[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Podaj mi swój adres - stwierdziłam stanowczo.-Sprawdzę na mapie.- Dobrze - zgodziła się.- Wiesz, gdzie jest Fairview Park?Następnie zabrała mnie w pięciokilometrową podróż zFairview do Raheny, z odniesieniami do niemal każdegopubu, smażalni frytek i SuperValu.Ale to było w porządku.Do tego czasu na powrót stałamsię Irlandką.Zajęło mi to kilka dni, ale raz jeszczeuruchomiłam wszystkie swoje hiberniariskie cylindry.To, comój kolega z Londynu nazywał irlandzką nielogicznością, a jairlandzkim liryzmem.Udzielanie ludziom szczegółowych wskazówek to częśćirlandzkiej gościnności.Oczekiwanie, że ktoś znajdzie drogęza pomocą mapy jest równoznaczne z zaproszeniem gości nakolację i oczekiwaniem, że przyniosą własne jedzenie.Dlatego zapytani o drogę Irlandczycy niemal nigdy niemówią: Nie wiem".Podobnie jak częstują gościa całymswoim jedzeniem i sami obchodzą się smakiem, wolą raczejcoś powiedzieć - cokolwiek - niż milczeć.Co daje czasem interesujące rezultaty.Jak na przykład wwolny pazdziernikowy poniedziałek, kiedy odbywał sięmaraton dubliński.Ja i Pan szliśmy Baggot Street inatrafiliśmy na kilku uczestników maratonu, dyszących ipodążających w naszym kierunku.Z ich akcentów iolbrzymich podkoszulków z napisem Dentyści z Milwaukee"wywnioskowaliśmy, że to Amerykanie.Głośno uskarżali sięna beznadziejne wskazówki wytyczające trasę maratonu.- Którędy teraz? - pytali jeden drugiego, wpatrując się wkanał.Nie miałam pojęcia, ale chętnie się zatrzymałam, żebymogli trochę ponarzekać.Nagle, znikąd, jakiś głos krzyknął:- W lewo! Skręćcie w lewo!Odwróciliśmy się wszyscy i w drzwiach pubu nadkanałem ujrzeliśmy dobrotliwie uśmiechniętego,zarumienionego, trzymającego kufel w ręce mężczyznę.- Hej, dzięki! - wrzasnęli biegacze z rozpromienionymitwarzami, najwyrazniej oczarowani tym ludzkimdrogowskazem, tym obcym, który zainteresował się ich losem.Natychmiast w myślach podarli wszystkie listy z zażaleniem,już układane w głowach.Zamiast tego powtarzali hymnypochwalne, które wygłoszą po powrocie do domu - Wnaszym mieście mamy skomputeryzowane drogowskazy,Ajrysze zaś prawdziwych ludzi".Pokasłując, pokrzykując: Kawał drogi przed nami" i Dobra robota", i w ogólezachowując się jak Amerykanie, popędzili sprintem wzdłużkanału.- To chyba nie w lewo - mruknął do mnie Pan.- Myślę, żefacet zle ich pokierował.Nie miało sensu opieprzać Pana za to, że nie wziął udziałuw debacie na temat wyboru drogi.W końcu jest Anglikiem zklasy średniej, wobec czego nie potrafi udzielać wskazóweknieznajomym, nie będąc im wcześniej formalnieprzedstawiony.Zamiast tego odwróciłam się do mężczyzny naprogu pubu.- Jest pan pewien, że w lewo? - spytałam go zniepokojem.Popatrzył na mnie z niechęcią.- Przecież musiałem coś powiedzieć - odparł wrogo.Biedni jankesi pewnie biegną do dzisiaj. Irish Tatler", kwiecień 1998Kto rano wstaje.ten za wcześnie przychodziJuż jakiś czas temu wróciłam do Irlandii pojedenastoletnim pobycie w Anglii.To poważny ruch, jeszczedodatkowo skomplikowany faktem, że wracając naSzmaragdową Wyspę, przywiozłam ze sobą Pana, Anglika.Choć jest bardzo proirlandzki, rzecz jasna martwiłam się, żebędzie tęsknił za domem, więc postanowiłam dokładniemonitorować mycie samochodu, roboty domowe i inneangielskie specjalności.Miałam świadomość, że gdyby jegotęsknota za domem wymknęła się spod mojej kontroli, istniejemiejsce, w które mogę go wysłać - to mała część Irlandii,która na zawsze pozostanie angielska.Nie mówię o sześciuhrabstwach na północy, tylko o centram handlowym na JarvisStreet.- Zostaw tę półkę - powiem.- Już wystarczająco wieleprzybiłeś, zabrakło nam ścian.Pochodz sobie po Bootsie,Argos, Dixons, Debenhams, Waterstones i całej reszcie, iudawaj, że spacerujesz po drogach i uliczkach HemelHempstead.Przestań się martwić! Napij się earl greya, skorojuż tam będziesz, i nie wracaj, aż znowu poczujesz sięszczęśliwy w Irlandii.- To zawsze działało, Anglik zazwyczajwracał cały rozpromieniony, podłapawszy kilka dziwnychirlandzkich zwrotów, które przyciągnęły jego uwagę.- Co znaczy bier rzyć w troki"? Co to dokładnie są dudki"? Ptaki, instrumenty czy narzędzia?Jeśli chodzi o mnie, najbardziej w powrocie z wygnaniamartwiła mnie małomiasteczkowość Irlandii.Jeśli się kichnęłona Tara Street, to na stacji metra w Dun Laoghaire ktoś pytał: Jak tam twoje przeziębienie?" Nieważne, jak bardzo ludziesię chwalili wyrafinowaniem i kosmopolityzmem Irlandii,tym, że często mieszka się obok kogoś i aż przez - ojej - dwatygodnie nie dostaje się zaproszenia na herbatę, mnie to nieprzekonywało.No i jasne, parę dni po przeprowadzce do nowego domu,gdy szlam na pocztę, zaczepiła mnie kobieta, którejkompletnie nie znałam.- Mijałam pani dom i zobaczyłam, że wyrzuciła panipojemnik na chleb w bardzo dobrym stanie - powitała mnie.-W doskonałym stanie.Towarzystwa dobroczynne byłybyzachwycone.Karygodne marnotrawstwo, doprawdy.Karygodne.Wbrew sobie, zamiast jej powiedzieć, żeby się odwaliła ipilnowała własnego nosa, poczułam się dziwnie wzruszona.WLondynie ludzie mają gdzieś, co wyrzucasz, wyrzucaj sobienawet trupa bez głowy, byleby tylko nie musieli nawiązywać ztobą kontaktu wzrokowego.Nagle zaczęłam jej tłumaczyć, żepojemnik na chleb zdołał wyhodować na sobie niezwykłąodmianę pleśni, której nie dawało się usunąć żadnymskrobaniem.- Chętnie sama bym to sprawdziła - stwierdziła zesmutkiem i zatarła ręce.Obiecałam jej, że następnym razem będzie miała takąszansę.Teraz wpadam na nią regularnie i zawsze wita mnietekstem w rodzaju:- Widzę, że nie było pani przez parę dni.Czyżby wyjazddo Cork?Albo:- Co było w tej paczce z Niemiec? Wyglądało mi to naksiążki, ale nie jestem pewna.Nie mam pojęcia, jak udaje się jej mnie tak dokładnieobserwować (mimo wzmożonej czujności ani razu niewykryłam jej w żywopłocie, zaopatrzonej w teleskop).Uwielbiam spotkania z nią, wie o mnie tyle, że zawsze mogęliczyć na jakąś nowinę o sobie.Kiedy nie mogłam znalezćkostiumu kąpielowego z zeszłego roku, omal jej niezapytałam, czy nie wie, gdzie go zostawiłam.Najbardziej w Irlandii cenię sobie CzynnikPrzypadkowego Gościa.Ludziom, którzy nigdy nie mieszkaliw Londynie, trudno zrozumieć, jaką wielką sprawę robi się tuz wizyt domowych.Ustala się je wiele miesięcy naprzód, a zewzględu na olbrzymie odległości przypominają migrację.Niktpo prostu nie wpada.To znaczy nikt poza dziwakami.Skończyło się na tym, że kiedy nieoczekiwanie odzywał siędzwonek u drzwi, moi współlokatorzy i ja spoglądaliśmy nasiebie z przerażeniem. Kryj się!", tak wyglądała naszatypowa reakcja
[ Pobierz całość w formacie PDF ]