[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czujesz się trochę przybita, dziecino? - zapytał.Queenie nie odpowiedziała, tylko skryła twarz w jego płaszczu.Zdziwiona była, jakim cudem w jegoobjęciach może się czuć bezpieczna i spokojna.- No, dalej, kochana.- Mike Bedford nie posiadał się z dumy, że potrafił się znalezć we właściwymmiejscu o wła-227Josephine Coxściwym czasie.- Możesz się wypłakać.- Popchnął ją lekko w kierunku swojego domu.- Chodz,aniołku.lepiej wejdziemy do środka i usiądziemy przy ogniu, zanim zaziębisz się na śmierć.Nie przeszli dwóch kroków, kiedy ją zatrzymał, zakrzywionym palcem podniósł jej brodę.Zajrzałgłęboko w ogromne, załzawione oczy.- Queenie, wyjdziesz za mnie? Zgódz się, nie pożałujesz.Queenie usłyszała pytanie wyraznie i zrozumiała je zupełnie jasno.Mike Bedford chciał się z niąożenić.Jej serce odpowiadało nie", ale ku własnemu zdumieniu uśmiechnęła się przez łzy i pokiwałagłową.W następnej sekundzie nagle poczuła się bardzo chora, jak gdyby wszystko wewnątrz niejopadło, zabierając ze sobą ostatki sił.Mike Bedford nie znał Queenie wystarczająco dobrze, by wiedzieć, do czego jest zdolna, więc kiedykrzyknęła, przeszyta ostrym szarpiącym bólem, w pierwszej chwili pomyślał, że ma do czynienia zjeszcze jedną histeryczką.Dziewczyna osunęła się na ziemię.Zliczną twarz miała białą jak śnieg.Mike Bedford natychmiast zorientował się, że jest nieprzytomna i ciężko chora.Delikatnie wziął naręce leciutkie jak piórko dziewczęce ciało.Pośpiesznie ruszył do domu.- Boże drogi! - krzyknął w ciemnościach.- Sama skóra i kości! - Biegnąc, zerknął na jej twarz,nieruchomą i bladą jak śmierć, a mimo to uderzająco piękną.- Jesteś cudowna!- szepnął.- Każdy mężczyzna byłby z ciebie dumny.Nie zapomnę, że dałaś mi słowo!Pani Bedford, zła, że głośne walenie do drzwi przerwało jej drzemkę, szarpnęła za klamkę.- Co tam znowu?! - Jednym rzutem oka oceniła powagę sytuacji.- Tutaj! - Pobiegła do salonu.- Połóżją na kozetce, tu przy ogniu.- Zerknęła na twarz Queenie i załamała ręce.- Boże, jedyny! Synu, skądżeś ty wziął to biedne stworzenie?Mike Bedford rozcierał zmarznięte ręce nad ogniem.- Stała na ulicy i płakała.220Grzechy ojcaNie wspomniał ani słowem o tym, że się oświadczył i został przyjęty.Jego matka dziwnie traktowałate sprawy, a poza tym już dawno temu powiedziała mu, że jego zainteresowanie Queenie zle się dlaniego skończy.Patrzył, jak zakrzątnęła się teraz koło nieprzytomnej dziewczyny.- O Boże! - jęknęła pani Bedford.Obawiała się o życie Queenie.- Mike! - krzyknęła.- Biegnij szybkodo pani Farraday, poproś, żeby ci pozwoliła zadzwonić po karetkę.-Niecierpliwie popychała syna dodrzwi.- Biegnij, ty ośle! Rusz się! Ona potrzebuje lekarza! Ja nic już jej nie pomogę!Mike Bedford porzucił protesty i gnany strachem dzwięczącym w głosie matki wybiegł w czarną noc.Rozdział dwunastySzpital miejski w Blackburn był reliktem wielkiej ery wiktoriańskiej.W dniach świetności gościł wswoich murach ludzi najróżniejszych zawodów i pozycji społecznych, zadziwiał potężną bryłą izdobioną fasadą.Ogromne wrażenie robiły także nowoczesne, jak na tamte czasy, udogodnieniawprowadzone niemałym kosztem oraz doskonale wyszkolony personel.Teraz, pozbawiony dawnej świeżości, poddał się bezlitosnemu upływowi czasu.Wygląd budynku niewzbudzał już zachwytów, lecz nawał skarg i pretensji.Zciany opanowała wilgoć, a przez szpary wpokrzywionych framugach gwizdał wiatr.Długie kręte korytarze, pozbawione okien,.były ciemne jaklochy.Okryte cieniem zawsze wyglądały na brudne i sprawiały wrażenie, jakby nikt nigdy nie walczyłz ich zniszczeniem.Jednakże pielęgniarki nadal pozostały pogodne i rozumne.Aatwo było z nimi rozmawiać, a trudno sięsprzeciwić.- No, Oueenie, już! - Przysadzista jasnowłosa kobieta podstawiła dziewczynie lekarstwo pod sam nos.- Nie ruszę się stąd na krok, póki tego nie wypijesz.Oueenie skrzywiła się koszmarnie.- To obrzydliwe!230Grzechy ojca- Wcale nie obiecywałam, że będzie inaczej! Mówiłam tylko, żebyś to wypiła.- Podsunęła szklankęjeszcze bliżej.-No już! Zamykaj oczy i łykaj!Queenie posłusznie przełknęła lekarstwo, po czym zaczęła gwałtownie kaszleć i prychać.- Siostro! - zawołała.Odchodząca już pielęgniarka zatrzymała się i odwróciła.- Siostro, czy długo jeszcze będę musiała to brać? - Na twarzy Queenie malowało się tak szczereobrzydzenie, że kobieta aż się roześmiała.- Masz rację, że to wstrętne - przyznała.- Mogę cię pocieszyć, kochanie: musisz to wziąć jeszcze dwarazy dzisiaj i cztery razy jutro.I koniec.- Dzięki Bogu! - Queenie z wyrazem ulgi wzniosła oczy ku niebu.Siostra Woods uśmiechnęła się wyrozumiale, podeszła z powrotem do Queenie i usiadła na łóżku.- Widzisz, Queenie - powiedziała zatroskanym głosem -wydaje mi się, że nie zdajesz sobie sprawy,jak bardzo byłaś chora.- Przerwała, widząc na twarzy dziewczyny wyraz irytacji.- Och, tak,oczywiście możesz sobie nie życzyć rozmawiać o tym, młoda damo! Ale kiedy cię tu przywiezli, niktnie dałby za twoje życie złamanego grosza.- Nachyliła się do dziewczyny i ciągnęła pogodniejszymtonem: - Na szczęście teraz już nic ci nie grozi, kochanie.Ani tobie, ani twojemu dziecku.- Wstała ipogroziła Queenie grubym paluchem.- I masz dbać o siebie, kiedy cię już puścimy do domu.Zresztąnarzeczony na pewno się tobą zajmie.- Patrzyła, jak Oueenie zsuwa się niżej w pościel i obraca twarządo ściany.- No, no! Nie masz co kryć twarzy, moja mała! Nie ty pierwsza straciłaś wianek przedślubem.I nie ostatnia! -Kręcąc głową, dostojnym krokiem opuściła pokój.W oddali niosło się echo kościelnych dzwonów. Wzywają robotników na niedzielną mszę" -pomyślała Oueenie.Przyjemny dzwięk na chwilę zagłuszył wszystkie myśli.223Josephine CoxDelikatny uśmiech rozjaśnił śliczną twarz, o bardziej niż zwykle wyostrzonych rysach.Dziewczynabyła osłabiona zapaleniem płuc, otarła się o śmierć i jej życie długi czas wisiało na włosku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]