[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może urządzić gdzieś zasiadkę, na dachu, żeby sprawdzić, co się dzieje w nocy.Niezapomnieć zajść na dworzec autobusowy - ośrodek, do którego spływają wszystkieplotki.Aha, babcie i menele.Może szpital - ale to pod znakiem zapytania.Natomiastdworzec, z jego wszechwiedzącą mafią taryfiarzy, i redakcja gazety odpadają zdefinicji.Ci od razu zakablują.Zresztą, czy nie wszystko jedno, jak szybko go rozgryząi nakryją? Jeśli za tydzień dopiero, to znaczy, że jest dobrym profesjonalistą.Tylko po co mu ta zabawa w dochodzenie? Czy jeszcze nie dorósł, nie wyhodowałw sobie zdrowego dziennikarskiego cynizmu i poczucia miary? Wewnętrzny cenzorze,hej, gdzieżeś ty? Przecież nawet teraz, kiedy można publikować niemal wszystko,bardzo wielu rzeczy autorzy świadomie nie przelewają na papier i nie wpuszczają doSieci, ponieważ uważają, że nie należy o tym pisać.Nie warto.Nieładnie.Co, tak naprawdę, chce pan wykopać, panie Auzgin? %7łe po mieście i okolicynocami hulają nieludzie? Też mi, panie, sensacja.Złap najpierw tego nieludzia,przesłuchaj go starannie.O, jednego już masz.I co.?Chociaż nie, Wowka nie jest nieludziem.To po prostu nieszczęśliwy chłopiec,ofiara straszliwej mutacji.Napisać o nim? Jasne, najlepiej powieść fantastyczną!Walić wieczorami po łyżeczce przez rok, a potem wcisnąć w jakąś średniejparszywości książkową seryjkę? Dadzą siedemset, może osiemset dolców, góra.Jakopoczątkującemu.No i czy w ogóle wezmą? Bo wychodzi z tego nieznośnie smutnaopowieść o koszmarnej niesprawiedliwości losu i bezgranicznej samotności.%7łyciowahistoria.Recenzenci powiedzą: autor pisał o koszmarnym wilkołaku, ale wyszło mu onieszczęśliwych ludziach, a nasz czytelnik za wała nie chce tego, czytelnik i tak jestprzekonany, że siedzi po uszy w gównie, czytelnik chce prawdziwej fantastyki - o tym,jak Ruscy wpierdolili Amerykanom albo jak Alienów wydymali, albo zbudowalirozwinięty kapitalizm, albo jak tysiąc lat temu upadli pod nawałą Chińczyków i towyszło im na dobre.Tak, masowy rosyjski czytelnik jest przekonany, że jego życie to gówno.Wbija musię to w świadomość od dwudziestu lat.Odrzuca gazety i książki, włącza telewizor, alestamtąd wali to samo, napiera, jeszcze bardziej intensywnie.Wcześniej niezdarnieprzekonywano, że dokoła raj na ziemi i komunizm już za chwileczkę, już zamomencik.Teraz na chama wciskają ludziom coś kompletnie przeciwnego.No i gdzie ma siępodziać biedny wieśniak?Auzgin zatrzasnął pokrywę notebooka, wyszedł do sieni, popatrzył do góry.Tam,w najdalszym kącie strychu, ukrył przed sobą pół litra dobrej wódki.Pod stertąnajprzeróżniejszego chłamu.Walnąć dla kurażu - i do domu.W cholerę to miasto, wypad od razu do Moskwy.Odpoczął co się zowie, w głowie mu się przejaśniło, do korzeni wrócił.Stękając, polazł na strych.Myślał przy tym, że można nie pić, ale zostawiać bańkęjest bez sensu - nie wiadomo wszak, kiedy tu wróci.Wódkę na peronie przeleje sobiedo butelki po mineralce, i w pociągu spokojnie zażyje.Pod kanapki i gruby magazynsamochodowy na zakąskę.Podróż będzie ciekawa i sensowna.Już stał na dolnym stopniu drabiny, kiedy usłyszał jak na podwórku ktoś głośno,niczym pies, otrząsa wodę z sierści.Auzgin wypadł z domu jak szalony.Zwitało, za wsią na polach słała się cienka warstwa mgły, z nieba leciutko kropiło.Nogi ślizgały się po mokrej trawie.Szarpnął do siebie drzwi łazni.W przedsionku siedział Wowka i uśmiechał się po zwierzęcemu.Auzgin zgarnął werwolfa, stłamsił w objęciach, znieruchomiał, przepełnionysprzecznymi uczuciami.I radość, i rozczarowanie, i strach - czegóż to nie odczuwał wtym momencie, mocno przyciskając do siebie tę dziwną i bardzo bliską istotę.- Wowka, cholero.Naszlajałeś się? Wróciłeś.Słuchaj, wyrosłeś trochę, co? Czymi się wydaje? Wow-ka! Cześć.Stęskniłem się za tobą.A ty? Ech, Wowka, Wowka.Przez bitą godzinę rozmawiali , aż Auzgina rozbolała głową, przepełnionaobrazami z włóczęgi wilkołaka po okolicznych lasach i jego wrażeniami.Wowkaodbierał otoczenie tak głęboko i wyraziście, że Auzgin zaczął mu tego zazdrościć.Teżchciał mieć taki wzrok i taki węch, i inne nierozpoznawalne zmysły - szósty, siódmy,ósmy.Wilkołacze widzenie było harmonijne.Wydawało się, że gdyby człowiekdysponował takim, od razu by przejrzał na oczy.Przestałby burzyć swój świat iniszczyć sobie podobnych.Wilkołak nawłóczył się do woli.Odżywiał się drobną zwierzyną, objadł sięjagodami, żuł jakieś pożyteczne zioła, spał w gęstych zaroślach, oddychał wolnością.Ioto - wrócił do ludzi.Tylko jedna rzecz obudziła czujność Auzgina: Wowka kilka razywychwytywał niepokojącą falę napływającą od strony miasta.Taki sam sygnał, jak ten, który wysyłali szukający go zoolodzy.Tylko znacznie silniejszy.* * ** * *Wątpliwości dręczyły Auzgina przez cały tydzień.Wowka niemal co noc szedłsobie na wędrówkę, wracał przed świtem bardzo zadowolony.Zrobił się żywszy,weselszy, i nawet na Muromskiego patrzył bez poprzedniego lęku.Przeciwnie, w jegospojrzeniu widniało teraz pewne zainteresowanie, zabarwione lekkim obrzydzeniem.Muromski zaś denerwował się.Luzgin ukradkiem chichotał, oczywiście, ale tak wsumie, to nie było mu do śmiechu.Aktualna, na oko pomyślna dla wszystkich sytuacjaz wilkołakiem w Zaszyszewiu, powoli wzbierała pewnym napięciem.Wydawało się, żeWowka wkomponował się w życie wsi najlepiej jak tylko to możliwe.Ale tak sięwydawało tylko wtedy, jeśli nie widziało się czujnych spojrzeń, jakimi obrzucali gomężczyzni.I nie brało się pod uwagę ataków czarnej melancholii opadających co jakiśczas Wowkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]