[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pomyślałem sobie, żewpadnę do was i dostanę coś pysznego do jedzenia.Zanim Kristin zdążyła cokolwiek powiedzieć, odezwał się Malachi:- Pewnie, Bill, że dostaniesz.Jamie, biegnij do Delilah i poproś, żeby upiekła coś specjalnego.Powiedz jej,że mamy gościa: jednego z chłopców Quantrilla.Jamie odwrócił się i pobiegł do domu.W tej samej chwili w progu pojawiła się Delilah, a za jej plecami mignęły jasna plama włosów Shannon.W chwilę pózniej rozległ się głośny krzyk i drzwi domu zamknęły się z trzaskiem.Jamie ruszył biegiem z powrotem.- Malachi, Delilah chce, żebyś tam przyszedł.Wynikły pewne problemy.Malachi uniósł brwi, ale bez słowa pośpieszył do domu.Kristin stała z przyklejonym do twarzy uśmiechemi wpatrywała się w Billa Andersona.Chciało się jej wyć,chciała poszarpać paznokciami jego młodzieńczą twarz.Czyż nie rozumie? Czyż nie dociera do jego tępego mózgu, że ona nie chce go tutaj widzieć?Ludzie tacy jak on, powołując się na imię Quantrilla,przybyli na ranczo i zamordowali jej ojca.Mężczyznitacy właśnie jak Anderson.Miała ochotę napluć mu w twarz.Z domu dobiegł kolejny krzyk pełen nienawiścii Kristin zagryzła wargi.To Shannon! Jej siostra zrozumiała, że przybył jeden z ludzi Quantrilla, i nie zamie-203milczeć.A już na pewno nie miała zamiaru usiąśćrzałaz nim do stołu.Anderson popatrzył w stronę domu i uniósł brew.- To moja siostra - wyjaśniła słodko Kristin.- Jeszcze dziecko - uzupełnił Jamie.Przesłał Kristin uśmiech, ale jego oczy ostrzegały.Musieli przekonać Billa Andersona, że Shannon jest je-szcze małą dziewczynką.I trzymać go jak najdalej od niej.Najwyrazniej tego samego zdania był Malachi, gdyżpo chwili krzyki ucichły, a on sam pojawił się na werandzie.Na twarzy miał ślady pazurków Shannon.- Chodz, Bill! - zawołał.- Napijemy się czegoś, zanim Delilah przygotuje obiad.Bill przeniósł wzrok z Malachiego na Kristini uśmiechnął się.- Pani Slater, czy to.czy to są ślady po tym dziecku?- Ona jest naprawdę nieznośnym bachorem - wy-jaśniła spokojnie Kristin.Popatrzyła bacznie na Malachiego.Ten dotknął po-liczka i wzruszył ramionami.- Wielka szkoda, że nie chcą jej wziąć do oddziałówwalczących z Armią Potomacu - mruknął.- Wygrali-byśmy wojnę w kilka godzin.Stary Abe Lincoln uwa-żałbysecesję stanów południowych za rzecz nadersympatyczną póty, póki nie przyłączyłaby się do Kon-federacji Shannon McCahy.- Malachi! - warknęła ostrzegawczo Kristin.- Niezapominaj, że mówisz o mojej siostrze!- Powinienem przekazać ją Billowi Andersonowi -burknął.- Malachi!Anderson odwrócił się i popatrzył na nich z zain-teresowaniem.204- Gdzie jest pani siostra? - zapytał.- Nadeszła pora jej popołudniowej drzemki - odparł uśmiechnięty Malachi.- Kiedy mamy w domu gości, nie sadzamy jej z dorosłymi do stołu.Czasami lubipluć, najlepiej grochem.Sam wiesz, jakie potrafią byćdzieciaki.Kristin obrzuciła go płonącym wzrokiem, a on przesłał jej niewinne spojrzenie.- Panie Anderson - powiedziała.- Wypije panszklaneczkę whisky?- Z największą przyjemnością, proszę pani.Kristin zaprowadziła go do gabinetu ojca i nalaładrinki.Kiedy rozglądał się po pokoju, podziwiającmeble, Malachi szepnął jej do ucha:- Shannon jest w piwnicy.- I zgodziła się tam pójść? - zapytała dziewczyna,otwierając szeroko ze zdumienia oczy.- Pewnie - odparł z niewinną miną Malachi.Niebawem zasiedli do stołu.Soczyste befsztyki ześwieżej wołowiny, smażone kartofle, dynia i szarlotka.Bill Anderson wykazywał zadziwiający apetyt i Kristinuświadomiła sobie, że jest on po prostu tylko dużymchłopcem.Był uprzejmy, dżentelmen z Południa w każdym calu.Kiedy podano kawę i szarlotkę, rozparł się na krześle i wyjaśnił powód swego przybycia.- Widziałem niedawno pani męża.Kristin, podająca mu właśnie drugi kawałek ciasta,zamarła na ułamek sekundy.- Naprawdę? - spytała zdawkowo.- Tak.Pojawił się u Quantrilla.Bardzo się o paniąmartwił.Była to naprawdę wzruszająca scena.Kristin odstawiła ciasto.- Jaka scena?Popatrzyła na Malachiego.Mężczyzna czujnie mrużył oczy.Nie ruszał się.- Jak pani wie, należał kiedyś do nas.- Co? - Wbrew samej sobie, Kristin usiadła sztywnona krześle.- Co? - powtórzyła.Jamie chrząknął.Malachi w dalszym ciągu tkwiłnieporuszony jak posąg.Anderson wytarł usta serwetką i uśmiechnął sięprzyjaznie.- Cole jest najlepszym strzelcem, jakiego spotkałemw życiu.Do diabła, on sam starczy za całą armię.Jestdobry jak jasna cholera.To były piękne czasy, kiedywalczył razem z nami.Kristin milczała.Zdawała sobie sprawę, jak bardzojest blada.Bill nabił na widelczyk kawałek ciasta.- Cóż, Cole Slater jest taki sam jak Zeke Moreau.Dokładnie taki sam.Malachi w ułamku sekundy zerwał się na równe nogi.W ręku błysnął mu nóż, który przyłożył do gardłaAndersona.- Mój brat nigdy nie był taki jak Zeke Moreau!Jamie rzucił się w jego stronę i zaczął odciągać go odBilla.Kristin chwyciła go za łokieć.- Malachi!Brat Cole'a cofnął się.Bill wstał i wygładził kurtkę.Popatrzył na Malachiego morderczym wzrokiem.- Zapłacisz za to życiem, Slater.- Może i zapłacę, ale nie za to, Anderson! - odpalił.- Panowie, panowie! - odezwała się cicho Kristin.-Chyba się zapominacie!To poskutkowało.Jak większość młodych ludzi z Południa, mieli wpojony głęboko szacunek dla dam, a takie zachowanie by-ło okropnym nietaktem.Odstąpili od siebie, ale wciążpatrzyli na siebie wilkiem.- Przybyłeś tutaj tylko dlatego, żeby nam to powiedzieć? - zapytał spokojnie Malachi.- %7łeby upokorzyćbratową? Mogę założyć się, że prosił cię o to Zeke Moreau.- Może tak, może nie - odparł Anderson, sięgającpo wiszący na oparciu krzesła kapelusz.- A może paniSlater ma prawo wiedzieć, że jej mąż był grasantem?Czy zaprzeczysz temu, Malachi?Kristin popatrzyła na Malachiego.Ten miał białą jakkreda twarz i milczał.Anderson wbił kapelusz na głowę i odwrócił sięw stronę Kristin.- Stokrotne dzięki za obiad, madame.Stokrotne dzięki.Kapitan Quantrill pragnie zapewnić szanowną panią, że może pani czuć się bezpieczna.Oświadcza, żejest mu niebywale przykro z powodu tego, co spotkałopanią i jej bliskich.Gdyby tylko wiedział, że jest panipo stronie Południa, nie doszłoby do całej awantury.Było to oczywiste kłamstwo, bezczelne łgarstwo, aleKristin zachowała wyniosłe milczenie.Anderson odwrócił się i po chwili do uszu dziewczyny dobiegłtrzask zamykanych wyjściowych drzwi.Z kuchni wynurzyła się Delilach.Stary zegar dziadka wybił kolejną godzinę.Wszyscy stali w bezruchu,dopóki nie usłyszeli oddalającego się dzwięku kopytkonia Billa Andersona.Wtedy dopiero Kristin odwróciła się i kładąc dłonie naoparciu krzesła, spojrzała przenikliwie na Malachiego.- Czy to prawda?- Kristin.- zaczął zgnębionym głosem.- Czy to prawda? - powtórzyła twardo.- Czy Colejest jednym z nich?207- Nie! - oświadczył zdecydowanie Jamie robiąc,krok w jej stronę.- Nie jest jednym z nich.Już nie.Odwróciła się w stronę Jamiego.- Ale był!- Był, do ciężkiej cholery, był.I miał cholerny do tego powód.- Jamie! warknął Malachi.- Och, Boże! - westchnęła ciężko Kristin
[ Pobierz całość w formacie PDF ]