[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Chorowałem.– Wiem.– Więc nie mam nic do powiedzenia.– Na co pan chorował?– Miałem migrenę.Może trzymać kilka dni.Czasem nawettydzień.– Winter skinął głową.– Biorę lekarstwa, chodzę dolekarza.– Wierzę – odparł Winter.– Leżałem w domu, kiedy to się stało.Winter wyciągnął zdjęcie.– Widział ją pan wcześniej?Salko przyjrzał się fotografii.– To nie to samo zdjęcie co w gazetach.– Nie.– Wygląda na nim zupełnie inaczej.– Dlatego pokazuję panu właśnie to.– Nie, nie widziałem jej wcześniej – powiedział Salko, kiwającgłową.– Nie było jej tu?– Z tego co wiem nie.– Nikt z pańskich współpracowników jej nie poznaje.Salko wzruszył ramionami.– Tak czy owak, wybrała ten hotel – ciągnął Winter.– Tak?– Co pan ma na myśli?– To ona wybrała? – Winter nie odpowiedział, a Salko znówwzruszył ramionami.– Zameldowała się, jeśli tak to możnaująć.– W pokoju numer dziesięć – powiedział Winter.– Wiemy, żego nie opuściła.Nie miała klucza.Nikt nie widział, jak wchodziani jak wychodzi.Spędziła tam noc.Ktoś ją odwiedził.Ale niewiemy kiedy.Nikt tego kogoś nie widział.– To hotel – powiedział Salko.– Ludzie przychodząi odchodzą.– Wskazał w głąb holu.– Sam pan widzi.Jest takcholernie ciemno, że ledwo się widzi własną rękę.– Dlaczego jest tak ciemno? – spytał Winter.– Niech pan zapyta właścicieli.Tak zrobią.Ale oszczędzanie na prądzie nie jest żadnymprzestępstwem.Ponadto to miejsce słynie z anonimowości.A światło elektryczne z nią nie współgra.– Podobno hotel ma zostać zamknięty.– Kto tak powiedział?– To tylko plotka.– Mnie niech pan nie pyta.– Nic pan o tym nie wie?– Krąży tyle plotek.– powiedział Salko.– Miał zostaćzlikwidowany już dwadzieścia lat temu.– Pańska sytuacja zawodowa nie jest chyba szczególniestabilna – zauważył Winter.Salko się nie uśmiechnął.– Ostatnio nie jest za wesoło.Plotki pewnie są prawdziwe.–Spojrzał Winterowi prosto w oczy.– Proponuję, żeby panspytał właścicieli.Winter skinął głową.Zauważył, że Salko spojrzał gdzieś zajego plecy.W tym samym momencie dobiegł stamtąd jakiśodgłos.Odwrócił się.Zobaczył, jak drzwi się zamykają, alenikogo tam nie było.Nie słyszał też kroków w holu.Odwróciłsię z powrotem.– Kto to był?– Słucham?– Kto wszedł tamtymi drzwiami?– Nikogo nie widziałem.– Ale drzwi się poruszyły.– To pewnie wiatr.– Nie wieje.– Mówię przecież, że nikogo nie widziałem.Winter wiedział, że kłamie.W ciągu tych dwudziestu latnauczył się to rozpoznawać.Nabył umiejętność dostrzeganiakłamstwa.– Rozmawialiśmy ze sprzątaczką.Nic nie widziała.Ani dzień,ani kilka dni przed.Poza tym nie sprzątała tego pokoju przezostatnie dwie doby.Salko wzruszył ramionami trzeci raz.– W końcu był pusty.W czym problem?– Nie przeprowadza się.no.jakiejś inspekcji? Nie chodzi siępo pokojach codziennie? Na przykład wieczorem?– Nie.– Nie sprząta się pokojów codziennie? Przynajmniej wtedy,gdy ktoś w nich mieszka?– To zależy od gościa.Jest taka tabliczka, którą możnapowiesić na klamce.– Nie sprzątać.– Nie przeszkadzać.– To nie to samo – zauważył Winter.– Nie rozumiem, jakobsługa hotelu może mieć gdzieś sprzątanie.– Salko dostrzegłsubtelną zmianę w jego głosie.Jeśli myślał o tym, żebywzruszyć ramionami, to pewnie w ostatniej chwili zrezygnował.– Rozumie pan, co to może znaczyć? – spytał Winter.–Rozumie pan?Nina Lorrinder była o pół głowy wyższa od Anety.O pół głowy przewyższała też Paulę Ney.Było piętnaście po piątej, właśnie otworzono pub przy VästraHamngatan.Nazywał się Bishops Arms i był jedyną namiastkąLondynu w Göteborgu.Aneta kiedyś już tam była.Któregoświeczoru przyszła z Fredrikiem.Po półgodzinie zjawili sięBertil i Erik.Erik zamówił dla każdego po kuflu świeżosprowadzonego ale.Pierwszy raz piła to piwo.I ostatni.Wykręciłaby kuchenną ścierkę i miałaby tańszy napójo podobnym smaku i zapachu.– Aaaachchchch! – westchnął Erik, kiedy wypił do dna.–Jeszcze jedno!Tym razem nie było jeszcze jednego.W ogóle nie było piwa.Aneta Djanali i Nina Lorrinder piły herbatę.Nina i Paula zamówiły po lampce wina.Siedziały przy tymstole.Teraz to było jedyne wolne miejsce w lokalu.Jakby wieśćzdążyła się już rozejść.Aneta spytała Ninę, czy chce tam usiąść.Nina skinęła głową.Makabra, pomyślała Aneta.Ale może to dobrze robi na pamięć.– Jak długo tu siedziałyście?– Chyba już odpowiadałam na to pytanie – odparła NinaLorrinder, ale nie zabrzmiało to nieuprzejmie.– Często zadajemy te same pytania wiele razy.Czasem dlatego, że jesteśmy stuknięci, pomyślała, a czasemdlatego, że za każdym razem otrzymujemy inną odpowiedź.Nina podniosła filiżankę, ale nie napiła się.Postawiła jąz powrotem na stole.Spojrzała na drzwi, jakby za chwilę miaławejść Paula.Potem na Anetę, jakby Paula usiadła na jejmiejscu.Zaczęła płakać.Filiżanka trzęsła jej się w ręce.– Idziemy gdzie indziej – powiedziała Aneta.We francuskiej kawiarni na końcu ulicy Aneta powtórzyłapytanie.– Mniej więcej godzinę.– O której się rozstałyście?– Około dziesiątej.– Na zewnątrz?– Odprowadziłam ją do Grönsakstorget.Tam miała wsiąść dotramwaju.Ósemki.– Za oknem ze zgrzytem przejechałtramwaj.Nina aż podskoczyła.Miał otwarte drzwi.– Byłobardzo ciepło.Babie lato.Ale o tym już wiecie.– Czekała pani, aż wsiądzie?– Nie.– Dlaczego?– Przyjechał mój tramwaj.Trójka.– Dlaczego nie wsiadłyście na przystanku obok katedry?– Noo.chciałyśmy się przespacerować.– A więc wsiadła pani do trójki, a Paula czekała na ósemkę.– Tak.– Nina Lorrinder wyglądała bardzo blado w mdłymświetle, w mieszaninie blasku kawiarnianych żaróweki jesiennego słońca.– Źle zrobiłam? Powinnam była tamzostać?Aneta zobaczyła łzy w jej oczach.Nina przetarła oczy.Kiedyodsunęła rękę, Aneta zobaczyła ślady łez.Nina pociągnęłanosem.– Myślę o tym.Prawie cały czas.Gdybym nie pojechała, możeby do tego nie doszło.Rozumie pani? Gdybym tylko tamzostała.– Nie ma pani powodu się obwiniać – powiedziała Aneta.– Skąd mogłam wiedzieć? Skąd ktokolwiek mógł wiedzieć?Aneta podniosła filiżankę i napiła się świeżo zamówionejherbaty.Chociaż akurat w tamtej chwili miała ochotę nalampkę wina.Albo na whisky.Nina Lorrinder robiła wrażenie,jakby też miała ochotę na whisky.Mogłyby pójść na chwilę dobaru.Aneta pomyślała, że postawi jej kolejkę.Za to, że musiałauderzyć w strunę wspomnień i rozdrapać jeszcze niezagojonerany.– Nikt z nas nie mógł wiedzieć – odparła Aneta.– Jak to się mogło stać? – spytała Nina i popatrzyła na Anetę,jakby Aneta znała odpowiedź
[ Pobierz całość w formacie PDF ]