[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A tak swoją drogą.- Uchylił jedno oko.- Ranę na ryju ci wygoiłojak ta lala.Pełny odlot, powiedziałbym.Tamta paciaja wyschła,odpadła sama.Nawet nie zauważyłeś pewnie.I skórę w miarę równozebrało.Kopsniesz przepis po wszystkim? Nie odpowiedziałem.Kaługa zamknął oko, zaczął przeżuwaćkolejny orzeszek.Poprawiłem przypiętą do paska latarkę, która sięHalo raczej już nie przyda, obszedłem wyciąg dookoła.Wyciągnąłemzza pazuchy dziennik Zielarza i buteleczkę z miksturą, upewniłem się,że Kaługa nie patrzy, i wsunąłem je pod jedną z podpór.Potem wszedłem na kratownicę, przeszedłem ku dziurze, w którejznikała linka, stanąłem na skraju otchłani.Czubki butów wisiałyponad czarną studnią szybu, którego dna nawet nie było widać.Prawda, że nie było to takie znów ogromne, ale wrażenie robiło.przytłaczające.Dobrze, że się chociaż wysokości nie boję; masy innychrzeczy się boję, niektórych nawet panicznie, a akurat wysokość naodwrót, nawet lubię.Pociąga mnie, oczarowuje.Ciekawe, czy mutantyśpią za dnia w tych swoich katakumbach? W końcu gdzieś spać muszą.Lina była stara i zajeżdżona, w wielu miejscach żyły popękały iporwały się, wszędzie sterczały ostre druty.Uniosłem rękę,poruszałem palcami, sprawdzając, czy bandaż nie przeszkadza zabardzo.Rozprostowałem, zacisnąłem, aż chrupnęły kości.- No, kochane, nie dajcie plamy - powiedziałem do rękawiczek.A potem przechyliłem się naprzód i złapałem liny.Zawisłemnajpierw na rękach, potem objąłem nogami.Lina powinna podciężarem klatki i własnym być naprężona jak struna, a mimo to czućbyło lekki luz.No tak, kiedy klatka już dojechała na dół, bęben jeszczechwilę się kręcił.No cóż, nawet łatwiej będzie schodzić.Przekładając ręce, zacząłem schodzić w dół.Ostatni razpopatrzyłem na żelazną płytę, potem półokrąg nieba nad moją głowąprzecięły kwadraty kratownicy.Schodziłem do starego silosu rakietybalistycznej, powoli zbliżając się do swego celu. Rozdział szesnastyTajemnica silosuoziome obejmy dzieliły szyb na piętra, czy może poziomy; naliczyłemich siedem.Do każdej z nich doczepione były ogromne panele pełnehalogenowych reflektorów.Strach pomyśleć, co by się stało, gdybywłączyć wszystkie naraz.A jeszcze nocą.słup światła dotarłby chybado chmur.Niczym pająk po nitce powoli, bezgłośnie zsuwałem się na dół.Dopiero gdy nad głową zostało mi już sześć pięter z siedmiu, zostałemzauważony.Aż dziwne, że srebrnookie stwory nie przejmowały się, gdywcześniej jechała obok nich klatka windy.Tak czy inaczej, Rzeznikmiał więcej szczęścia.A ja nie.Nogi ciągnęły już potwornie, a ramion nie czułem w ogóle.Pobandażach zostały tylko poszarpane gałgany, z palców lała się krew,wewnętrzną stronę dłoni jakby ktoś wsadził w ogień.Oczy natomiastprzywykły do ciemności, którą rozjarzało tylko słabe, mdłe światłowpadające przez otwór u szczytu silosu.Tak jak przypuszczałem, całysprzęt okołorakietowy dawno już zdemontowano, pocięto i wywieziono.Pod nogami widziałem klatkę windy z uchylonymi drzwiczkami,stojącą na żelaznym placyku na szczycie okrągłego bunkra.Przysadzisty, żelbetowy walec zajmował większą część dna silosu, jegolekko pochyłe ściany oddzielało od krawędzi sztolni zaledwie kilkametrów.Poza okrągłym lądowiskiem dla windy na dachu nie było nic.Krawędz dachu otaczała barierka, po dwóch stronach widać było wniej było wąskie furtki, a za nimi ciągi schodów w dół.Pozwoliłem sobie na chwilę słabości i pomyślałem, że dotrę na dółbez przygód, gdy w ciemnej jamie ponad ostatnią obejmą zasrebrzyłysię dwa owale oczu. Mutant wyjrzał na zewnątrz, kilka sekund obserwował mnieuważnie, a potem zniknął jak zdmuchnięty.Zacząłem zsuwać sięszybciej, mimo że palce zamieniły się już w żywe mięso.Stwór pojawiłsię znów - i nagle, w mgnieniu oka, ze wszystkich naraz otworów wścianach silosu wyjrzały czarne sylwetki, zamigotały setkizwierciadlanych oczu.Jakim cudem się porozumiewają? - zdziwiłem się po raz kolejny.Przecież ten pierwszy nie wydał z siebie żadnego dzwięku, a naglewszystkie zaczęły wyłazić! Może wykorzystują ultradzwięki, jaknietoperze? Albo, cholera, feromony? Albo coś w ogóle innego.Szyb napełnił się mutantami, które zaczęły rozłazić się po ścianach,skakać po żelaznych tregrach, wspinać po obejmach; co poniektóreskakały na stelaże reflektorów, których całe grona zwisały z potężnychwsporników.Jeden z mutantów przykucnął na samym skraju takiegowysięgnika, wyciągnął po mnie łapę, gdy akurat przesuwałem sięobok.Nawet teraz nie widziałem go dokładnie, zobaczyłem tylkodługie, chude łapsko i uzbrojone w szpony krótkie palce.A potem stwór skoczył.Zawisłem na jednym ręku, ścisnąłem linę kolanami i wyszarpnąłemz kabury pistolet.Echo wystrzałów poniosło się zwielokrotnionymprzez betonowe ściany echem, błyski na ułamki sekund rozjaśniłyciemną studnię.Stwór uderzył o linę wyżej, spadł na mnie i machającłapami, poleciał w dół.Mało brakowało, a sam bym zleciał.Ześliznąłem się kawałek, czując, jak stalowe druty tną mi rękę,zakołysałem się na linie, usiłując celować w dół.Na dłoń jakby ktośbryznął mi kwasem.Mutant spadł na klatkę windy, stoczył się na dach bunkra,poderwał i popędził w bok.Dałem ognia trzy razy, stwór podskoczył nakrawędzi dachu, uderzył o ścianę i ześlizgnął się w ciemną szczelinę.To ostatecznie rozwścieczyć musiało jego pobratymców, jak gdybywszyscy mieszkańcy podziemnego ula nagle zrozumieli, co się stało.Na wysięgnikach i tregrach zapanował prawdziwy chaos.Cieniezaczęły miotać się i skakać po ścianach, a wyglądało to absolutnieprzerażająco, bo podobnie jak i wcześniej wszystko odbywało się wabsolutnej ciszy, słychać było tylko klapanie łap, zgrzyt pazurów,uderzenia i szelesty, ale nie było ani wizgu, ani ryku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright 2016 (...) chciałbym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire