[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W tamtych niespokojnych czasach był onpierwszą osobą, opowiadającą mi z pasją o pisarzachi książkach.Pośród trwającej wokół burzy wprowadziłmnie do czarodziejskich ogrodów.Deklamował mi Ronsarda,La Rochefoucauld, Racine'a:71 Płacz mój i łzy ci niosę na żałobne gody,Te oto kwiaty w koszu i te w dzbanie miody -Byś cała różą była, i martwa, i żywa.lub:Miłość własna to miłość siebie samego i wszystkich rzeczydla siebie.Niepodobna zmierzyć jej głębin ani przebićmroków jej czeluści; tkwi tam zasłonięta najprzenikliwszymoczom.jest niestała z niestałości, z lekkomyślności,z miłości, z nowości, ze zmęczenia i przesytu; jest kapryśna:niekiedy widzimy ją, jak z nadzwyczajnym wysiłkiemi niewiarygodnym nakładem pracy dąży do uzyskaniarzeczy, które nie przynoszą jej pożytku, wręcz nawet szkody,ale za którymi się upędza, bo ich chce.Jest dziwaczna:wkłada niekiedy mnóstwo starań w rzeczy najbłahsze.Istnieje we wszystkich porach życia i wszystkich stanach;żyje wszędzie i wszystkim; żyje niczym; zadowala się jakąśrzeczą i jej brakiem; przechodzi nawet do obozu ludzi,którzy z nią toczą wojnę, wchodzi w ich intencje i - rzecznajgodniejsza podziwu! - nienawidzi wraz z mmi samąsiebie, spiskuje na swą zgubę, pracuje zgoła nad swą ruiną;słowem, dba jedynie o to, aby istnieć, i, byleby istniała,godzi się być swoim wrogiem.lub:Na zawsze.Ach spójrz, panie, w swoje serce własne!Jakież to słowo dla tych, co kochają, straszne.Za miesiąc albo za rok, jak my to zniesiemy,Ze nas tyle mórz dzieli, że świat głuchy, niemy.Ze czy to dzień, czy wieczór zaczyna się nowy,Tytus nie przyjdzie więcej do swojej królowej.Ze królowa Tytusa przez dzień nie zobaczy.Pierre de Ronsand, Do Marii, II, przel.Magdalena Wroncka.La Rochefoucauld, Maksymy i rozważania moralne, przeł.Tadeusz %7łeleński^ (Boy), Wrocław 1951.Jean Racine, Berenika, przeł.Kazimierz Brończyk.72 Opowiadał mi o Pascalu, Prouście, Joysie.On ichczytał.Ja nie.Byłem nim oczarowany.Staliśmy się nieroz-łączni.Owej ponurej zimy na przełomie 1940 i 1941 rokuwokół szalała wojna; niewiele było w ludziach nadziei.Całyciężar przyszłości spoczywał na samotnych barkachAnglii.A świat na barkach jednego człowieka, WinstonaChurchilla, który mówił, że jego kraj nigdy nie ustąpii walczyć będzie po ostateczne zwycięstwo.Jeśli trzeba,nawet do krwi ostatniej: We shall fight on the beaches, weshall fight in the streets, we shall never surrender.Kiedyw pensjonacie  Bon Accueil" ze starego radioodbiornikaw drewnianej obudowie, wokół którego tłoczyli się w na-bożnej ciszy wierni Marszałka, zaczynał płynąć - prymitywny, kojącynapar, przygotowany białymi żydowskimidłońmi mojego przyszłego przyjaciela Berla - głos Petaina,opuszczaliśmy salon.Chwała Bogu, nie muszę przepraszaćani kajać się za własną młodość.Na murach Clermont-Ferrand rysowaliśmy kredą krzyż łotaryński.Mistrz nazywał się Nivat.Darzyłem go czcią i uwiel-bieniem.Zachowałem go w sercu na zawsze.Wykładałliteraturę francuską.Byłem najlepszy w klasie.Jean-Paulbył zaraz po mnie.Nivat wydelegował mnie na konkursnajlepszych uczniów klas maturalnych.Nie przyniosłemmu zaszczytu.Przeleciał aniołArchanioł Gabriel, nie pierwszy raz z wizytą u nas,niewidzialny krążył wokół Ziemi.Nie przyznając się dotego nawet sam przed sobą, ogromnie się cieszył, że wraca73 na ten świat namiętności, cierpienia i zła.W wieczności,choć wielka jest i świetna, nie uświadczysz strumykówpłynących przez łąki ani drzew rosnących na poboczachdróg i stokach wzgórz.Gabriel kochał spływające ze skalpotoki, które dają schronienie rakom i pstrągom.I kochałdrzewa wyrastające z ziemi, wczepione w nią korzeniamii rozpościerające na tle nieba gałęzie okryte liśćmi, igieł-kami, kwieciem barw wszelakich i owocami wszelkiejwoni, na których przysiadają ptaki, by wyśpiewywać swojetrele, budzące zachwyt w aniele bożym.Rozróżniał wśródnich drzewa ogniste, żakarandy, palmy, drzewa czereś-niowe szukające samotności dolin i równin i łagodnejpieszczoty słońca, klony i brzozy, leśne skupiska świerkówi dębów.Zaczynało mu się trochę kręcić w głowie.Poczułprzypływ osobliwej radości: świat i upływający czas wpra-wiały go w odurzenie.Wieśniak zwożący siano, myśliwi pośród śniegów, ban-kierzy w swoich gabinetach, książęta na tronach i kloszar-dzi w rynsztokach czuli omiatające ich tchnienie wieczno-ści.Unosili głowy.Co się dzieje? %7ładen z nich niedomyślił się jednak, że przelatuje nad nimi anioł.Zresztą,jak wszystkim wiadomo, anioły nie istnieją; raczej wątp-liwe, żeby jakaś niebiańska istota miała złożyć wizytęludziom, którzy bez przerwy kłamią i nienawidzą jednidrugich.Poczuli w sercach niepokój zmieszany z radością.Poczuli się jak rażeni gromem.Przykładając dłonie doczoła, zadawali sobie pytanie, co u licha się z nimi dzieje?Co ja tu robię? Czego oczekuję od życia? Niczymbłyskawica przemykała im przez głowę myśl, że zasługująna co innego.Ale na co? Los? Szczęście? Ofiarę? Zmierć?Przez chwilę szukali na to odpowiedzi.A potem wzruszy-wszy ramionami wracali do czekających ich zajęć.74 Połowiczny sukcesNa przełomie lat 1940-1941 zima w Owernii była dośćsurowa.Bez problemu zdałem pierwszą część matury.Teraz nic nas już nie zatrzymywało w Royat ani w Cler-mont-Ferrand.Ruszyliśmy na Południe wabiące słońcem,mimozami, niebem prawie zawsze błękitnym i łagodnymklimatem.Było mi to jak najbardziej na rękę.CzytałemCzuła jest noc Scotta Fitzgeralda, gdzie Richard kocha sięz Rosemary nad brzegiem morza; podobała mi się prawietak samo jak Słońce też wschodzi staruszka Hemingwaya,gdzie lady Brett durzyła się w toreadorze tak smukłym, żemusiał używać łyżki do butów, żeby wcisnąć się w spodnie.Marzliśmy w Royat, gdzie zaopatrzenie było całkiemprzyzwoite; nie dojadaliśmy w Nicei, gdzie była takapiękna pogoda.Kiedyś ciotka przyłapała mnie w pociesznejpozie: udręczony brukwią i topiką, będącymi w tychponurych latach podstawą wiktu nad Zatoką Aniołów,wdrapałem się na krzesło z zamiarem dobrania się dosłoika konfitur, który w przewidywaniu jeszcze trudniej-szych czasów ukryto na samej górze szafy.W Rosji trwała zaplanowana na dzień przesilenia letniego21 czerwca 1941 roku i opózniona wskutek niespodziewa-nego oporu Jugosławii operacja Barbarossa.Udało sięjednak uniknąć najgorszego: Anglicy z niezłomną odwagąi morale wciąż się nie dawali.Byli bohaterami naszegoudręczonego świata.%7łyliśmy dzięki nim oraz dziękipewnemu ponad miarę wysokiemu generałowi, któryzatruwał im życie. Każdy nosi swój krzyż - zrzędziłWinston Churchill.- Mój nazywa się lotaryński".W grudniu 1941 roku po ataku lotnictwa japońskiego naPearl Harbor na Hawajach do gry włączyła się Ameryka75 Roosevelta.Nadzieja powoli zmieniała obóz.Byliśmy bezreszty zaprzątnięci wojną, wrogością wobec Vichy, wiado-mościami BBC; całkowicie nam nie znanymi, a przy-wracającymi chęć do życia głosami Wolnej Francji i Mau-rice'a Schumanna.Jedyną w moich oczach osobą ważniej-szą od Rommla i %7łukowa był pan Fouassier [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright © 2016 (...) chciaÅ‚bym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire