[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czasem wygląda na to, że są zródłem wszystkich kłopotów." Jestem zawodowym fotografem rzekł. Zrobić wam zdjęcie?Dwaj szczuplejsi spojrzeli pytająco na dryblasa.Najwyrazniej spodobał im się tenpomysł.Pozostawało mu przekonać przywódcę.157 Strzelę wam ładną fotkę rzekł poufale. Tak dla zabawy. Wiedział, codryblas myśli: Czemu nie i tak go obrobimy." Stańcie przed samochodem, to zrobię wam razem.Podszedł do torby z aparatami i ukradkiem włożył do niejkorbę.Wziął aparat, nawet nie przykręcając doń obiektywu.Ci kretyni i tak się niezorientują.Mrucząc coś i przygładzając włosy brązowymi łapskami, stanęli widiotycznych pozach przed poobijaną cordobą.Naciskając spust migawki, Deckerżałował, że nie ma filmu w aparacie. Wspaniale, panowie powiedział. I jeszcze jedno, trochę z boku.Dryblas spojrzał wilkiem. Tak dla ubawu przekonywał Decker. Starczy tych pierdoł powiedział szef. Chcemy twój samochód. Po co? Jedziemy na Florydę. Oczywiście pomyślał Decker. Floryda." Powinien był się domyślić.Każdyprzestępca, który czuje na karku oddech policji, prędzej czy pózniej rusza na Florydę.Czysta fizyka męty ściekają na dół, na Południe. Ostatnie zdjęcie powiedział. Musiał się spieszyć; nie chciał dostać poryju, ale nie chciał też spóznić się na samolot. Nie! warknął dryblas. Tylko jedno, a potem wezmiecie sobie samochód, aparaty i resztę.Decker zerknął na autostradę.Czy w Luizjanie nie mają patroli drogowych? Macie fajki? spytał. zapalcie sobie, to będzie dobrze wyglądało.Jeden z fagasów zapalił camela i trzymał go w ustach jak James Dean. Super rzekł Decker. O to mi chodziło.Czekajcie, wezmę tylkoszerokokątny obiektyw. Podszedł do torby i wyjął zwykły obiektyw, któryprzykręcił do korpusu.Wziął też wajchę, którą wepchnął sobie niepostrzeżenie wspodnie.Poczuł na udzie chłód czarnego żelaza.158Obróciwszy się, zobaczył, że wszyscy trzej mają w ustach papierosy. Dziewuchom na Florydzie spodoba się to zdjęcie.Jeden z bandziorów wyszczerzył zęby w uśmiechu. Dobre tam cipy, nie? Najlepsze odparł Decker.Zbliżył się do zbirów, zaciskając spust migawki.Zmierdziało od nich zepsutym piwem i tytoniem.Decker widział w obiektywie ichtwarze; równie dobrze mogli mieć po dwadzieścia jak i po czterdzieści pięć lat.Wydawali się zahipnotyzowani aparatem i czynnościami Deckera.Tylko szefwyraznie się niecierpliwił; nie mógł się doczekać, by skuć Deckerowi mordę, albonawet go zabić, i ruszyć w drogę. Już kończę mruknął Decker. Stańcie trochę bliżej siebie.dobra.Ateraz spójrzcie w prawo.Wydmuchajcie dym.Zwietnie! Patrzcie na jezioro.Doskonale!Gapiąc się posłusznie na wody jeziora Pontchartrain, bandyci nie dostrzegli, żeDecker wyciągnął ze spodni korbę.Chwycił ją w obie ręce i zamachnął się niczymbaseballista.%7łelazo uderzyło w trzy czoła, jedno po drugim, jakby ktoś grał naksylofonie.Bandyci runęli pokotem na ziemię.Decker spodziewał się mniejszego hałasu i większej ilości krwi.Kiedy już sięopanował, spojrzał na leżących, próbując sobie przypomnieć, czy uderzył raz czywięcej.Chyba raz.Czas było jechać.Pospiesznie przepakował swoje rzeczy do cordoby.Kluczyk tkwiłw stacyjce.Na przednim siedzeniu leżał oksydowany, brudny pistolet.Deckerwyrzucił go w drodze na lotnisko.Pierwszą osobą, do której Decker zadzwonił po powrocie do Miami, był Lou Zicutto.Lou kierował działem roszczeń owej olbrzymiej firmy ubezpieczeniowej, w którejDecker pracował na pół etatu jako detektyw.Był drobnym, gderliwym człowiekiem zwielką czerwoną głową, którą codziennie golił.Wyglądał jak lizak na patyku.Mimoto cieszył się szacunkiem podwładnych i współpracowników, ponieważ wierzononiezachwianie, że jest członkiem mafii i wystarczy mu jeden telefon, by skasowaćczłowieka.Lou nie robił nic, by rozwiać to błędne przekonanie.Czy jednakrzeczywiście błędne? Decker nie widział wielkiej różnicy między firmąubezpieczeniową a mafią. Gdzieś ty był? spytał Zicutto. Zostawiłem ci mnóstwo wiadomości.Miał chrapliwy głos taksówkarza i bez przerwy ssał przeciwkaszlowe dropsymiętowe. Musiałem wyjechać w pewnej sprawie odparł Decker.Słyszał, jak Loucmoka cukierek. W tym tygodniu mamy Nufieza, pamiętasz?Chodziło o dużą sprawę, którą firma wytoczyła maklerowi giełdowemu o nazwiskuNunez.Ukradł on własny jacht i próbował przedziurawić kadłub, żeby dostaćodszkodowanie.Decker zrobił parę zdjęć i zebrał dowody.Miał składać zeznania wsądzie. Jesteś moim świadkiem rzekł Lou.160 W tym tygodniu nie dam rady. Co to znaczy, do cholery? Konflikt interesów. Nie pieprz mi tu, dobrze? Jeśli się nie pokażesz, będziesz miał konflikt ze mną.Ten gnój chce nas naciąć na dwa miliony. Masz przecież moje zdjęcia, taśmy, raporty. Ale adwokaci chcą też zobaczyć twoją uśmiechniętą gębę.Lepiej, żebyś siępojawił. To rzekłszy, Zicutto rzucił słuchawkę.Następnie Decker zadzwonił do Catherine.Za pierwszym razem numer był zajęty.Kiedy zatelefonował dwie minuty pózniej, słuchawkę podniósł mężczyzna, pewniekręgarz James.Nie powiedział halo", jak to czynią normalni ludzie, tylko warknął: tak?"Decker bez słowa się rozłączył, otworzył piwo i nastawił płytę Boba Segera.Byłciekaw, jak wygląda nowy dom Catherine, czy jest tam wpuszczona w podłogęmarmurowa wanna, o której zawsze marzyła.Obraz kąpiącej się Catherine odurzyłgo nagle i serce zabiło mu mocniej.Leżał w półśnie na kanapie, gdy zadzwonił telefon.Automatyczna sekretarkawłączyła się po trzecim sygnale.Usłyszawszy głos Ala Garcii, Decker usiadł. Zadzwoń do mnie jak najszybciej" powiedział Garcia.Garcia był funkcjonariuszem wydziału zabójstw policji miejskiej i starymprzyjacielem Deckera.Tyle że tym razem jego głos nie brzmiał zbyt przyjacielsko.Decker poczuł niepokój.Wypił dwie szklanki rozpuszczalnej kawy i sięgnął posłuchawkę. Cześć, sierżancie, co się dzieje? spytał. Jesteś w przyczepie? Nie, na tarasie hotelu Coconut Grove.Organizują tu wybory Miss Ameryki i jajestem jednym z sędziów.Normalnie Garcia zrewanżowałby się podobnym żartem, ale tym razem stać go byłojedynie na to, by się zaśmiać. Musimy pogadać rzekł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]