[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Aby podtrzymać ród.Lecz nawet gdyby okazało się, że nie może go mieć, nadłuższą metę nie miało to znaczenia.%7łycie było nie-ustanną walką, i Luc nagle uświadomił sobie, że pragnieczerpać z życia pełnymi garściami, cieszyć się nim i byćszczęśliwym.W miłości nie chodzi przecież tylko o po-tomstwo.129 Meredith.Ona potrafiłaby uczynić mnie szczęśliwym.Czuję to w kościach, a kości nie kłamią, jak często ma-wiała babcia Rosie, gdy był dorastającym chłopcem.Wie-le możesz się z nich dowiedzieć, dodałaby.Dobra rasa,Luc.Spójrz na konie.Nawet jeśli mają dość sił życio-wych, to nie wystarczy, potrzebna jest jeszcze wrodzonaszlachetność.Znam się na tym, Luc, jestem dobrym sę-dzią.Qui, Grand-mere, odpowiadał posłusznie.Luc, dzi-siaj mówimy po angielsku.Tak, babciu.Ufaj swoim prze-czuciom, Luc, powtarzała.One nigdy cię nie okłamią,nigdy.Och, babciu Rosie, pomyślał, uśmiechając się mi-mo woli, byłaś doprawdy niezwykła.Odwracając się od lustra, pośpieszył do sypialni, wyjąłz szafy szarą tweedową marynarkę, włożył ją na czarnysweter i ciemnoszare spodnie, które miał już na sobie, iwyszedł z pokoju.Zbiegł szybko po schodach, przemierzył hall wejścio-wy i wpadł do biblioteki.Obrzucił pomieszczenie szybkim spojrzeniem.Wszystko było w porządku: na kominku płonęło drewno,trzaskając wesoło, taca z drinkami była dobrze zaopa-trzona, zobaczył też, że przyniesiono butelkę szampanaDom Perignon, stojącą teraz w srebrnym kubełku, wy-pełnionym lodem.Nie pozostawało już nic, jak tylko cze-kać, aż pojawi się Meredith.Podszedł do jednego z francuskich okien i stał tam,spoglądając na ogród i rozmyślając, jak niezwykle wyglą-dają klomby: przycięte ciemnozielone żywopłoty pokrytebyły cienką warstwą białego niczym lukier śniegu, zama-zującego ich wyraziste, geometryczne kontury.Z zadowo-leniem pomyślał, że jego siostry nie zdecydowały sięprzyjechać na weekend do Talcy.Choć kochał je bardzo ilubił ich mężów, z ulgą myślał o tym, że tym razem bę-dzie miał dom wyłącznie dla siebie.Nie miał zamiaru130 uwodzić Meredith, nie było to w jego stylu - pragnął, bysprawy potoczyły się swoim trybem.Nie chciał jednak, byMeredith czuła się spięta, wystawiona na pokaz przedjego rodziną.Nagle usłyszał cichy odgłos kroków.Odwrócił się od okna i popatrzył wyczekująco nadrzwi pokoju, sąsiadującego z biblioteką.Meredith szła wjego stronę, on zaś odczuł znów tę samą przyjemność,jaką sprawiał mu zawsze jej widok.Był podekscytowanyniczym chłopiec.- Aaa, jesteś! - zawołał, podchodząc bliżej.- Chodz,Meredith, podejdz do ognia, tu jest cieplej.Napijesz sięszampana?- Z przyjemnością, Luc - odparła.Podszedł, by otworzyć butelkę, nie mógł się jednakpowstrzymać, by nie przyglądać się jej kątem oka.Miałana sobie beżowy żakiet w kratę, a pod nim kremowykaszmirowy sweter i spodnie.Pomyślał, że wyglądawręcz oszałamiająco.Uśmiechnął się lekko do siebie.Oczywiście, że tak.Nie miał żadnych wątpliwości, że tam,gdzie chodziło ó Meredith Stratton, jego osąd daleki byłod bezstronności.Kiedy usadowili się już z kieliszkami naprzeciw ko-minka, Luc zapytał: - Mam nadzieję, że masz wszystko,czego potrzebujesz i jest ci wygodnie w pokojach babki.- O tak, dziękuję bardzo.Są takie piękne, no i ta ła-zienka! Dobry Boże, ni mniej, ni więcej, tylko kominek! -Zaśmiała się i dodała: - Co za luksusy.Zepsujesz mnie doszczętu.Zaśmiał się wraz z nią.- Wszystkie sypialnie na tympiętrze mają kominki w łazienkach, lecz niezbyt częstoich używamy - prawdę mówiąc, właściwie tylko dla gości,i to kiedy jest zimno.Utrzymanie ognia wymaga wielewysiłku.Dawniej, w czasach mojego pradziadka, a nawet131 jeszcze kiedy żył dziadek, mieli tu istną armię służby,która zajmowała się wszystkim.Lecz dzisiaj trudno osprawny personel, a poza tym utrzymanie go jest bardzokosztowne, toteż ograniczyliśmy znacznie korzystanie ztakich luksusów, jak kominki.- Nie mogę powiedzieć, żebym miała ci to za złe.-Spojrzała na niego, uśmiechając się ciepło.Bardzo golubiła i chciała dowiedzieć się o nim więcej.- Wychowa-łeś się tutaj? - spytała z zaciekawieniem.- Tak, z moimi siostrami: Isabelle i Natalie.Są młod-sze ode mnie, mimo to bawiliśmy się zawsze wspaniale.Takie posiadłości doskonale nadają się do wychowywaniadzieci.- To musiało być idylliczne dzieciństwo.- Tak przypuszczam, choć wtedy wcale tak mi się niewydawało.Mój ojciec był raczej wymagający.I bardzodobrze.Przez chwilę przyglądał się jej znad krawędzi kieliszka.- Posmutniałaś.Czy coś się stało?- Och, nie, wcale nie - odparła szybko.- Myślałam poprostu, jak inne było moje dzieciństwo - umilkła nagle,zastanawiając się, co skłoniło ją, by to powiedzieć.Rzad-ko rozmawiała o swoim dzieciństwie.Choć w żaden sposób nie mógł wiedzieć, o czym myśli,podejrzewał jednak, że powiedziała więcej, niż zamierza-ła.Poznał to po wystraszonym wyrazie jej twarzy.Zapytałwięc szybko: - Ale ty też wychowałaś się na wsi, prawda?W Connecticut?Potrząsnęła głową.- Nie.Przypuszczam, iż Agnes po-wiedziała ci, że pochodzę z Connecticut, że tam jest mójdom rodzinny i moja gospoda.To wszystko prawda, leczwłaściwie wychowałam się w Australii.Dzieciństwo spę-dziłam w Sydney.- Jesteś Australijką?132 - Tak, a przynajmniej tam się urodziłam i taka jestmoja narodowość, choć zostałam obywatelką amerykań-ską, gdy miałam dwadzieścia dwa lata.- Oparła się oozdobne poduszki, popatrzyła wprost na niego i dokoń-czyła: - To znaczy, dokładnie dwadzieścia trzy lata temu.- Masz czterdzieści pięć lat? Nie wydaje mi się tomożliwe.Na pewno na tyle nie wyglądasz! - wykrzyknąłLuc, szczerze zdziwiony.- Dziękuję ci.Prawdę mówiąc, mam czterdzieści czte-ry.Na początku maja skończę czterdzieści pięć.- Ja mam czterdzieści trzy.Trzeciego czerwca skoń-czę czterdzieści cztery [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright © 2016 (...) chciaÅ‚bym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire