[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Co się dzieje? - spytał David.- Ktoś umarł?- .dzisiaj błyskawice oświetlają świat! - odpowiedziała Renee głosem cichym,dobiegającym jakby z oddali.- Ale jestem ci wierniejszy niż to sobie postanowiłem.- Co?- .bo dzisiaj błyskawice oświetlają świat! - Usiadła pod plakatem Margot Fon-teyn.- Zgaś swoje świeczki.- Szklana menażeria.- David rozpoznał cytaty.- Z tym, że w sztuce chyba niemówi tego kobieta, lecz syn?- Czy to ważne? - Renee dotknęła palcem wargi.- Słowa to słowa.David rozejrzał się - meble zostały ustawione na dawnych miejscach, ale czegośbrakowało.Było za mało gratów, a za dużo wolnego miejsca.Dywan wydawał sięzbyt czysty.Jak gdyby Renee zaczęła sprzątać mieszkanie w napadzie maniakalnejaktywności i w którejś chwili przerwała, czując nadchodzącą niemoc.Przy kartonachstały dwie płócienne torby.- Gdzieś wyjeżdżasz? - spytał w obawie, że może jednak zamierza wywiezć Ar-thura.- To nie moje.Nigdzie się nie wybieram.- Renee, co się dzieje? - Usiadł obok niej.- Dziś możemy się cieszyć.Czytałaśgazetę? Już po wszystkim.Nie jestem podejrzany. - Gratuluję - powiedziała, nie patrząc na niego.- Powinnam się cieszyć.- Chyba tak.- Od rana dzwonią dziennikarze i pytają o ciebie - powiedziała, odsuwając palceod ust.- Paru chciało wiedzieć, czy naprawdę cofam to, co przedtem powiedziałam.otym, jaki byłeś wobec mnie i Artura.-I co powiedziałaś?- %7łe nastąpiła okropna pomyłka.- Pomasowała sobie nogę i wyjęła z kieszeniszlafroka paczkę papierosów.- %7łe żałuję tego, co powiedziałam.- To miłe z twojej strony.- Nie jestem miła.- Wstała i zapaliła papierosa.- Nie jestem także okrutna.Nieumiem sobie po prostu ze sobą poradzić.Nie były to przeprosiny, lecz stwierdzenie faktu.David rozejrzał się ponownie, przez dym z papierosa poczuł zapach zwiędłychróż.Może był przewrażliwiony, nie odprężył się na tyle, żeby wrócić do społeczeń-stwa.Jeszcze nie wierzył w trwałość nowej sytuacji.W dalszym ciągu pozostawałczłowiekiem czekającym na uderzenie pioruna.- Gdzie Anton?- Nie ma go.- Nigdy nie słyszałem o muzyku, który wstaje tak wcześnie.- Bo nie wstaje.- Wykrzywiła połowę ust.- Właśnie spakował rzeczy i do piątkusię wyprowadza.Na razie mieszka u kolegi.- O! - David jeszcze raz popatrzył na torby i pudła przy drzwiach.Przez chwilę paliła w milczeniu, jakby papieros ją uspokajał. - Postanowił jechać do Los Angeles bez nas.Ponieważ zostałeś uznany za nie-winnego, sędzina Nemerson zawiesi sprawę o przyznanie opieki, wobec czego stwier-dził, że nie ma tu dla niego miejsca.Miał dość.Uważa, że to się nigdy nie skończy.- Nasz rozwód?- To, jaka jestem.Przez chwilę siedzieli w milczeniu.- Co miał twoim zdaniem na myśli?- Może bał się, że nie jest mi pisane szczęśliwe zakończenie - powiedziała bezna-miętnie, nagle znajdując popielniczkę.- Rozwiążesz wszystkie moje problemy, zarazmasz następne.- Popatrzyła na Davida zza opadających na zaczerwienione oczy wło-sów.- Chyba już dawno to zauważyłeś.Wyjął czek i położył go na stoliku.- Przykro mi - powiedział.- Nie myślałeś o sprowadzeniu się tu z powrotem? - Jeszcze zanim zdążył cokol-wiek powiedzieć, zaczęła kręcić głową.- Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł.Trudno mu było uwierzyć, że jeszcze kilka tygodni temu miał nadzieję, żewszystko da się połatać i znów się zejdą.Miała rację - niepisane jej były szczęśliwezakończenia.Płonęła nieszczęściem i choć nie miała takiego zamiaru, spalała każdego,kto się do niej zbliżył.- Chciałbym dziś odprowadzić Arthura do szkoły.Wiem, że formalnie biorąc, towbrew ustaleniom, ale.- Oczywiście.- Machnęła ociężale ręką z papierosem, zostawiając w powietrzusmugę dymu.- Może będziesz miał więcej szczęścia ode mnie w wyciąganiu go z po- koju.David wstał i poszedł do sypialni syna.Ten dzień nie tak miał się zacząć.Planował wyjście z mroku.Wyobrażał sobie jakidzie Broadwayem, niosąc Arthura na barana, a za nimi biegną kamerzyści.Trudnechwile miały nadejść pózniej - kiedy będzie wiózł Elizabeth na rozmowę z FBI.- Hej stary, wychodz.- Nie doczekał się reakcji na pukanie, więc zaczął kręcićgałką drzwi.- Przyszedłem odbyć z tobą triumfalną rundę.- Uciekaj, tato - dobiegł głos zza drzwi.- Ciągle cię gonią.- Arthur, wszystko już jest w porządku.- Zirytowany i zdezorientowany znów po-kręcił gałką.- Złe czasy minęły.Ponieważ nie otrzymał odpowiedzi, pchnął drzwi, lecz nic się nie zmieniło.Pchnął jeszcze raz i doszedł do wniosku, że Arthur musiał je podeprzeć krzesłem.David poczuł niepokój.Boże, proszę, tylko nie to.Nie pozwól, żeby mój syn oszalałjak matka.Za daleko zaszliśmy, to nie może się zdarzyć.- Arthur, nikt po ciebie nie przyjdzie.Przysięgam.yli ludzie już sobie poszli.Zza drzwi dobiegały ciche stuknięcia, trzeszczenie desek parkietu, charkotliweoddechy.Czyżby Arthur się barykadował? David oparł głowę o drzwi, zastanawiającsię, czy powstała sytuacja nie ukarze go na koniec kopniakiem w zęby.Przez ostatniedni tak bardzo starał się ratować własną skórę, że nie dostrzegł, jak oddala się od niegowłasny syn.- Arthur, proszę.Robiłem to wszystko dla ciebie.A teraz straci to jakąkolwiekwartość, jeśli nie będę mógł być z tobą.Wiem, że trudno ci to zrozumieć, ale chcę tyl-ko.- Przerwał dla zaczerpnięcia tchu.Nie chciał obciążać dziecka, lecz nie wolno muutracić z nim kontaktu.- Chcę cię tylko zaprowadzić do szkoły.Uwierz mi.Wszystkobędzie dobrze.Drzwi się uchyliły. - Obiecujesz? - W szparze pokazało się zielone oko.- Jeśli ktoś spróbuje za nami iść, przeszyję go mieczem.Drzwi gwałtownie się otworzyły i Arthur wyskoczył z pokoju.Ubrał się w dreli-chowe spodnie odwrócone tyłem do przodu, czerwoną flanelową koszulę i odwrotniewłożone buty.W pokoju panował nieopisany bałagan, jak po całonocnym szalonymfestiwalu lego.- Gdzie masz miecz? - spytał Arthur.- Musimy go najpierw znalezć.- David ujął chłopca za rękę i pociągnął w kierun-ku salonu.Mieli jeszcze dość czasu na śniadanie i porządne ubranie Arthura, w tej chwilijednak musiał jak najprędzej wyprowadzić małego z mieszkania.Jeśli dłużej w nimzostanie, coś może go połknąć.Zła chmura.- Tu masz torbę, skarbie.- Renee wyszła im naprzeciw z plecakiem Arthura.-Włożyłam ci do środka inhalator.- Pochyliła się i objęła syna, potem wyprostowałasię, wspięła na palce i pocałowała Davida w policzek.- Cieszę się, że wszystko z tobą w porządku i będziesz się mógł zająć naszym sy-nem - szepnęła mu do ucha.Położył jej dłoń na ramieniu, a kiedy odsunęła się, popatrzył na nią.Palenie izmartwienia wyryły jej na twarzy nowe zmarszczki, a leki, które brała, pozbawiły oczyblasku.Nagle wyobraził sobie kilka najbliższych lat, jakie ją czekają: gorączkowe po-szukiwanie możliwości wyrażania siebie, przechodzące powoli w bezwład i długiesmutne dni na kanapie z papierosem w ręku.Audził się nadzieją, że nie skończy tra-gicznie, ale bez względu na to, co było jej pisane, nie miał żadnego wpływu na to, wjaki sposób upłynie jej życie.- Nie poprawia mi się, co? - spytała cicho.- Nie wiem. Kiedy otworzyła im drzwi, wziął syna za rękę.Jego na pewno uratuję - pomyślał.Cóż, nie było mu pisane miejsce w annałach baseballu ani uratowanie pięknej dziew-czyny przed utonięciem - był człowiekiem odprowadzającym rano syna do szkoły.- Bądz dla siebie dobra, Renee [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright © 2016 (...) chciaÅ‚bym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire