[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skończywszy swą toaletę, P an Tsiang kuei z wysiłkiem dowlókł się do stołu i odszukałpapier i pióro.Ból pełznąc wzdłuż przełyku napełnił już całe usta i rozdygotane zęby dzwoniłybezradnie na alarm.Aby pisać równo, lewą ręką musiał przytrzymywać sobie szczękę.Napisałdwa listy, włożył je starannie do koperty i zaadresował.Dopiero ukończywszy ten proceder wyjął z szuflady stołu wielki nagan, towarzyszaczerwonych dni Nankinu, i zasiadł się w fotelu.Na stole zadzwonił telefon.P an Tsiang kuei odłożył rewolwer i ujął słuchawkę.W pierwszej chwili po wystraszonymgłosie w sluchawce nie mógł poznać, kto mówi.Mówił asystent, zarządzający pracowniąprofesora. Dziś w nocy  niespodziewanie  nie było objawów  profesor  umarł. Zwieczora  nie kładł się spać. Asystenci nocnej zmiany  znalezli&P an Tsiang kuei powiesił słuchawkę.Na blade zagryzione wargi wyspinał się z trudemwątły uśmiech.P an Tsiang kuei włożył z powrotem do szuflady czarny nagan i wyjął z innejszuflady mały polerowany sześciostrzałowy rewolwer.Nie przestając się uśmiechać, wsunąłsobie lufę do ust.Potrącone jak kamerton zęby zadzwoniły o chłodną stal.Osadzona mocnomiędzy zębami muszka natrafiła w ustach na wyżłobione dla niej miejsce.W pustej, rzęsiście oświetlonej sali Instytutu, od zdziwionych, uroczystych ścian, głuchym,nieswoim echem odbił się łoskot wystrzału.*Chowano P an Tsiang kueja z wojskowymi honorami, bez muzyki, w żołnierskim łomociebębnów.Trzydziestu trzech doboszy w osamotnionym, złowieszczym solo, jak rozlegające sięraptem alarmowe larum bebnów wśród grobowego milczenia zamarłej orkiestry cyrkowej, wchwili śmiertelnego skoku, werblem migających pałeczek fastrygowalo przed nim długi żałobnychodnik.Na mocy nadzwyczajnego dekretu rządu narodowego ciało jego wyjęte zostało spodprzymusu palenia i złożone tymczasowo w Panteonie.W pośrodku głównej nawy, w rzezbionej drewnianej skrzyni, okrytej czerwonym sztandarempozostawiono go samego za zatrzaśniętą żelazną bramą.Białe oczy bez zrenic marmurowychpostaci, jak rozszerzone zdumieniem, wpatrywały się w dziwnego intruza.W prostej drewnianej trumnie, na prostej parcianej poduszce, leżał P an Tsiang kuei, wyprostowany i nieruchomy, w szarych rękawiczkach i w szczelnie omotanym dokoła szyiszalu, jakby pragnął, by jak najmniejsza powierzchnia jego zadżumionej skóry stykała siębezpośrednio z powierzchnią przezroczystego, życiodajnego powietrza. Część II (rozdział VII)Dziwnym zbiegiem okoliczności nie w samej tylko republice chińskiej ranek ten zaznaczył sięniezwykłym ożywieniem.O dwie dzielnice na zachód, po tamtej stronie Sekwany, rosyjskamonarchia Passy gotowała się tego dnia do przyjęcia wydanych jej nareszcie przez rządfrancuski bolszewików.Na placu Trocadero zbijano naprędce z desek improwizowaną trybunę.Stosownie do uchwały rządu tymczasowego, sąd nad wydanymi bolszewikami miał się odbyćpublicznie, pod gołym niebem.W roli oskarżyciela wystąpić miała cała emigracja rosyjska.Rozstawiano na łap cap stoły i ławki.Około godziny ósmej z rana, na drodze prowadzącej do mostu Iena, gromadzić się już zaczęłypodekscytowane, niecierpliwe tłumy.Przeważały kobiety.Zapomniawszy tego dnia nawet orannej kąpieli, pulchne, ubrylantowane damulki, nieprzyzwyczajone do oglądania światładziennego przed godziną pierwszą po południu, w gorączkowym pośpiechu wyległy na ulice otrzy godziny wcześniej przed wyznaczoną porą.Przykrywając pudrem wypieki damy skracałysobie dłużący im się czas pogawędką.Tematy były przeważnie jedne i te same: ilu też przywiozą i jakich  starych czy młodych?Dziesiątki nazwisk krążyły z ust do ust.Zaapatrywano je w locie w obfite komentarze, dotyczącefantastycznej krwiożerczości i bestialstw tego lub owego z bolszewików.O pierwszymsekretarzu poselstwa czterdziesta z kolei dama odpowiadała, że wymordował własnoręcznie trzytysiące rodzin.Badał we własnym mieszkaniu, przy stole zastawionym najwyszukańszymidaniami, i opornym więzniom wydłubywał oczy wykałaczką.Rosły, brodaty pop po raz setny prawił zawsze chętnym słuchaczom o świętokradczymzbezczeszczeniu cerkwi św.Mitrofana: święte szczątki męczennika wyrzucili do dołukloacznego, a w cerkwi założyli szpital  siostrzyczki bolszewiczki porubstwem świętemiejsce plugawią.Wszystkie zarekwirowane meble, skonfiskowane kosztowności, krzywdy niewybaczalne izastarzałe, szczerzyły spróchniałe zęby, wywleczone na nowo na światło dzienne z dnaemigranckich kufrów, spod wieloletnich warstw naftaliny, nieprzedawnione, wiecznie aktualne,łaknące zemsty, ciepłej bulgocącej krwi; i tłum jak kot przed pułapką, z której za chwilęwypuszczą mu mysz, oblizywał się w łapczywym oczekiwaniu.Minęła jedenasta, a od strony francuskiej ciągle jeszcze nie było widać żadnego wozu.Tłum,zmęczony przewlekłą oskomą, zaczynał się niecierpliwić.O godzinie trzy na dwunastą po tamtej stronie mostu ukazało się wreszcie wielkie ciężaroweauto, poprzedzone przez dwa motocykle.Auto powoli wjechało na most i zatrzymało się wpośrodku.Z motocykli zeskoczyli dwaj francuscy oficerowie i podeszli do oczekującychoficerów rosyjskich.Wywiązała się ożywioną rozmowa.Tłum zafalował niespokojnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright © 2016 (...) chciaÅ‚bym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire