[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dopiero goląc się przed lustrem, dokonał odkrycia: Rolf wyglądał niemal jak kopia Ruda,może nieco drobniejszy, nieco młodszy.Jedyną różnicą były zielononiebieskie oczy, jak oczyDianny.Maria nie przychodziła nadal.Kiedyś wysiadując swoją ławkę, dostrzegł charakterystyczną,tuptającą sylwetkę w brunatnym kapturku i pod maleńkim parasolem.- Patrycja! - zawołał.Odwróciła bezwłosą twarzyczkę embriona, krzywiąc się, bo właśnie zawiało słodkawymdymem od szpitalnego krematorium.- Masz ochotę posiedzieć ze mną? - zapytał.- Tak, ale niedługo.Zpieszy mi się - usłyszał w swojej głowie.Podeszła bliżej, a on podstawił jej dłoń, następnie uniósł jak kruszynę i pozwolił zejść nasiedzenie ławki.- Gdzie się tak śpieszysz? - zapytał, przesiadając się tak, aby ją osłonić od słońca.Znowuzapomniał usiąść z, właściwej strony.- Oglądam przychodzące transporty.Lubię patrzeć na nowo przybywających.- Oglądasz? - zdziwił się Rud.- Nigdy nie widziałem, żeby nienarodzeni przyglądali siętransportom.- Jest takie miejsce, z którego nas nie widać.Tam jest galeria widokowa dla nienarodzonych,ale mało kto przychodzi.To jest na dachu tego budynku, do którego oni wchodzą; galeria jestzaraz za rynną.- Oni idą na komisję, która ustala, kto ma iść na karę większą, a kto nie musi - powiedziałRud.- Komisja decyduje?- Nie, dostaje skądś gotowe papiery z decyzjami.Komisja administruje - tego dać tu, tegotam i tak dalej.Kupa papierkowej roboty.- Nigdy nie widziałam, jak przychodzą nienarodzeni - usłyszał uwagę Patrycji.- Są w tych blaszanych kubłach zamykanych na zatrzaski - odpowiedział i zaraz ugryzł się wjęzyk.- Dlaczego przywożą nas w tych kubłach? - zapytała odruchowo, ale zaraz dodała -Myślałam, że nas zszywają gdzieś wcześniej.- umilkła.-- Powiedziałaś Marii, o co cię prosiłem? - przerwał po chwili ciszę.- Tak - Patrycja spuściła główkę, choć i tak nie potrafiłby niczego wyczytać z jej twarzyczki.- Co powiedziała? - nalegał.- Maria jest dość biedna.Chce oszczędzić trochę jedzenia, żeby ci przynieść jakiś prezent.- Jedzenie?.Prezent? - nie rozumiał.Bez sensu.Nie mogło mu się to pomieścić w głowie -Słuchaj, Patrycjo, powiedz Marii, że jedzenia mam pod dostatkiem.Ją chciałem zobaczyć, nieprezenty.Mogę ją zaopatrzyć, w co tylko będzie chciała.%7łarcia mam potąd - zaznaczył dłoniąpoprzeczny ruch na wysokości gardła.- Już pójdę.Zestaw mnie na ścieżkę.- Proszę cię, nie zapomnij jej tego powtórzyć - powiedział za odchodzącą Patrycja.Pokiwałagłówką w brunatnym kapturku i odeszła w kierunku budynku przyjęć.Rud zaczął czyścić paznokcie.Był po kolejnej operacji plastycznej, którą kupił sobie zazarobioną żywność.Obecnie miał wszystkie palce u rąk i każdy z nich ze zgrabnym paznokciem.Przed karą nie miałem ładniejszych paznokci - stwierdził z uznaniem, gdy czarne obwódkizamieniły się na białe.XVIIMaria przyszła po paru dniach.Rud nie wiedział, jak zacząć rozmowę, gdy ujrzał ją z bliska:Była taka delikatna, taka kobieca i taka inna, nie pasująca do otoczenia.- Cześć - powiedziała i usiadła obok na ławce.Nadal nie odzyskiwał pewności siebie.Zauważył, że Maria ma szarawą, niezdrową, bladącerę.- Nie mogłem się doczekać twojego przyjścia - powiedział wreszcie.- yle wyglądasz.- Rzadko wychodzę z baraku - odpowiedziała po chwili milczenia.- Nie pracujesz?- Nie muszę.- Maria, czy nie potrzebujesz jedzenia? Nie wyglądasz dobrze.- Chwilę się zastanawiała.- Dobrze - powiedziała po namyśle.- Wezmę jedzenie.- Tego nigdy dość.Kiedy mogę ponie przyjść?Mroził go jej ton pełen lęku.Nadal mi nie ufa, czy co? - pomyślał.- Maria, ja nie jestem żadnym strażnikiem ani przodownikiem, ani nigdy nie byłem -powiedział z naciskiem.- Wiem.Mówiłeś mi to już wcześniej - Znów ten ton i nieufna mina.Zaczęło go to złościćdalej mi nie wierzy, czy co?- Przyjdz jutro, to przyniosę jakieś jedzenie - powiedział głośno.- Dobrze - odpowiedziała i pożegnała się pośpiesznie.XVIIINastępnego dnia przyszła punktualnie.Rud dał jej cztery bochny czarnego chleba - niemalcały zapas, jaki miał odłożony, dołożył dwa grube plastry salcesonu, zawinięte w szary papierpakunkowy.Nie chciała przy nim jeść, lecz wszystko zawinęła do dużej chusty.Tytoniu anigumy do żucia nie wzięła w ogóle.Pomógł jej założyć tobół przez głowę tak, że ładunek wypadałna plecach, a węzeł miała pod szyją.Rud był rozzłoszczony: chciał z nią chociaż porozmawiać, aspotkanie ograniczyło się do przepakowania żywności.Uraziło to jego dumę.Było jeszcze kilka takich spotkań.Za każdym razem podobnie.W sumie, nie zamieniliwięcej niż dwieście słów.Przypuszczał, że ona wie, jak został okaleczony w czasie odbywaniakary większej, i zdołał pogodzić się z tym, że ich spotkania muszą ograniczać się do wymianytowarowej.Wystarczał mu jej widok, przelotnie uchwycony zapach włosów, błysk oka, sposóbporuszania się.Raz spytał ją o przeszłość.- Nic szczególnego - wzruszyła ramionami.- Osiemnaście lat życia spokojnej dziewczyny.Takiej samotniczki.Nic szczególnego dla ciebie.Nie nawiązał rozmowy, choć wkrótce doszedł do wniosku, że to właśnie było czymśszczególnym.Innym razem zapytał ją, co robi zjedzeniem.- W naszym baraku głodują - odpowiedziała.- Wiesz, jak oni kaleczą kobiety podczas karywiększej? Jakie strzępy ludzi wracają? Jak zmasakrowane? I jeszcze tutaj nie dają im jeść.-urwała, jakby w obawie, że powiedziała zbyt wiele.- Ja byłem na karze większej, Maria - powiedział z naciskiem.- Mężczyzn też tam kaleczą.- Pracowałeś przy przesłuchaniach?.- znów wrócił na jej twarz znajomy wyraz strachu.Pokręcił przecząco głową:Chyba nigdy nie zdołam przekonać tego głuptasa.- pomyślał.- Maria, ja odbyłem karę większą - mówił może zbyt stanowczo.- Wróciłem stamtądzmasakrowany i okaleczony.- Nie widać.Pomyślał, że trudno by było ją przekonać, gdyż obecnie na jego ciele ślady okaleczeniazostały starannie usunięte przez szereg operacji plastycznych.Nawet rurka do sikania,kilkakrotnie poprawiana przez chirurgów, nie różniła się od tego, co zastępowała.Stare bliznyzdążyły już zblednąć, a blizny po operacjach plastycznych były tak wąskie i tak zręczniepoukrywane w naturalnych zmarszczkach skóry, że trudno je było odszukać.Może zęby byłyzbyt równe i białe; może układ małżowin usznych nie był idealny, ale i tak skrywały je długie,gęste, czarne włosy, które po serii przesadzeń znakomicie pokrywały czaszkę.Właściwie sąobecnie gęstsze, niż miałem je pod koniec pobytu po tamtej stronie.- pomyślał, gładząc siędłonią po włosach.- Ależ masz śmieci we włosach - zmienił temat i zaczął lekko wyczesywać z pasm jejwłosów jakieś zdzbła trawy czy suche listki.Nie broniła się, nawet przysunęła bliżej, aby niemusiał sięgać zbyt daleko.Jednocześnie wyczuł, że stała się jakoś tak wewnętrznie napięta,zesztywniała.- Skąd tyle tego masz - powiedział, układając jej na dłoni kolejne zdzbła.- Pewnie poduszka ma dziurę i siano z niej wyłazi - wyjaśniła - albo sypie się ze siennika, zpryczy nade mną.Tam leży taka staruszka, która kaszle całymi nocami i co kaszlnie, to sobiepopuści, a rano zawsze na jej sienniku jest nowa, wilgotna plama.- Maria mówiła innym tonem.Zauważył, że była po raz pierwszy rozluzniona.- Nigdy nie kapie, ale zawsze przemoknie - powiedziała.- Ma miarkę w oku, ile wypić przedspaniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]