[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– O Acalyphę? Jedwab potrząsną głową.– Inną.– O Mak? Drobna dziewczyna, czarnowłosa.– Zgoda – skinął głową Jedwab.– Powiedzmy, że chcę Mak.Co się stanie, jeśli ona nie zechce zaprosić mnie do swego pokoju?– To już jej sprawa – wyjaśniła szczerze Orchidea.– Musiałbyś wybrać inną.Jeśli jednak któraś z dziewcząt zbyt często grymasi, po prostu wylewam ją z pracy.– No tak.– Tylko że Mak ci nie odmówi, patere.Nie tobie.Ona wręcz na ciebie skoczy.Podobnie jak wszystkie inne nasze dziewczęta.Uśmiechnęła się, a Jedwab, widząc blizny na jej twarzy, miał ochotę zabić Krew.Pod tuniką miał azoth.natychmiast odrzucił ten pomysł.Orchidea błędnie odczytała wyraz jego oczu i przestała się uśmiechać.– Nie skończyłam ci historii Orlicy, patere.Czy życzysz sobie usłyszeć ją do końca?– Naturalnie.– No więc, jak mówiłam, znalazłam ją na ulicy.Czasami, gdy mamy puste pokoje, chodzę po mieście i szukam nowych dziewcząt.Powiedziała, że ma piętnaście lat i nazywa się Sosna.dziewczęta rzadko przyznają się do swych prawdziwych imion.Nigdy o nic więcej nie pytam.– Rozumiem.– Ktoś wyczyścił ją z forsy, chyba wiesz, co mam na myśli.Powiedziałem jej: „Posłuchaj, u mnie mieszka wiele dziewcząt i nikt nie śmie tknąć ich palcem.Chodź ze mną.Dostaniesz za darmo ciepły posiłek, później się u nas rozejrzysz”.Na to ona, że nie ma skąd pożyczyć pieniędzy, a ja zapewniłam ją, że sprolonguję jej wszystko na pierwszy miesiąc.Zawsze tak mówię.Kiedy była już u nas prawie rok, pewnego dnia uciekła z salonu.Potem mi wyznała, że pojawił się jej ojciec, który zmuszał ją, gdy była mała, do robienia pewnych rzeczy.Dlatego od niego uciekła.Rozumiesz, o czym mówię, patere? Jedwab zacisnął pięści i w milczeniu pokiwał głową.– Wymieniła jego imię, a ja poszłam do salonu, by go sobie obejrzeć.To był on.W taki sposób dowiedziałam się, kim naprawdę jest Orlica.Później o wszystkim jej powiedziałam.Teraz cieszę się, że wyjawiłam jej prawdę.Bardzo się cieszę.Oświadczyłam przy tym, by nie spodziewała się żadnych względów, i rzeczywiście nie traktowałam jej lepiej od innych.Ale.ale.Jedwab cierpliwie czekał, nie patrząc w stronę Orchidei.– Ale od tej pory w każdy dzień urodzin Orlicy robiłam tort, który później jadłyśmy w jej pokoju.Poza tym zmieniłam jej imię z Sosny na Orlicę i niebawem wszyscy już tak na nią wołali.– Orchidea wytarła oczy skrajem peniuaru.– To już cała historia.Kto ci o tym powiedział?– Najpierw twoja twarz.Orchidea skinęła głową.– Orlica była śliczna.Wszyscy tak twierdzili.– Ale nie wtedy, kiedy ją zobaczyłem, gdyż w jej twarzy było coś obcego.Niemniej uderzyło mnie to, że była bardzo podobna do ciebie, choć mogła ponieść mnie fantazja.W chwilę później usłyszałem jej imię.Orlica.Przypomina trochę twoje, poza tym wydało mi się, że kobieta o imieniu Orchidea mogła nadać córce takie właśnie imię.Nie musisz mi nic więcej mówić.Orchidea spuściła wzrok.– Nazwa orlica przypomina odrobinę słowo orchidea – ciągnął Jedwab.– Wieśniacy nazywają ten gatunek paproci długożywotnikiem.Dlatego też, kiedy przypomniałem sobie o tej nazwie, mruknąłem pod nosem, że ona nie popełniła samobójstwa, i ty przyznałaś mi rację.A kiedy Krew zasugerował, że sztylet, którym się zabiła, ukradła, wybuchnęłaś płaczem.Wtedy już wiedziałem.Ale mówiąc prawdę, i wcześniej byłem prawie pewien.– Dziękuję, patere – powiedziała cicho Orchidea.– Czy to już wszystko? Chciałabym teraz trochę pobyć sama.Jedwab wstał z krzesła.– Rozumiem.Nie zakłócałbym ci spokoju, lecz chciałem powiedzieć, że Krew zgodził się, aby twoja córka miała godziwy pogrzeb, zgodny z ceremoniałem zalecanym przez Kapitułę.Jej ciało zostanie umyte i odziane, wystawione, a następnie przetransportowane do mego manteionu przy ulicy Słońca.Pogrzeb odbędzie się jutro rano.Orchidea patrzyła nań z niedowierzaniem.– I Krew za to wszystko zapłaci?– Nie.– Jedwab nie rozważał jeszcze kwestii finansowych; wiedział jedynie, że nie da się uniknąć kosztów związanych z biurem do spraw zmarłych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]