[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ukłonił się i wyszedł.Matka odprowadziwszy go kilka kroków, wróciła i rzuciłasię córce na szyję, płacząc, śmiejąc się, szalejąc.Muza nieco wstrzemięzliwszaw okazach radości, niemniej wszakże była rozpromienioną.Część nocyspędziły na kartowaniu planów na jutro.Niedalej jak nazajutrz po mieście chodziła pogłoska że panna Wtorkowskapewnie wychodzi za Sofronowa, Henryk spotkał się z plotką i ruszył ramionamiz razu, ale gdy się powtarzać zaczęła, szczegółami opatrzona.nie wytrzymał,poleciał do panny.Muza przeciwko zwyczajowi przyjęła go zimno, smutnie, z pewnemirestrykcyami w mowie, jakby za język się kąsać była zmuszona.Henryk postrzegł że coś w istocie mu zagrażało, a był tak roznamiętniony,oszalały, że o wszystkiem gotów był dla niej zapomnieć.Rozmowa drażliwa jakaś, niesforna doprowadziła prawie do poróżnienia ikłótni; Henryk porwał za kapelusz, dano mu wyjść, ale się wrócił od progu,cisnął kapeluszem o ziemię, załamał ręce, był w rozpaczy.Na tę scenę gwałtowną weszła matka jak Deus ex machina, z morałami, zwymówkami, z gniewem za obelgę wyrządzoną domowi, córce, jej.Słowem wyrosła z tego cała scena niezmiernie patetyczna.%7łałujemy bardzo żenie wchodzi ona w ramy naszej powieści, ale czytelnik domyśli się łatwo żeodegrana była z naturalnością wielką e con brio.Henryk rozdrażniony do najwyższego stopnia, gdy mu dano do wyboru albowyrzec się Muzy lub starać natychmiast o rozwód z żoną, dał słowo uroczyste iżnie tracąc chwili potrzebne kroki poczyni.Nastąpiło pojednanie, rozczulenie, oświadczenia, nieco łez niewidzialnych alechustką batystową otartych w porę, po wyjściu zaś matki, pocałunki i rada naucho, aby oszczędzając sobie przykrości, Henryk użył przyjaciela Manna.Wprost do niego udał się oszalały biedak, Mann zdawał się już przygotowanym,dał naukę moralną, wyłajał, z błotem zmięszał, ale sprawy się podjął.Złamany, zmęczony, zbity Henryk powrócił do domu i rzucił się na krzesłoczując prawie chorym.Był u kresu swych pragnień gorących i tu dziwnym fenomenempsychicznym, ogarniał go jakiś żal, przestrach, boleść; prawie się wstydził iprzerażał tem co uczynił.Ideał nowy, gdy o nim marzył i wystawiał go sobie na miejscu Tildy w swymdomu, stawał mu przed oczyma grozny i straszny.Z nim razem pod dachnamiętna wchodziła walka.%7łal mu było cichej Tildy, o którą był spokojnym,którą musiał szanować, dla której teraz w przeddzień rozstania czuł jakieśprzywiązanie, przyjazń.uszanowanie.Nie kochał jej, a żałował.Ale zawracać się nie czas już było.A szczęście tak teraz wydawało sięstraszne.z tą córką, z tą, matką, z tym szumem i blaskiem, któremi je otoczyćbyło potrzeba, z tą niewolą co się obiecywała razem z niemi.Gdy w domu Wtorkowskiej radość panowała i tryumf śpiewano, Henryk wswoim gabinecie krył się zły i sam na siebie gniewny.Całą noc prawieprzesiedział w krześle osłupiały, marząc.Lazury niebios zachodziły dlańchmurami czarnemi.Była tak płochą! tak zręczną! tak niepochwyconą i takrazem ze swemi wadami zachwycającą.Ostatnie pocieszało.Nazajutrz rozstrzygały się losy wśród ciszy i tajemnicy.Tilda wyszła dośniadania drżąca i pomięszana, z obawą jakiejś sceny, ale Henryk zimny,skłopotany, nic nie mówił.Patrzał tylko często na zegarek i wkrótce wymknąłsię pod pozorem giełdy, interesów.Na obiad przyjechał Mann, w gabinecie, poszeptali coś z sobą tylko po cichu.Wszystko było już skończone, ojciec się zgadzał.Potrzeba było mówić wyrazniez tą która jeszcze była jego żoną, choć węzły co łączyły już w duszy ich zerwanezostały.Na to się nie mógł zebrać pan Henryk odkładając na pózniej, ona teżmilczała.Przy obiedzie było parę osób obcych, a pod sam jego koniec nadjechałpan Samuel, w zwykłym humorze, nic nie dając znać po sobie.Pora była piękna,ruszono się od deseru do ogrodu, ojciec wziął córkę pod rękę i wyszedł z niąpowoli na przechadzkę.Kazał jej wziąść kapelusz od słońca.Gdy się zbliżyli do furtki, która wychodziłana aleje, pan Samuel ją otworzył, powóz stał przed nią. Przejedziemy się może! rzekł spokojnie, w alejach chłód miły.Mało mówili z sobą.Po półgodzinnej przejażdżce, powóz ich zawiózł do pałacyku ojca, stanęli;Samuel całując ją w czoło, rzekł: Obejmujesz dawny swój pokój, tam już nie wrócisz, zostań ze mną.Otoż jak w sposób bardzo prosty wszystko się skończyło, Henryk się niepokazał więcej, Tilda swobodna, weselsza rozgospodarował się ze swą Angielkąw domu ojca, przypominając młodsze lata.Czekała wieści od Jakóba.Aległucho było i cicho.W kraju tymczasem wrzała walka, rozżarzała się straszliwie, trwała na przekórwszystkim przypuszczeniom i domysłom.Wysłano nie jeden ale kilka listów różnemi drogami do Jakóba, ale czy jeodebrał, co się z nim działo, nie wiedziano; odpowiedzi nie było żadnej;wszyscy dowódzcy oddziałów a nawet prości żołnierze przybrali nazwiskanowe; trudno się było dowiedzieć, rozpoznać w tej mieszaninienajdziwniejszych imion.Tilda smutniała, schła; każde krwawe starcie, klęska,zabójstwo, odbijało się w jej duszy; każdy opis utarczki ja, przerażał ale wduszy głos jakiś mówił: Bóg go ocali.Teraz już wierzyła w Boga.Codzień spotykając ojca, szukała w oczach jego pociechy, nie znajdowała wnich przynajmniej powodu do nowej trwogi.Tak przeszedł czas długi, aż dopóznej jesieni, wśród milczenia, nadziei, postrachów.Kraj krwią oblany wił się w boleściach konania, gdy raz o niezwykłej godziniewbiegł ojciec do pokoju córki, blady, smutny, ale z twarzą spokojną. Wybieraj się w drogę, rzekł po chwili, jedziemy dziś wieczorem Jakóbtwój ranny leży w Krakowie.Rana nie jest niebezpieczną.oto masz list odniego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]