebie sytuacji, kiedy tozmuszał się do zakończenia pocałunku – pocałunku, który obiecywał znaczniewięcej, który wzbudził w nim bolesną tęsknotę i głód czegoś więcej.Terazmiał już pewność, że może na owo „więcej" liczyć, niemniej choć czasTcLwydawał się właściwy, absolutnie nie było to właściwe miejsce.Dostateczną trudność sprawiło mu przerwanie tej interakcji.Podniósłgłowę i spojrzał na twarz Delii, na jej rzęsy, które zatrzepotały, nim otworzyłaprzymglone narastającym pożądaniem oczy.Jej nieznacznie opuchnięte wargilśniły od pocałunku.Jeszcze trudniejsze okazało się odstąpienie od niej, oderwanie się od tychjakże kobiecych krągłości, z sugestywną miękkością otulających jegoumięśnione ciało.Odsunięcie się i stłamszenie narastającej żądzy kosztowało165Dela więcej wysiłku, niżby kiedykolwiek podejrzewał, lecz w końcu się cofnął,a potem, puszczając jedną dłoń Delii, odwrócił się i wycofał z wnęki.Gdy się upewnił, że faktycznie nic im nie grozi, pociągnął Delię za sobąna ulicę, później zaś bez słowa poprowadził do najbliższej dorożki, otworzyłdrzwi i pomógł jej wsiąść.Spojrzał na fiakra.– Hotel Grillon.Wspiął się do środka, zamknął drzwi i opadł na siedzenie obok niej.W trakcie jazdy nie odezwał się słowem – podobnie jak i ona.Do czasu, gdy dorożka zatrzymała się przed hotelem, Delia odzyskałapanowanie nad sobą, choć serce nadal waliło jej gwałtownie.Wskutek tłumionego gniewu i niezaspokojonej żądzyRozpoznała obie te emocje i nie wątpiła, która z nich jest dla niejbezpieczniejsza.O ile nawet bez jego wyjaśnień rozumiała, dlaczegoRpocałował ją po raz pierwszy, o tyle nie znajdowała wytłumaczenia – ani niechciała go szukać – dla tego drugiego razu.Dla tego drugiego, znacznie głębszego pocałunku.Wkroczyła do hotelowego westybulu, królewsko skinęła głowąrecepcjoniście i nie zwalniając kroku, pokonała schody, po czym skierowałaTcLsię do apartamentu.Oczywiście Del podążał za nią; słyszała za plecami jego ciężkie kroki.Zamaszyście pchnęła drzwi apartamentu i weszła do środka.Niemal deptał jej po piętach.Zatrzasnął za sobą drzwi.Zatrzymała się i gniewnie okręciła na pięcie.– Ani się waż karcić mnie za to, że przyszłam ci z po mocą.Jeśli znówzaistnieją podobne okoliczności, postąpię tak samo.– Nie.Nie postąpisz.166Ruszył ku niej z grymasem wściekłości na twarzy.Zatrzymał się dopiero,gdy nieomal dotykała biustem jego piersi, tak że musiała odchylić do tyługłowę, żeby spojrzeć mu w oczy.W zwężone oczy, w których płonęła furia porównywalną z tą, jaka stałasię jej udziałem.Nigdy więcej nie sprzeciwisz się moim rozkazom.Jeżeli każę ci uciekać,tak właśnie zrobisz, i to bezzwłocznie.Zmrużyła oczy, podobnie jak on.Nie.Nie zrobię.Nie jestem twojąpodkomendną, żebyś mi rozkazywał.Bez względu na sytuację, postąpię tak,jak uznam za słuszne.Del mimowolnie zacisnął szczęki.Zacisnął także pięści, usiłujączapanować nad prawie nieodpartą pokusą, by chwycić ją i potrząsać, dopókinie nabierze nieco rozumu.Chwilę trwało, zanim zdołał znowu się odezwać.RJeśli chcesz pozostać członkiem tej grupy i nadal pomagać w realizacjimojej misji, będziesz robić dokładnie to, co ci powiem.Albo? – zapytała, unosząc doskonale zarysowaną, ciemną brew.Wsposób doprowadzający go do szału.Musiał chwilę pomyśleć.TcLKiedy nie odpowiedział od razu – nie dlatego, że nie wiedział jak, leczponieważ rozsądek z opóźnieniem nakazał mu ugryźć się w język, a Delowinie udało się natychmiast wynaleźć innej, bezpieczniejszej riposty – w jejoczach i wyrazie twarzy pojawiła się determinacja.Nie jestem pachołkiem ani też szeregowym żołnierzem, który musimigiem wykonywać twoje polecenia oświadczyła.– Co więcej, jeśli sobieprzypominasz, zaproponowałam, nie dalej jak tego popołudnia, że sięwycofam, lecz nalegałeś, że skoro już zaangażowałam się w tę sprawę, muszęją doprowadzić do końca.I taki właśnie mam zamiar.Nie deklarowałam167jednak, że zmienię się w bezwolną kretynkę i ucieknę, zostawiając cię, żebyśwalczył sam przeciw nie jednemu, nie dwóm, lecz trzem napastnikom, zktórych jeden miał pałkę, a drugi nóż! –Wzburzona, wyrzuciła w górę ręce.–Dlaczego w ogóle robisz mi wymówki? Dotarliśmy tutaj, nic nam już nie grozi,czy nie to się liczy? Pomijając wszystko inne, jestem dorosła.Mamdwadzieścia dziewięć lat, na litość boską! Praktycznie sama pożeglowałam naJamajkę i z powrotem.Od dawna odpowiadam sama za siebie!– I na tym niewątpliwie polega mój problem.– Del próbował sięuspokoić, ale coś, owa nienazwana emocja, nie odpuszczało.Odpowiedział nawściekle spojrzenie Delii takim samym, unosząc palec na wysokość jej nosa.– Ten twój nawyk pakowania się w niebezpieczeństwo musi sięskończyć!– Ja się pakuję w niebezpieczeństwo? Proszę, powiedz łaskawie, ktoRnalegał, żebyśmy poszli dziś na ten koncert? I tak, podobał mi się, bardzo cidziękuję, jednak okoliczność, że mnie tam zabrałeś, nie daje ci prawa dokomenderowania mną!– Jesteś kobietą powierzoną mej pieczy.Twoi rodzice poprosili mnie oopiekę nad tobą w trakcie podróży i ta prośba składa na moje barkiTcLodpowiedzialność za ciebie.– Dźgnął ją palcem w mostek.– Moim zadaniem jest cię chronić.Zwęziła oczy w dwie groźne szparki.– Ach, tak? Zatem o to chodziło w tym pocałunku? Tym drugim.Chroniłeś mnie?Delia uzmysłowiła sobie, że coraz bardziej podnosi głos.Przypomniałasobie pocałunek w ciasnej sieni u Madame Latour, te dwa późniejsze orazswoje własne mimowolne reakcje.Zajrzała w oczy Dela, mroczne, gniewne,168pożądliwe.Niech Bóg jej pomoże, on stanowił dla niej nieskończenie większezagrożenie niż jakikolwiek rzezimieszek.Na szczęście nie miał o tym pojęcia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]