[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A bogdajżeś ty kamień ten grobowyPierwej wyciągnął dla mej siwej głowy!Bodajeś pierwej.Boże, mocny Boże!Już, już wyciąga!.Puśćcież mnie! On może.A!.NASKIFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG214.Urno! zimne, kamienne twe łonoNie miało nigdy dzieci! Ty, przeklęta!Grobie ty, kędy żywych pogrzebiono!Czy ty wiesz, jak to płaczą niemowlęta?Czy wiesz, jak długie noce przy kolebceMatka przemarzy, prześpiewa, przeszepce?O urno! Jaka ty straszliwie cicha!O, krzycz i wołaj, że zrobiono z ciebieRzecz zgrozy pełną, co ręce odpycha,Rzecz okropniejszą od mogilnych lochów!%7łe ta, co niegdyś po synów pogrzebieW dom powracała z garścią białych prochów,Była mniej trupią niż ty i mniej chmurną,Ty, serc pękniętych pełna, krwawa urno!NASKIFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG215IVA widząc mnie tak wzburzonym do głębi,Jak mętna fala, gdy ją wicher tłucze, Oto polecą, jak stado gołębiI jak żurawi wędrujących klucze Rzekła Beatryx i wielką tęsknotąNakryła czoło, niby chmurą złotą.A pomilczawszy, rzekła: Ale onymPtakom jest dano do gniazd wracać z wiosną;Ci zaś na piasku zostaną czerwonymI pod błyskami komet kędyś posną,I żadne słońce już ich nie obudzi.Zaprawdę, Bóg ma w nienawiści ludzi!A wtem ją objął mrok, jak chusta mglista,I szła tak, oczom moim zasłonięta,Skargą tą ciemna, a łzami przejrzysta,I tą żałobą przeciw Bogu święta.I bił cień od niej, z światłem na przemiany,Jako gdy z nocą świt walczy różany.A ja, żem wiedzieć chciał ich dalsze losy,Tych dzieci, rzekłem: Kto czyni te żniwa?Gdzie posieczone są zielone kłosy,I kto ten zagon w runi zaorywa? Więc się zwróciła ku mnie i, spokojnaJak śmierć, odrzekła dzwięcznym głosem: Wojna.A gdy ten wyraz padł w ciche przestrzenie,Jaskółki spod strzech porwały się czarne,A z piór ich padły drżące, długie cienieNa wód błękitność; i wyszły tchy parneZ wody, jak z ludzkiej piersi, kiedy cichaNASKIFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG216Przemówić nie śmie, tylko ciężko wzdycha.Nagle tętenty zagrzmiały po drodze.Spojrzałem: w zwartym jechali szeregu,Kaski na czołach, pałasze przy nodze,Ludzie w kurzawie, a konie w pian śniegu.Dobosze w bębny takt biją miarowo,A jezdzcy sadzą z zwieszoną w dół głową.I tak przed nimi w podróżnym tym pyleKraj znikał.Kto wie, nikł może na wieki,A żaden nie śmiał przyzostać się w tyleAni obrócić za siebie powieki;I tylko jeden na koniu się zniżył,Garść ziemi chwycił i do ust przybliżył.A ta, którąśmy mijali, zagroda,Wielkim w nas płaczem buchnęła i jękiem.W sadzie, u płota, urodna i młodaStała kobieta z dzieciątkiem maleńkiemU piersi, z oczu spuszczonych ku ziemiSypiąca łzami, jak skrami srebmemi.Więc zapatrzony w Dolores tę białąStanąłem.Tętent ucichał w oddali.Kurzawa spadła i tylko zostałoDrżenie w zbóż młodych chwiejącej się faliI droga, w słońcu lekkim pyłem wzdęta,I jakaś straszna pustka, i przeklęta.A pani moja, która tam wraz ze mnąStała, rzęsami nakrywszy zrenice,Surową miała twarz i bardzo ciemną,A ponad czołem wielką błyskawicęSiną, od której ognie szły w czerwieni.A kiedym milczał, rzekła mi: Straceni.NASKIFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG217VO, daj mi jeszcze raz przebyć ze sobąTę ziemię mogił, pokrytą żałobą,O, daj mi jeszcze raz w drogi iść one,Od kości białe, a od krwi czerwone,I raz mi jeszcze daj na nie się rzucićTwarzą zalaną łzami i nie wrócić!Bo gorszy powrót, nizli wyjście ducha,I są najcichsze bez zmartwychwstań groby.A jako ciężko znów iść do łańcuchaTemu, kto zażył ciszy onej doby,W której mu serce zastygło w boleściI żadnych z ziemi nie słyszał już wieści!Dziś znowu muszę zranione mieć mózgi%7łądłem tych myśli, co pełzną w nie mrowiem,I znów iść muszę przez wspomnień tych rózgi,Z których jest każda maczana ołowiemI z wężym sykiem nad sercem się zwija,I szarpie żywą pierś, i nie zabija!.W pół nieba słońce stanęło już w chmurzeDymów armatnich, na kształt rudej plamy,Kiedyśmy wyszli na małe podgórze,Za mury w ogniu i za miejskie bramy,Z których się tłumy waliły bezładnie,Ginąc w popłochu onym, gdzie kto padnie.Bo pędził ich huk, i trzask, i płomienie,Jak archanielski miecz, od tego proga,Gdzie mieli gniazda swe i odpocznienie.I pełna była wielkich głosów droga,Płaczu, i jęku, i klątw, i modlitwy,A ponad wszystkim tym huragan bitwy.NASKIFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG218Jak z ogniów owych wyszedłem, nie pomnę.Dym mnie ogarnął i żarł mi zreniceI same nogi niosły nieprzytomneWskroś spaleniska, pomiędzy iskrzyceBomb pękających i przez gruzów kupy,Z których sterczały grozne, sine trupy.Jeden wyciągnął rękę i zagrodziłDrogę tę, którą szedłem, obłąkany,Bo duch dopiero od niego uchodziłCzarną krwi strugą, sączącą się z rany.Chciałem ratować, gdy wtem granat świsnął,W górę go porwał i mózg mu rozprysnął
[ Pobierz całość w formacie PDF ]