[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiedziałem jednak, że sukces zależy od tego, czyBrenner będzie w domu czy nie.Ben sugerował, żeby zaczekać, aż pójdzie do pubu albo na polowanie.- To kłusownik - mówił.- Wychodzi do pracy wczesnym rankiem albo póznym wieczorem.Dlatego spał,kiedy tam byłeś.Pewnie do świtu zastawiał sidła.Ale nie mogłem tak długo zwlekać.Każda mijająca godzina zmniejszała szanse Jenny.W końcu wpadłemna absurdalnie oczywisty pomysł: po prostu zadzwoniłem do nich i nie przedstawiając się, poprosiłem dotelefonu Carla.Za pierwszym razem odebrała matka.Gdy kazała mi zaczekać i poszła po niego na górę,odłożyłem słuchawką.- A jeśli wyświetla im się numer i oddzwoni? - spytał Ben.- To co? Powiem, że chciałem z nim porozmawiać.I tak się nie zgodzi.Ale Brenner nie oddzwonił.Odczekałem trochę i ponownie podniosłem słuchawkę.Tym razem odebrał Scott.Nie, Carla nie ma.Nie, niewiadomo, kiedy wróci.Podziękowałem mu i przerwałem połączenie.- %7łycz mi szczęścia - powiedziałem, wstając.Ben chciał ze mną jechać, ale się nie zgodziłem.Wolałbym, żeby mi towarzyszył, lecz prosiłbym się tylkoo kłopoty.On i Brennerowie stanowili mieszankę wybuchową nawet wtedy, kiedy byli trzezwi, tymczasemtego dnia Ben wyżłopał pół butelki whisky.Stawiałem na perswazję, nie na konfrontację.Zastanawiałem się, czy nie powiedzieć o tym Mackenziemu, ale szybko zarzuciłem ten pomysł.Napoparcie moich podejrzeń nie miałem nic, czego nie powiedziałbym mu wcześniej.A on wyraznie dał mi dozrozumienia, że nie chce, żebym się wtrącał.Bez konkretnych dowodów nie zamierzał nawet kiwnąćpalcem.Dlatego pojechałem do Brennerów sam.Ale teraz czułem się nieswojo.Gdy stanąłem przed domem, całkowicie wyparowała ze mnie wcześniejszapewność siebie.Na samochód szczekał ten sam pies, duży kundel z naderwanym uchem.Lecz tym razem byłod-ważniejszy.Nie wycofał się tak jak przedtem, może dlatego że przyjechałem sam.Zjeżył się i zająłpozycję między mną i domem.Wziąłem apteczkę na wypadek, gdyby zaatakował.Gdy ruszyłem w jegostronę, zjeżył się jeszcze bardziej.Przystanąłem, lecz wciąż warczał.- Jed!Pies posłał mi ostrzegawcze spojrzenie i potruchtał do drzwi, gdzie stała Brennerowa.Miała wrogą twarz.- Czego pan chce? Przyjechałem przygotowany.- Chciałbym jeszcze raz obejrzeć nogę Scotta.Popatrzyła na mnie podejrzliwie.A może, zdenerwowany, zle to zinterpretowałem.- Już ją pan oglądał.- Wtedy nie miałem ze sobą wszystkich potrzebnych rzeczy.Muszę sprawdzić, czy infekcja się nie wda.Ale jeśli pani nie chce.Ruszyłem do samochodu.Westchnęła.- Nie, to niech pan już wejdzie.Nie okazując, jak bardzo mi ulżyło - i jak bardzo byłem zdenerwowany - wszedłem do domu.Scott był wsaloniku; leżał wyciągnięty na kanapie przed telewizorem.Chorą nogę trzymał na poduszce.- Doktor przyszedł - powiedziała Brennerowa.Scott usiadł.Robił wrażenie zaskoczonego.I takiego, co to ma coś na sumieniu, pomyślałem.Ale i terazmogła zwieść mnie wyobraznia.- Carl jeszcze nie wrócił.- Nie szkodzi.Przejeżdżałem w pobliżu i pomyślałem, że wpadnę.Przywiozłem opatrunek antyseptyczny.- Próbowałem mówić lekko i swobodnie, lecz nawet ja słyszałem fałsz w moim głosie.- To pan dzwonił do Carla? - spytała wrogo matka.Tak, przerwało nam.Dzwoniłem z komórki.- Czego pan od niego chciał?- Chciałem go przeprosić.- To zadziwiające, ale kłamstwo przeszło mi przez gardło bez najmniejszegobólu.Usiadłem na krześle obok Scotta.-Ale teraz bardziej interesuje mnie twoja noga.Mogę ją obejrzeć?Spojrzał na matkę i wzruszył ramionami.- No.Zacząłem odwijać bandaż.Brennerowa obserwowała mnie od drzwi.- Na herbatę nie ma pewnie szans, co? - rzuciłem, nie podnosząc głowy.Już myślałem, że mnie niepoczęstuje.Nagle westchnęła i naburmuszonaznikła w kuchni.Zostaliśmy sami.W pokoju słychać było jedynie bełkot z telewizora i szmer odwijanegobandaża.Zaschło mi w ustach.Zaryzykowałem i spojrzałem na Scotta.Patrzył na mnie z lekkim niepokojemw oczach.- Opowiedz mi jeszcze raz, jak to się stało - powiedziałem.- Wpadłem w sidła.- Gdzie?- Nie pamiętam.Zdjąłem bandaż i opatrunek, odsłaniając brzydkie szwy.- Masz szczęście, że nie straciłeś stopy.Ale jeśli wda się infekcja, możesz ją jeszcze stracić.-Niebezpieczeństwo już minęło, ale chciałem nim trochę wstrząsnąć.- To nie była moja wina - odparł ponuro.- Nie wpadłem w nie celowo.- Być może.Ale jeśli uszkodziłeś sobie nerw, będziesz kulał do końca życia.Powinieneś był zmienićopatrunek. Spojrzałem mu prosto w oczy.-A może Carl nie pozwolił ci pójść do lekarza?Uciekł wzrokiem w bok.- Czemu miałby nie pozwolić?- Wszyscy wiedzą, że kłusuje.Miałaby wypytywać go policja tylko dlatego, że brat wpadł w sidła? Toostatnia rzecz, jakiej by chciał.- To nie były nasze sidła, już mówiłem - wymamrotał.- Skoro tak.- odparłem, jakby było mi wszystko jedno.Odstawiłem przedstawienie, oglądając ranę iporuszając jego stopą w górę i w dół.- Ale na policję tego nie zgłosiłeś, co?- Zgłosiłem - przyznał niechętnie.- Jak przyszli tu i pytali.Nie wspomniałem mu, że to ja powiedziałem o sidłach Mackenziemu.- A Carl?- Co Carl?- Powiedział ci, co mówić? Gwałtownie zabrał nogę.- Co panu do tego?- Carl skłamał policji, prawda? - Chciałem, żeby zabrzmiało to racjonalnie, lecz nie zabrzmiało.Scott łypnął na mnie spode łba.Posunąłem się za daleko.Przegiąłem.Ale nie miałem pojęcia, jak podejśćdo tego inaczej.- Spierdalaj stąd! Ale już! Wstałem.- Dobrze.Ale zadaj sobie jedno pytanie: dlaczego kryjesz kogoś, kto zamiast odwiezć cię do szpitala, woli,żebyś dostał gangreny?- Gówno prawda!- Tak? To dlaczego nie zawiózł cię tam od razu? Widział, że jesteś ciężko ranny, więc dlaczego szukałmnie?- Bo do pubu było bliżej.- Nie, bo wiedział, że szpital natychmiast zgłosi to policji.Nie chciał cię tam zawiezć, chociaż ranawymagała szycia.Coś w jego twarzy kazało mi spojrzeć w dół.Zobaczyłem niezdarnie założone szwy i nagle wszystkozrozumiałem.- On cię tam nie zawiózł - skonstatowałem zdumiony.- Dlatego nikt nie zmienił ci opatrunku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]