[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To miejsce było dla mnie za bardzo wy-szukane, a za mało przytulne.144Kiedy wysiedliśmy z samochodu, Barrons powiedział:- Postaraj się zachować rozsądek i próbuj nie dotykać ni-czego, co nie wygląda na człowieka, panno Lane.Niemal się zakrztusiłam nerwowym śmiechem.Co się stało ze starymi dobrymi radami w rodzaju: Nieoddalajcie się, trzymajcie się za ręce i popatrzcie w obie stronyprzed przejściem przez ulicę?.Spojrzałam na niego.- Nie powiem, żebym miała ochotę to zrobić, ale dlacze-go nie powinnam?- Przypuszczam, że Fiona ma rację - powiedział - i jesteśZerem, a to oznacza, że nas wydasz, jeśli gołymi rękami do-tkniesz jakiegoś elfa.Spojrzałam na moje dłonie, na śliczne różowe paznokcie,które nie do końca pasowały do mojego nowego image'u.Ciemniejszym włosom powinny towarzyszyć bardziej zdecy-dowane odcienie.Musiałam zakupić trochę nowych ubrań idodatków.- Zero? - Z trudem dotrzymywałam mu kroku na obca-sach, gdy szliśmy migoczącym podjazdem wysypanym białympiaskiem.- Wedle starych legend niektórzy widzący sidhe mielizdolność unieruchamiania elfów na kilkanaście minut za po-mocą dotknięcia, nie pozwalając im się poruszyć ani nawetprzeniknąć.- Przeniknąć?- Pózniej.Pamiętasz, co masz robić, panno Lane?Spojrzałam na dom.Wydawało się, że w środku trwa im-preza.Ludzie kręcili się po tarasach.Z góry dobiegały śmiech,muzyka i brzęk lodu w szklankach.145- Tak.Jeśli zrobi mi się niedobrze, mam powiedzieć, żemuszę skorzystać z toalety.A ty mnie do niej odprowadzisz.- Bardzo dobrze.I jeszcze jedno, panno Lane.Spojrzałam na niego pytająco.- Spróbuj się zachowywać, jakbyś była moja.Kiedy mnie objął i przyciągnął do siebie, dreszcz przeszedłmnie aż po czubki palców.***Dom był jednolicie czarno-biały.Podobnie ludzie.Gdybyto zależało ode mnie, bezustannie nosiłabym przy sobie wielkipędzel i wszędzie wokół zostawiała barwne plamy, brzoskwi-niowe i liliowe, różowe i lawendowe, pomarańczowe i turku-sowe.Ci goście najwyrazniej sądzili, że pozbawienie światawszelkich kolorów jest modne.Uznałam, że cierpią wszyscyna ciężką depresję.- Jericho - zamruczała gardłowo oszałamiająca brunetkaw białej sukni wieczorowej z głębokim dekoltem, obwieszonadiamentami.Ale jej uśmiech, zjadliwy i drapieżny, był skie-rowany do mnie, nie do niego.- Niemal cię nie poznałam.Niejestem pewna, czy w ogóle widzieliśmy się kiedyś w ubra-niach.- Marylin.- Skinął jej lekko głową, co wyrazne wnerwiłoJej Wysokość.- Kim jest ta twoja przyjaciółeczka? - zapytał wysoki,anorektyczny z wyglądu mężczyzna z wielką szopą siwychwłosów.146Miałam ochotę odciągnąć go na bok i zasugerować delikat-nie, że w czarnym stroju wygląda jeszcze bardziej chudo iniezdrowo, ale uznałam, że to nie jest właściwy moment.- To nie twój pieprzony interes - odparł Barrons.- Ach, znów jesteśmy w doskonałej formie, co? - zaszy-dził mężczyzna.- To my sugeruje, że pochodzimy z tej samej puli ge-nowej, Ellis.Tak nie jest.- Arogancki skurwysyn - mruknął mężczyzna za naszymiplecami.- Widzę, że masz tu wielu przyjaciół - zauważyłamoschle.- W tym domu nikt nie ma przyjaciół, panno Lane.WCasa Blanc są ci, którzy używają, i ci, których się używa.- Poza mną - odparłam.Dziwna nazwa dla jeszcze dziw-niejszego domu.Obrzucił mnie spojrzeniem.- Jeszcze zobaczysz.O ile.przeżyjesz wystarczającodługo.Nawet gdybym dożyła dziewięćdziesiątki, nigdy nie stanęsię taka jak ludzie w tym domu.Ciche powitania rozlegały sięw kolejnych pomieszczeniach, które przemierzaliśmy, niektórebyły pełne pragnienia - głównie wśród kobiet, inne pełne po-tępienia - głównie wśród mężczyzn.Ci ludzie byli straszni.Nagle poczułam, że brakuje mi domu, zatęskniłam za mamą itatą.Nie widziałam niczego nieludzkiego aż do ostatniego po-mieszczenia, na piątej kondygnacji, na drugim końcu147domu.%7łeby się tam dostać, musieliśmy przejść przez trzygrupy uzbrojonych strażników.Rozejrzałam się szybko - byłam na imprezie z uzbrojonymistrażnikami, ubrana na czarno.To nie mogła być moja rze-czywistość.Nie byłam taką osobą.Niestety, mimo krótkiejspódnicy, która odsłaniała moje śliczne, opalone nogi aż dopół uda, obcisłej bluzki i wysokich obcasów, w porównaniu zresztą kobiet w Casa Blanc wyglądałam na piętnastkę.Wyda-wało mi się wcześniej, że moje długie do ramion ciemne wło-sy są w seksownym nieładzie, ale najwyrazniej nie rozumia-łam znaczenia tych słów.Ani też nie miałam pojęcia o sztucenakładania makijażu.- Przestań się wiercić - powiedział Barrons.Odetchnęłam głęboko i policzyłam do trzech.- Następnym razem wolałabym znać więcej szczegółówna temat naszego celu.To by mogło mi pomóc.- Rozejrzyj się uważnie dookoła, panno Lane, a następ-nym razem nie będziesz ich potrzebować.Przeszliśmy przez ogromne dwuskrzydłowe białe drzwi iznalezliśmy się w dużym, idealnie białym pokoju - białe ścia-ny, biały dywan, białe przeszklone gabloty na przemian z bia-łym kolumnami, na których spoczywały bezcenne dzieła sztu-ki.Zesztywniałam, kiedy doznałam podwójnej halucynacji.Teraz, kiedy wiedziałam, że takie potwory istnieją, miałammniejsze problemy z zauważeniem ich.Uznałam, że ci dwajnie wkładają zbyt wielkiego wysiłku w urok, który rzucali -albo też ja potrafiłam go już przejrzeć - ponieważ kiedy jużprzypatrzyłam się dwóm masywnym jasnowłosym ochronia-rzom, nie migotali, lecz pozostali elfami.148- Spokojnie - mruknął Barrons, wyczuwając moje napię-cie.Znudzonym tonem zwrócił się do mężczyzny usadowione-go na absurdalnym, przypominającym tron białym fotelu, któ-ry jakby prowadził audiencję dla swoich poddanych.- McCabe.- Barrons.Z zasady nie podobają mi się grubokościści, żylaści, rudo-włosi mężczyzni i z zaskoczeniem stwierdziłam, że McCabewydaje mi się atrakcyjny na swój prymitywny, irlandzki spo-sób, któremu nie mogły dodać poloru zgromadzony majątek iskarby, którymi się otaczał.Jednakże stojący po obu jego bo-kach Mroczni nie byli wcale atrakcyjni.Te potężne, brzydkie,szaroskóre stwory przypominały mi nosorożce - guzowate,przerośnięte czoła, malutkie oczka, wystające dolne kły i ustapozbawione warg.Szerokie, przysadziste, beczułkowate ciałanapierały na szwy zle dopasowanych białych mundurów.Ichręce i nogi były krótkie, do tego stwory cały czas wydawały zsiebie gardłowe sapanie, jak świnie ryjące w błocie w poszu-kiwaniu tego, czego świnie szukały w błocie.Nie przerażalimnie, byli po prostu brzydcy.Bardzo starałam się na nich niegapić.Pomijając lekką zgagę i niejakie podenerwowanie, wła-ściwie nie czułam się zle w ich obecności
[ Pobierz całość w formacie PDF ]