X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pomyślałem sobie, żewpadnę do was i dostanę coś pysznego do jedzenia.Zanim Kristin zdążyła cokolwiek powiedzieć, ode�zwał się Malachi:- Pewnie, Bill, że dostaniesz.Jamie, biegnij do Deli�lah i poproś, żeby upiekła coś specjalnego.Powiedz jej,że mamy gościa: jednego z chłopców Quantrilla.Jamie odwrócił się i pobiegł do domu.W tej sa�mej chwili w progu pojawiła się Delilah, a za jej ple�cami mignęły jasna plama włosów Shannon.W chwi�lę pózniej rozległ się głośny krzyk i drzwi domu za�mknęły się z trzaskiem.Jamie ruszył biegiem z powro�tem.- Malachi, Delilah chce, żebyś tam przyszedł.Wyni�kły pewne problemy.Malachi uniósł brwi, ale bez słowa pośpieszył do do�mu.Kristin stała z przyklejonym do twarzy uśmiechemi wpatrywała się w Billa Andersona.Chciało się jej wyć,chciała poszarpać paznokciami jego młodzieńczą twarz.Czyż nie rozumie? Czyż nie dociera do jego tępego móz�gu, że ona nie chce go tutaj widzieć?Ludzie tacy jak on, powołując się na imię Quantrilla,przybyli na ranczo i zamordowali jej ojca.Mężczyznitacy właśnie jak Anderson.Miała ochotę napluć mu w twarz.Z domu dobiegł kolejny krzyk pełen nienawiścii Kristin zagryzła wargi.To Shannon! Jej siostra zrozu�miała, że przybył jeden z ludzi Quantrilla, i nie zamie- 203milczeć.A już na pewno nie miała zamiaru usiąśćrzałaz nim do stołu.Anderson popatrzył w stronę domu i uniósł brew.- To moja siostra - wyjaśniła słodko Kristin.- Jeszcze dziecko - uzupełnił Jamie.Przesłał Kristin uśmiech, ale jego oczy ostrzegały.Musieli przekonać Billa Andersona, że Shannon jest je-szcze małą dziewczynką.I trzymać go jak najdalej od niej.Najwyrazniej tego samego zdania był Malachi, gdyżpo chwili krzyki ucichły, a on sam pojawił się na we�randzie.Na twarzy miał ślady pazurków Shannon.- Chodz, Bill! - zawołał.- Napijemy się czegoś, za�nim Delilah przygotuje obiad.Bill przeniósł wzrok z Malachiego na Kristini uśmiechnął się.- Pani Slater, czy to.czy to są ślady po tym dziecku?- Ona jest naprawdę nieznośnym bachorem - wy-jaśniła spokojnie Kristin.Popatrzyła bacznie na Malachiego.Ten dotknął po-liczka i wzruszył ramionami.- Wielka szkoda, że nie chcą jej wziąć do oddziałówwalczących z Armią Potomacu - mruknął.- Wygrali-byśmy wojnę w kilka godzin.Stary Abe Lincoln uwa-żałbysecesję stanów południowych za rzecz nadersympatyczną póty, póki nie przyłączyłaby się do Kon-federacji Shannon McCahy.- Malachi! - warknęła ostrzegawczo Kristin.- Niezapominaj, że mówisz o mojej siostrze!- Powinienem przekazać ją Billowi Andersonowi -burknął.- Malachi!Anderson odwrócił się i popatrzył na nich z zain-teresowaniem. 204- Gdzie jest pani siostra? - zapytał.- Nadeszła pora jej popołudniowej drzemki - od�parł uśmiechnięty Malachi.- Kiedy mamy w domu go�ści, nie sadzamy jej z dorosłymi do stołu.Czasami lubipluć, najlepiej grochem.Sam wiesz, jakie potrafią byćdzieciaki.Kristin obrzuciła go płonącym wzrokiem, a on prze�słał jej niewinne spojrzenie.- Panie Anderson - powiedziała.- Wypije panszklaneczkę whisky?- Z największą przyjemnością, proszę pani.Kristin zaprowadziła go do gabinetu ojca i nalaładrinki.Kiedy rozglądał się po pokoju, podziwiającmeble, Malachi szepnął jej do ucha:- Shannon jest w piwnicy.- I zgodziła się tam pójść? - zapytała dziewczyna,otwierając szeroko ze zdumienia oczy.- Pewnie - odparł z niewinną miną Malachi.Niebawem zasiedli do stołu.Soczyste befsztyki ześwieżej wołowiny, smażone kartofle, dynia i szarlotka.Bill Anderson wykazywał zadziwiający apetyt i Kristinuświadomiła sobie, że jest on po prostu tylko dużymchłopcem.Był uprzejmy, dżentelmen z Południa w każdym ca�lu.Kiedy podano kawę i szarlotkę, rozparł się na krze�śle i wyjaśnił powód swego przybycia.- Widziałem niedawno pani męża.Kristin, podająca mu właśnie drugi kawałek ciasta,zamarła na ułamek sekundy.- Naprawdę? - spytała zdawkowo.- Tak.Pojawił się u Quantrilla.Bardzo się o paniąmartwił.Była to naprawdę wzruszająca scena.Kristin odstawiła ciasto.- Jaka scena? Popatrzyła na Malachiego.Mężczyzna czujnie mru�żył oczy.Nie ruszał się.- Jak pani wie, należał kiedyś do nas.- Co? - Wbrew samej sobie, Kristin usiadła sztywnona krześle.- Co? - powtórzyła.Jamie chrząknął.Malachi w dalszym ciągu tkwiłnieporuszony jak posąg.Anderson wytarł usta serwetką i uśmiechnął sięprzyjaznie.- Cole jest najlepszym strzelcem, jakiego spotkałemw życiu.Do diabła, on sam starczy za całą armię.Jestdobry jak jasna cholera.To były piękne czasy, kiedywalczył razem z nami.Kristin milczała.Zdawała sobie sprawę, jak bardzojest blada.Bill nabił na widelczyk kawałek ciasta.- Cóż, Cole Slater jest taki sam jak Zeke Moreau.Dokładnie taki sam.Malachi w ułamku sekundy zerwał się na równe no�gi.W ręku błysnął mu nóż, który przyłożył do gardłaAndersona.- Mój brat nigdy nie był taki jak Zeke Moreau!Jamie rzucił się w jego stronę i zaczął odciągać go odBilla.Kristin chwyciła go za łokieć.- Malachi!Brat Cole'a cofnął się.Bill wstał i wygładził kurtkę.Popatrzył na Malachiego morderczym wzrokiem.- Zapłacisz za to życiem, Slater.- Może i zapłacę, ale nie za to, Anderson! - odpalił.- Panowie, panowie! - odezwała się cicho Kristin.-Chyba się zapominacie!To poskutkowało.Jak większość młodych ludzi z Południa, mieli wpo�jony głęboko szacunek dla dam, a takie zachowanie by- ło okropnym nietaktem.Odstąpili od siebie, ale wciążpatrzyli na siebie wilkiem.- Przybyłeś tutaj tylko dlatego, żeby nam to powiedzieć? - zapytał spokojnie Malachi.- %7łeby upokorzyćbratową? Mogę założyć się, że prosił cię o to Zeke Mo�reau.- Może tak, może nie - odparł Anderson, sięgającpo wiszący na oparciu krzesła kapelusz.- A może paniSlater ma prawo wiedzieć, że jej mąż był grasantem?Czy zaprzeczysz temu, Malachi?Kristin popatrzyła na Malachiego.Ten miał białą jakkreda twarz i milczał.Anderson wbił kapelusz na głowę i odwrócił sięw stronę Kristin.- Stokrotne dzięki za obiad, madame.Stokrotne dzię�ki.Kapitan Quantrill pragnie zapewnić szanowną pa�nią, że może pani czuć się bezpieczna.Oświadcza, żejest mu niebywale przykro z powodu tego, co spotkałopanią i jej bliskich.Gdyby tylko wiedział, że jest panipo stronie Południa, nie doszłoby do całej awantury.Było to oczywiste kłamstwo, bezczelne łgarstwo, aleKristin zachowała wyniosłe milczenie.Anderson od�wrócił się i po chwili do uszu dziewczyny dobiegłtrzask zamykanych wyjściowych drzwi.Z kuchni wynurzyła się Delilach.Stary zegar dziad�ka wybił kolejną godzinę.Wszyscy stali w bezruchu,dopóki nie usłyszeli oddalającego się dzwięku kopytkonia Billa Andersona.Wtedy dopiero Kristin odwróciła się i kładąc dłonie naoparciu krzesła, spojrzała przenikliwie na Malachiego.- Czy to prawda?- Kristin.- zaczął zgnębionym głosem.- Czy to prawda? - powtórzyła twardo.- Czy Colejest jednym z nich? 207- Nie! - oświadczył zdecydowanie Jamie robiąc,krok w jej stronę.- Nie jest jednym z nich.Już nie.Odwróciła się w stronę Jamiego.- Ale był!- Był, do ciężkiej cholery, był.I miał cholerny do te�go powód.- Jamie!  warknął Malachi.- Och, Boże! - westchnęła ciężko Kristin [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright � 2016 (...) chciałbym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire

    Drogi uĹĽytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

    Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

     Tak, zgadzam siÄ™ na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu dopasowania treĹ›ci do moich potrzeb. PrzeczytaĹ‚em(am) PolitykÄ™ prywatnoĹ›ci. Rozumiem jÄ… i akceptujÄ™.

     Tak, zgadzam siÄ™ na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu personalizowania wyĹ›wietlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treĹ›ci marketingowych. PrzeczytaĹ‚em(am) PolitykÄ™ prywatnoĹ›ci. Rozumiem jÄ… i akceptujÄ™.

    Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.