[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na parkingu wystawia rękę w bok, jakbym miał się go złapać.Zaraz ją opuszcza zpowrotem.Coś mi spada na buzię i krzyczę.- To tylko kropla deszczu - mówi Paul.Patrzę na niebo, szare jest.- Spadnie na nas?- Nic się nie martw, Jack.Chcę już z powrotem do Pokoju Numer Siedem, do Mamy, chociaż jest Nieobecna.- No, już są.Podjeżdża zielona furgonetka, Deana siedzi z przodu z kierownicą.Przebiera do mniepalcami przez okno.W środku widzę mniejszą buzię.Furgonetka się nie otwiera w bok, jejkawałek się przesuwa i wtedy się wdrapuję.- Nareszcie - mówi Deana.- Bronwyn, kotku, powiedz cześć swojemu kuzynowiJackowi.To dziewczynka prawie taka sama duża jak ja, ma same warkoczyki jak Deana, ale zbłyszczącymi koralikami na końcach, słonia z futrem i płatki śniadaniowe w pudełku zpokrywką w kształcie żaby.- Ceś, ceś - mówi bardzo cienko.Koło Bronwyn jest fotelik dla mnie.Paul pokazuje mi, jak zatrzasnąć klamrę.Zatrzecim razem zapinam całkiem sam, Deana klaszcze i Bronwyn też.Potem Paul z hukiemzasuwa drzwi furgonetki.Podskakuję, chcę do Mamy, chyba się rozpłaczę, ale jednak nie.- Ceś, ceś - powtarza Bronwyn.Jeszcze się nie naumiała mówić, mówi tatu śpiewai ślicny piesek i musia plosie jesce plecla , Plosie znaczy proszę.Tatu to Paul, a MusiatoDeana, ale tylko Bronwyn może tak do nich mówić, tak jak tylko ja mówię do MamyMama.Jestem przestradzielny, ale trochę bardziej dzielny niż przestraszony, bo lepsze to niżudawanie umarlaka w Dywanie.Jak tylko jedzie w nas auto, powtarzam sobie w głowie, żemusi zostać po swojej stronie, inaczej Pani Oł wsadzi go do więzienia jak brązowego pikapa.Obrazki w oknie są jak z telewizji, tylko bardziej rozmazane, widzę zaparkowane samochody,betoniarkę, motocykl i naczepę z raz dwa trzy cztery pięcioma autami, to moja najlepszejszaliczba.Przed domem dziecko pcha taczkę, na niej mniejsze dziecko, ale ubaw.Przez ulicęprzechodzi pies z człowiekiem na lince, chyba jest przywiązany, a nie tylko się trzyma jakprzedszkolaki.Zwiatła zmieniają się na zielone i kobieta z kulami robi hop hop i wielki ptaksiedzi na śmietniku, Deana mówi, że to tylko mewa, one zjedzą byle co.- Są wszystkożerne - mówię.- Ojejku, ale znasz trudne słowa.Skręcamy przy drzewach.- Jesteśmy z powrotem w klinice? - pytam.- Nie, nie, robimy przystanek przy centrum handlowym, musimy kupić prezent, boBronwyn idzie dzisiaj na urodziny do koleżanki.Centrum handlowe to znaczy sklepy, tam, gdzie Stary Nick kupuje nam jedzenie,tylko że już nie kupuje.Do centrum idzie tylko Paul, ale mówi, że nie wie, co wybrać, więc jednak idzieDeana, ale wtedy Bronwyn zaczyna zawodzić ja z rnusią, ja z musią.Idzie więc Deana z Bronwyn w czerwonym zabawkowymwózku, a Paul i ja zaczekamy w aucie.Patrzę na czerwony wózek.- Mogę się przejechać?- Pózniej, w muzeum - mówi Deana.- Słuchaj, ja i tak muszę pędem do toalety - mówi Paul.- Będzie szybciej, jeśli wyskoczymy wszyscy razem.- Czy ja wiem.- W środku tygodnia nie powinno być tłumów.Deana patrzy na mnie i się nie uśmiecha.- Jack, chciałbyś się przejechać wózkiem do centrum handlowego, tylko na paręminut?- Pewnie, że bym chciał.Jadę z tyłu i pilnuję, żeby Bronwyn nie wypadła, jestem w końcu starszym kuzynem.- Jak Jan Chrzciciel - mówię do Bronwyn, ale nie słucha.Podjeżdżamy pod drzwi, a one robią pyk i same pękają na boki, prawie wypadam zwózka, ale Paul mówi, że to tylko takie komputerki przesyłają sobie wiadomości i że mam sięnie przejmować.Jak tu jasno i gigromnie, nie wiedziałem, że wnętrze może być takie wielkie jakNazewnątrz, rosną nawet drzewa.Słyszę muzykę, ale nie widzę muzyków z instrumentami.Coś pięknego, torba z Dorą, schylam się, żeby dotknąć jej buzi, uśmiecha się i tańczy domnie.- Dora - szepczę do niej.- A, tak - mówi Paul.- Bronwyn też za nią szalała, ale teraz jest Hannah Montana
[ Pobierz całość w formacie PDF ]