[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Do diabła z pogodzeniem się, Tereso!- Nie ty masz się z tą śmiercią oswoić, lecz ona.Jeśli chodzi o ciebie, to raczej nie mam nadziei, żełatwo zrezygnujesz z buntu.W tym czasie Teresa przychodziła do nas trzy razy w tygodniu.Któregoś dnia, gdy była u nas, podmoją nieobecność zadzwoniła Jules.Wyjaśniłam jej potem, że osoba, która odebrała telefon, to pielęgniar-ka mamy, Teresa.- Pewnie się leni i niewiele robi - powiedziała moja przyjaciółka; była w złym humorze, bo właśniezerwała ze swoim ukochanym.Jej przyjaciel, malarz, stwierdził, że Jules jest zbyt wymagająca, gdyż niepodobało jej się, że podrywał kelnerki w restauracji, w której razem jadali.- Nie masz racji, Jules! - przekonywałam.- Teresa jest wspaniałą pielęgniarką.To połączenie psy-chiatry z księdzem.- Ciekawa kombinacja.- przyznała Jules.- I naprawdę dobrze się opiekuje twoją mamą?- Tak.I zajmuje się także mną.Rozmawia ze mną i pomaga mi zachować równowagę psychiczną.Chwilami się zastanawiam, która z nas jest właściwie jej pacjentką.Ty i ona jesteście moimi jedynymiłączniczkami ze światem.A może raczej powinnam powiedzieć, że ty mnie łączysz z zewnętrznym świa-tem, a ona ze światem wewnętrznym.- Czyżbyś wymagała psychoterapii? - zaniepokoiła się Jules.Słyszałam, że żuje coś po drugiej stro-nie telefonu.- Wypraszam sobie! - ofuknęłam ją.Pamiętałam, co mówiła o ludziach stosujących psychoterapię,że łatwo ich poznać, bo są zupełnie zwariowani.- Myślę, że zmienię zdanie na temat psychoterapii - wycofywała się przyjaciółka - i chyba samabędę potrzebowała kogoś, z kim mogłabym porozmawiać.- Możesz rozmawiać ze mną.- Wiem, kochanie, ale nie mogłabym ci mówić o moich zmartwieniach, bo mam świadomość, żemoje są żadne w porównaniu z twoimi.- W ciszy, jaka zapadła, wyraznie słyszałam, że Jules coś żuje ipołyka.- O moich nawet nie warto wspominać.Ciekawa jestem, czy ta pielęgniarka, wysłuchując twoich zwierzeń, nie opowiada ci zaraz potem oswoich kłopotach.RLT - Nie wydaje mi się, by ona jakieś miała.- Godne pozazdroszczenia - mruknęła Jules.- Co za życie.Teresa rzeczywiście nigdy mi nie mówiła o swoich sprawach, choć często opowiadała mi o proble-mach, jakie mają inni ludzie, i te historie działały na mnie nadzwyczaj kojąco.Słuchając ich, czułam sięczęścią wielkiego ogólnoludzkiego braterstwa bólu i cierpienia.Dowiedziałam się od Teresy o kobieciecierpiącej na raka trzustki; umarła w ramionach męża we własnym łóżku.Opowiedziała mi także o pani,która chorowała na nowotwór piersi.Miała dwoje małych dzieci.Na szczęście jej stan się poprawił, była wremisji, i już Teresy nie potrzebowała.- Nie sądzisz, że może jednak nadejść taka chwila, kiedy będziesz musiała znowu do tej pani wró-cić? - spytałam, chcąc jak Dickensowski Scrooge połączyć scenę szczęścia ze śmiercią.- Modlę się, żeby to się nie stało - odparła z nagłym błyskiem w oczach i zrozumiałam, że jej życiesplatało się także z życiem innych ludzi, nie tylko z naszym.- Czy z kimś się spotykasz? Czy masz kogoś? - zagadnęłam ją któregoś dnia.- Tak, spotykam się z mężczyzną, który mieszka w Nowym Jorku, ale trudno o bliski kontakt na ta-ką odległość.- Opowiedz mi o nim - poprosiłam.- Jak go poznałaś?- W kościele.Moja matka znała jego matkę.Jeszcze dwa lata temu mieszkaliśmy blisko siebie wBrooklynie.- Ach, więc dawniej mieszkałaś w Nowym Jorku? Nie miałam o tym pojęcia.A jak do tego doszło,że się znalazłaś tutaj?- Jakieś pięćdziesiąt kilometrów stąd znajduje się schronisko dla dzieci z biednych rodzin.Nazywa-liśmy je Obozem Marzeń.Przebywałam tam jako dziecko.Kiedyś przyjechaliśmy do Langhorne do kina.Oglądałam to miasteczko z okien autobusu, spodobało mi się i pomyślałam, że chciałabym tu zamieszkać.- A więc sama wybrałaś sobie to miejsce.Ale jak ci się udało tu osiąść?- Wszędzie brakuje pielęgniarek.- Dziwię się, że chciałaś wyjechać z Nowego Jorku.Ja kocham Nowy Jork.Pamiętam, że gdy spę-dziłam pierwszą noc w moim tamtejszym mieszkanku, poczułam się, jakbym znalazła prawdziwy dom.Czasem mnie ludzie pytają, jak mogę spać w takim hałasie.A ja słucham klaksonów i sygnałów karetek imyślę, że właśnie tam, za oknami, toczy się prawdziwe życie.- Znam to uczucie.- Więc dlaczego wyjechałaś?- Bo nienawidzę Nowego Jorku równie mocno jak ty go kochasz.Nie znoszę tamtejszych hałasów,brudu ani tego, co nazywasz prawdziwym życiem.Mam dość prawdziwego życia.W Langhorne mogę wmieszkaniu otworzyć okno i słuchać, jak szumią drzewa.nigdy nie wrócę do wielkiego miasta.- Nawet z wizytą?RLT - Nie mam tam kogo odwiedzać.A na twoje pytanie odpowiem: nie! Matka zmarła, gdy miałamosiemnaście lat.Potrąciła ją cygańska taksówka na Nostrand Avenue.Szła do pracy.Kierowca wyraziłwielki żal.Bardzo boleśnie przeżyłam śmierć matki.Wkrótce potem opuściłam Nowy Jork i przybyłamtutaj.Jeśli mężczyzna, z którym się widuję, szczerze się mną interesuje, przyjedzie tutaj, ale jeśli nie, to.Bóg z nim.- Jest coś, co nas łączy, myślę: nasze matki - orzekłam.- Moja matka była twardą kobietą i miała trudne życie.- W jakim sensie?- Teraz ci tego nie wytłumaczę.Nie jest łatwo powiedzieć komuś, że powinien być szczęśliwy, bożyje w takich, a nie innych warunkach.- Masz rację - zgodziłam się.I rozglądając się po salonie, patrzyłam po kolei na fortepian, starepiękne sztychy na ścianach i fotografie w ramkach.- Nigdy nie spotkałam się z twoim ojcem - zauważyła Teresa.- Wyobrażam sobie, że musi być in-teresującym mężczyzną.- A nie zastanawiałaś się, dlaczego nigdy go nie ma? - spytałam.- Przypuszczam, że w tym czasie, gdy tu jestem, on jest w pracy.- Ale czy cię nie dziwi, że nie wpadnie choćby tylko po to, żeby cię spotkać?- Ty się nad tym tak mocno zastanawiasz, że wystarczy za nas dwie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright © 2016 (...) chciaÅ‚bym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire