[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szlifowane szkiełka klosików sześciu gazowych lamp huraganowych przez całyczas rzucały rozchwiane tęczowe widma na twarze zebranych, stół i krzesła, ale nigdyw tak intensywnych kolorach jak teraz.Może to wyobraznia Amy sugerowała, że w powietrzu unoszą się ładunkinieznanej energii, tak jak przed burzą wyczuwalna jest ciężka atmosfera, ale jeżeniesię włosków na ramionach, karku i plecach, które poruszały się jakby w takt dzwiękówzaczarowanego fletu, na pewno nie było złudzeniem.Psy uniosły się, Mortimer stanął na swoich trzech łapach, niewidoma Daisy naczterech.Cała piątka patrzyła na siebie przyjaznie, szczerząc się, machając ogonami,ale nadal jakby w stanie niezwykłego uniesienia.Barry Packard odezwał się ściszonym tonem: Znałem tego dzieciaka od czasów szkolnych.Jack Dundy.Towarzyskiezwierzę, tylko by imprezował.Liczyły się dla niego wyłącznie karty, piwo, dziewczyny iśmiech.Prześlizgiwał się przez studia, poświęcając na nie minimum wysiłku.Zepsutypieniędzmi, nieodpowiedzialny, a mimo to pełen uroku.Bez względu na to, jaką historię snuł Barry, zdawało się to nie mieć żadnegozwiązku z zachowaniem psów.Mimo to Amy nadal czuła mrowienie na karku, głowie iramionach. Którejś niedzieli wieczorem Jack wraca do college u po weekendziespędzonym w domu.Dwie przecznice dalej od campusu widzi ogień na parterzetrzypiętrowego domu.Idzie tam, waląc po drodze do innych drzwi i krzycząc: Pali się!Mieszkanie szybko wypełnia się dymem.Zdaniem Amy, nawet psy słuchały uważnie tej opowieści. Powiadają, że Jack, zanim zginął i zanim przyjechała straż pożarna, trzy razywyprowadził stamtąd ludzi.Ocalił piątkę dzieci, których rodzice odcięci byli przezogień.Usłyszał krzyk jeszcze jakiegoś dziecka, wszedł więc do płonącego domu po razczwarty, mimo że słychać już było syreny nadjeżdżającej straży, pobiegł na górę, wybiłokno mieszkania na trzecim piętrze, by rzucić stamtąd dwie dziewczynki narozciągnięty na dole i trzymany przez ludzi koc, wrócił do pokoju po trzecie dziecko,ale już stamtąd nie wyszedł, spalił się doszczętnie, tak że nie dało się rozpoznać jegoszczątków.Stopniowo powracały nocne odgłosy.Przyciszona muzyka z sąsiedztwa, żabichór. Nie mogłem zrozumieć, jak taki Jack Dundy, imprezowicz, bananowychłopiec, luzak zawsze skory do wygłupów, mógł zdobyć się na coś tak niesłychanieheroicznego, tak pobawionego egoizmu.Przez dłuższy czas miałem wrażenie, że nietylko nie znałem dobrze Jacka Dundy ego, ale że nie znam też świata.Od tamtej porynic już nie było tak proste jak przedtem, wydawało się, że dotychczas przebywałem nascenie, na której rozstawiono malowane dekoracje, podczas gdy coś innegorozgrywało się za kulisami.Barry zamilkł, zamrugał powiekami, jakby przez chwilę nie wiedział, gdzie sięznajduje. Od lat nie myślałem o Jacku Dundym.Dlaczego teraz sobie o nimprzypomniałem?Amy nie miała dla niego gotowej odpowiedzi, ale z powodów, których niepotrafiła sprecyzować, historia ta wydała jej się bardzo na czasie.Naraz psy odzyskały swój dawny charakter, zaczęły łasić się do ludzi, czekać napieszczoty i zapewnienia, jakie to z nich słodkie, kochane stworzonka.Ocean jawił się teraz jako czarna otchłań.Czarne też było tło księżyca i jeszczeczarniejsze dla gwiazd.Amy uklękła, by podrapać Daisy po brzuchu, a ponieważ nie mogła wymienićspojrzeń z niewidomym psem, jej wzrok powędrował do Nickie, która przyglądała sięswojej pani.W jej pamięci ożył obraz zrywających się do lotu mew, z głośnym jak grzmotłopotem skrzydeł, których pióra wydawały się oślepiająco białe w świetle latamimorskiej, omiatającym brzeg niczym ruchomy snop jasności, i z krzykiem jakbywieszczącym okropności, które rozgrywały się pod nimi, jakby chciały krzyczeć: Ratunku, mordują! ; a pod nimi Amy na zakrwawionym śniegu, z bronią trzymanąoburącz, krzycząca razem z mewami.43Billy Pilgrim dwa razy przemaszerował przed domem, w którym mieszkał ipracował Brian McCarthy.Na obu piętrach w oknach było ciemno.Szef potwierdził telefonicznie, że sytuacja rozwija się zgodnie z planem.Redwing i McCarthy muszą zatem być w drodze do Santa Barbara.Billy wrócił do cadillaca, w którym Pauline Shumpeter doznała rozległegowylewu, ale którego nie zbrukała.Wykazując spory tupet, zaparkował na placykuprzed budynkiem McCarthy ego.Wsunął ręce w lateksowe rękawiczki, wysiadł z auta i używając zewnętrznychschodów, wszedł na górę do drzwi mieszkania.Potrzebne mu były lateksowe rękawiczki, ponieważ nie zamierzał przemienićtego miejsca w kupkę popiołu i stopionego żelastwa za pomocą rosyjskiej bombyzapalającej.Osobiście wolałby zostawić odciski placów, po czym spalić ten dom napopiół, ponieważ w rękawiczkach pociły mu się ręce, a w dodatku czuł się w nich jakproktolog.Używając pistoletu do otwierania zamków, uporał się z zasuwami wdwadzieścia sekund, wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.Nasłuchiwał przezchwilę, czy czasem nie usłyszy odgłosów kogoś, kogo musiałby zabić.Billy emu na ogół nie zdarzało się zabić dwóch osób w ciągu jednego dnia iasystować przy zabójstwie następnych dwóch oraz usunięciu ich zwłok.Gdyby tendzień był dniem pokazywania własnemu synowi pracy tatusia oczywiście gdyby miałsyna chłopak mógłby sobie pomyśleć, że praca jego taty jest o wiele fajniejsza, niżbyła w istocie.Czasami mijały całe miesiące bez potrzeby zabicia kogokolwiek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]