[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Machnąłemna czarno-białą miejską taksówkę.MacDuinmieszkał w Stoczni Marynarki Charlestown ikierowca ucieszył się, że będzie mógł mnie tamzabrać.Każdy kurs wymagający przejechaniaprzez zatłoczone uliczki śródmieścia oznaczałsowity zarobek.Zadzwoniłem do Murdocka.W tle słychaćbyło hałas uliczny, jego głos ledwo mogłemodcyfrować. Gdzieś ty, do diabła, był? zapytał. Długa historia.Bar ciągle ma oko na Shaya,tak? Jeśli chłopak jest z dużym elfem, któryzachowuje się jak dziecko, zwiń obydwu.Tylkoostrożnie, elf jest niebezpieczny. Dobra.Dostanę rozwiniętą wersję? Widzisz na swoim telefonie numer, zktórego dzwonię?Usłyszałem, jak majstruje przy aparacie. Nie odparł.Typowe dla Meryl zastrzegła go.PodałemMurdockowi numer jej telefonu. Zadzwoń, jak ich będziesz już miał.Tylkood razu. Zrobione. Rozłączył się.Z Murdockiemjednak rozmawiało się o niebo lepiej niż z Keevą.Taksówka pełzła dookoła Common,zatrzymując się co chwilę.Kiedy wjechaliśmy nawzgórze Latarni, zawahałem się, czy nie kazaćkierowcy zmienić kierunku.Jeśli zechce zjechać zdrugiej strony, trafimy na jedną z ulicprowadzących ze śródmieścia do Weird.Spojrzałem znów na zegarek.Parada na Aleiwłaśnie osiągała kulminację, ulice wokół będązapchane i nieprzejezdne.Taksiarz wybawił mnieod irytacji, skręcając w przecznicę.Kiedyzjechaliśmy ze wzgórza, przepchnęliśmy się przezkręte zaułki na most Charlestown.Już w Charlestown wyjąłem kartkę, którądostałem od Meryl.Zaklęcie byłonieskomplikowane, ale długie.Kiedy je czytałem,w myślach odbijało mi się jakby starożytnebrzmienie Celtów, tylko mroczniejsze, z bardziejprymitywnymi zgłoskami.Meryl dołączyła surowetłumaczenie.Nie miało już rytmu właściwego dlaFomorian, ale wciąż czytało się je jak pean doświata.Wzywało moce głębsze niż indywidualnażyciowa siła, która scala rzeczywistość.Wersetyprzywoływały starożytne żywioły życia,reprezentowane przez pięć punktów kardynalnychpentagramu.Zacząłem rozumieć, co Meryl miała na myśli,mówiąc o dziwaczności zaklęcia.Wydawało sięgłęboko nielogiczne sławiło więzy i zarazembłagało o wolność.Prosiło o wyzwolenie z więzówciała.Mimo wszystko miało swoją logikę.Cośchciało się wydostać, i to naprawdę bardzo.Oprócz zaklęcia i jego tłumaczenia Merylspisała jeszcze dwie inne inkantacje.Były tozłożone zgodnie z bardzo starą tradycją Tuatha deDanann potężne czary spętania.Przy każdymMeryl narysowała wielki znak zapytania.Były tozaklęcia dokładnie odwrotne do tegofomoriańskiego.Laik nazwałby je kontrzaklęciami,ale prawdziwe kontrzaklęcia konstruowanoprzeciwko bardzo konkretnemu urokowi.NotatkiMeryl były przypuszczeniami.Może trafnymi, alejednak przypuszczeniami.Jedno z zaklęć po razpierwszy widziałem na oczy, podczas gdy drugiebyło dosłownym odpisem zaklęcia, które znałem zbardzo starych ksiąg.Poczułem mdłości.Nikt nie wypowiadałpodobnie potężnej inkantacji od ponad tysiąca lat,a może i dłużej.Nie było powodu.A ja nie miałem zdolnościniezbędnych do tego, żeby tchnąć w te słowa moc.Liczyłem, że może Keeva zdoła tchnąć siłę wzaklęcia de Danannów wystarczająco długo, żebyzaczęły działać.Najprościej byłoby powstrzymaćMacDuina, zanim zacznie działać.Taksówka wtoczyła się na parking przedStocznią Charlestown.Dałem kierowcy tak dużynapiwek, że w osłupieniu popatrzył na pieniądze wdłoni.Stocznia Marynarki od dawna nie pełniłaswojej oryginalnej funkcji.Boston już nie budowałokrętów.Stare budynki stały puste, aż ktoś wpadłna pomysł, żeby zmienić je w rezydencje.Wszyscytwierdzili, że ludzie, którzy się tu wprowadzają,muszą być niespełna rozumu, jeśli chcą płacićastronomiczne czynsze za mieszkanie na terenieotoczonym przez knajackie dzielnice.Ale to tamciśmiali się ostatni.Wokół powstały kolejneinwestycje i apartamentowce były teraz wartedziesięć razy więcej.Nie widziałem Keevy nigdzie w zasięguwzroku.W ogóle nikogo tu nie było.Po drugiej stroniedrogi tył ko kilka samochodów parkowało przymolo.Za nimi, w porcie, kiwały się dziesiątkiłódek najróżniejszych rozmiarów.Ich oklapnięteżagle zwisały w oczekiwaniu na bryzę.Ruszyłemchodnikiem do domu MacDuina.Drzwi stałyotworem.Nie potrzebowałem aktywować tarczy.Znajomy dreszcz przebiegł przez moją głowę iklatkę piersiową.Uspokajające, ale bezużyteczne.Byłem zbyt zmęczony i miałem za mało energii, bytarcza mogła działać.Przekradłem się wzdłuż ściany do wejścia iprzechyliłem głowę, bezskutecznie nasłuchującjakichkolwiek odgłosów wewnątrz.Ze swojegomiejsca mogłem widzieć fragment korytarza iprzekrzywiony dywanik.Nie odwracając wzroku,sięgnąłem w dół i wyjąłem sztylet z buta.Otwartena oścież drzwi to nigdy nie jest dobry znak.Kopnąłem je czubkiem buta, aż zaparły się oprzeciwległą ścianę.Wyrazny powiew zklimatyzatora owionął mi twarz.Widziałem terazcały korytarz, stolik na pocztę z bukietem świeżociętych kwiatów, mały oryginał olejny na ścianienad nim i przejście do salonu.Po lewej biegłyschody prowadzące na piętro.Nie słyszałem, byktokolwiek się poruszał.Wślizgnąłem się do holu.Zauważyłemlśnienie na trzecim stopniu schodów i nie musiałembyć hematologiem, żeby rozpoznać krew wróżki.Zerknąłem szybko na schody.Podest na górze byłpusty.Ostrożnie, sprawdzając każdy stopień, żebyuniknąć hałasu, wdrapałem się na piętro.Napodłodze i ścianach znalazłem tylko jeszcze więcejkrwi.Technicznie rzecz biorąc, właśnie zacierałemślady na miejscu przestępstwa, więc starałem sięniczego nie naruszyć.Sypialnie na piętrze stałypuste, a ścieżka krwi prowadziła wyżej.Wchodząc na ostatnie piętro, mogłem siędokładniej rozejrzeć.Schody prowadziły dopokoju, który zajmował całą kondygnację, odfrontu na tyły.Pod sufitem krzyżowały się potężnedzwigary
[ Pobierz całość w formacie PDF ]