[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Słońce malowało czerwienią już tylko wierzchołki drzew i zębate skałki.Szybko zbliżała się noc.SYNOWIE SAOCCAJun odwiózł Agnieszkę małym pojazdem w pobliże Warszawy.Wśród bezładnierozrzuconych świateł odcinała się wyraznie linia Wisły obrzeżona płonącymi latarniami.W mglistej ciemności dalszą drogę wskazywał dziewczynie wierzchołek Pałacu Kultu-ry, błyszcząc krwawo jak planeta Mars.- Pora na mnie - powiedziała spoglądając w dół, gdzie jasnym wężykiem wił się pociąg.- Jakie to zabawne, że wyskoczę w nic, w pustkę.Do widzenia, Jun.Ujął oburącz jej rękę.- Cieszę się, że zobaczę tych, których cenisz - powiedział - cieszę się, że mieszkańcyBłękitnej Planety są tacy jak ty i jak Marcin.Będę czekał na ciebie.Chciała krzyknąć:  Jun! Nie znasz całej prawdy, posłuchaj! - ale na wschodzie nieboprzecięła jasna pręga zwiastująca świt.Niepodobna było zwlekać.Musiała przecież znalezć się w Warszawie, zanim się rozwi-dni.Uniosła ramiona i skoczyła jak z trampoliny.Tuż obok niej jeszcze raz przesunęła sięburta pojazdu Juna i spojrzały serdecznie ciemne oczy.Leciała na dość dużej wysokości.Czerwone snopy iskier, wzbijające się nad tramwaja-mi i trolejbusami, ukazywały czasem pajęczą sieć przewodów rozpiętą nad ulicami.Dopiero nad dawnym Polem Mokotowskim zaczęła opadać i wylądowała na cichej uli-cy Wołoskiej, za białym domem, obok którego złociły się jasne liście małego drzewa.Dokołapusto.Szybko ściągnęła skafander i wsunęła go do plecaka.Dzień zapowiadał się pięknie.W Warszawie nie pozostało ani śladu po niedawnymokresie niepogody.Wolniutko poszła ścieżynką wzdłuż ogródków, zbaczając czasem nagarbek pokryty trawą, w miejscach gdzie gałęzie żywopłotu zagradzały drogę.Kamienice ciągnęły się tylko po jednej stronie ulicy, a w niektórych oknach błyskałyjuż światła.Po drugiej stronie, w kierunku Racławickiej, majaczył w półmroku gmachszpitala.Zgodnie ze wskazówkami Marcina skręciła obok śmietnika i trzepaczki na osiedleWarszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej.Cisza panowała na wewnętrznym podwórku.Porzucone zabawki leżały w piaskownicy.Przy zielonej ławce zatrzymała się.Policzyła okna na pierwszym piętrze i odetchnęła zulgą.Ktoś nie spał u państwa Więckowskich.Można było wejść do nich i odpocząć.Wolniutko wchodziła po schodach, długo wycierała nogi, zanim zdecydowała sięzapukać.- Kto tam?- Agnieszka Janicka ze stacji  Meteo.- Ze stacji  Pod Planetą , bo  Meteo to nic nazwa, tylko NIEWIADOMOCO - popra-wił ją ze śmiechem kobiecy głos i drzwi otworzyły się szeroko.Wysoka pani spojrzała na nią jasnymi oczyma Marcina. - Agnieszka! - zawołała.- To tak wygląda Agnieszka? Mam nadzieję, że nic złego sięnie stało?! Nie? Niczego mój syn nie zmalował? %7ładna rakieta nie wylądowała w namiocie,żaden niedzwiedz nie został oswojony?- Nie - odpowiedziała dziewczyna - wszystko w porządku.Bardzo przepraszam zanieoczekiwane najście.Mam do załatwienia kilka spraw i Marcin zaproponował mi.w lecieDom Akademicki jest zamknięty, a ja.- Nie tłumacz się, moje dziecko - i pani Więckowska wciągnęła ją za rękę w głąb przed-pokoju - świetnie zrobiłaś.To ja przepraszam, że mówię bezceremonialnie po imieniu dokierowniczki stacji i przełożonej mego syna.Ale cóż, na upartego mogłabyś być moją córką.Dlatego posłuchaj dobrej rady.Zanim wyjdziesz załatwiać swoje ważne sprawy, połóż się izaśnij.Musisz nabrać sił, bo dziś będzie trudno gdziekolwiek się dostać.Rozgość się w poko-ju Marcina albo jeszcze lepiej u nas, bo tu jest telefon.Mąż wyjechał służbowo i wrócidopiero pojutrze, a ja zaraz wychodzę do szpitala.Moja matka zajmie się tobą jak rodzonąwnuczką.Nie może odżałować, że Marcin jest chłopaczyskiem.A jak tam Marcin?- Mam list od niego - Agnieszka sięgnęła do kieszeni.- Tym razem krótki! - rzadko się to zdarza memu synowi - zauważyła pani Więckowskai przebiegła oczyma kartkę papieru [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright © 2016 (...) chciaÅ‚bym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire