[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Michael spojrzał na oczyszczoną ranę.-Dość głęboka.Chcesz pojechać na pogotowie, żeby założyli ciszwy? Do najbliższego szpitala jest pewnie ze czterdzieści pięćminut drogi, ale szycie może okazać się konieczne.Pokręciła głową, jednak spytała:- A ty co sądzisz?- W zasadzie wszystko jedno.Jeśli ucisnąć ranę, zagoi się,ale dzień-dwa będzie bolało.Owinęła palec małą myjką i przeszła przez sypialnię do okna.- A trzeba coś stamtąd przywiezć? - Wskazała ranną ręką wdal.Michael zerknął wkoło i zrobił w pamięci szybką inwentary-zację.236- Nic pilnego.Jedzenia wystarczy, chociaż wykwintnymbym go nie nazwał.Broń jest.Cała potrzebna elektronika jest.Chyba kilka dni wytrzymamy. - W takim razie nigdzie nie jedziemy - zadecydowała.-Dopóki rzeczywiście nie będziemy czegoś potrzebowali.Nie masensu pokazywać się ludziom.Jeszcze chwilę została przy oknie.Było pózne popołudnie ilekki wiatr szarpał pierwszymi liśćmi w szpalerze drzew wzdłużżwirowego podjazdu prowadzącego do drogi - tędy w razie pilnejpotrzeby mogli pojechać do miasta.Na prawo stała sypiąca sięmurowana stodoła.W środku zostawili przykrytego plandekąmercedesa.Zdezelowany pikap Michaela czekał na dworze.Ta-kich wozów pełno w tych okolicach - schłostanych przez srogiezimy, używanych na wielu wyboistych drogach, podniszczonych.Myślała, że dzięki temu pikapowi wyglądają swojsko, przecięt-nie - podobnie jak i tanim dżinsom i bluzie.A tak naprawdę bylijedwabiem i haute couture.Linda kochała świat iluzji, w któryweszli z okazji Serii numer 4.Sympatyczna młoda para wynajęłaodludny wiejski dom w zapomnianej i nieodwiedzanej częściNowej Anglii.Agentowi nieruchomości powiedzieli, że Michaelkończy doktorat, a ona rzezbi - to połączenie intelektualizmu zegzotyką ucięło wszelkie pytania o potrzebę samotności.A wła-śnie tego głównie wymagali.Fałszywe nazwiska.Fałszywa prze-szłość.Praktycznie całą transakcję załatwili przez Internet.Dojedynego bezpośredniego kontaktu doszło wtedy, kiedy Lindawpadła do biura pośrednika i zapłaciła gotówką za półrocznywynajem.Ktoś podejrzliwy mógłby się zdziwić na widok plikustudolarówek, który wyjęła - ale w tych czasach, gdy gospodarkąco rusz wstrząsały kolejne głośne kryzysy, widok prawdziwychpieniędzy gasił dociekania.Nikt nie widział, jak rozładowują drogi sprzęt audiowideo.Nikt nie był dość blisko, by słyszeć odgłosy prac budowlanych,gdy Michael przygotowywał studio, gdzie filmowali Numer 4.W pewnym sensie żyli w takim odosobnieniu jak Numer 4.Dla Lindy to poczucie posiadania własnego świata, w którymmieli władzę, stało się częścią przyjemności.Wszystko działo się237w starym wiejskim domu, wiele kilometrów od najbliższegodużego miasta.%7ładnych wścibskich sąsiadów przyłażących zzapiekanką, żeby się zaprzyjaznić.Nic ich nie łączyło z tymmiejscem.Nie mieli przyjaciół.Ani znajomych.Nie należeli dożadnego świata poza Serią numer 4.I Linda pilnowała, by światzewnętrzny trzymał się od nich z dala.Obejrzała palec w świetle wpadającym przez okno.Oby niezrobiła się blizna.Zawrzał w niej głęboki gniew, wściekłość naNumer 4 za to, że nieumyślnie zostawiła ślad na jej skórze.Każ-da skaza na jej ciele przerażała ją.Zawsze pragnęła być doskona-ła.- Nic mi nie jest - powiedziała, choć sama nie bardzo w towierzyła.W tej chwili chciała zrobić Numerowi 4 coś takiego,żeby ją popamiętała.- Daj, zabandażuję - zaproponował Michael.Wyciągnęła rękę a on ujął ją jak pan młody przed ołtarzem.Czule.Zmienił swoje podejście.Koniec ze śmiechem.Odwróciłjej palec do światła i wytarł go wacikiem.Potem uniósł jej dłoń i ucałował jak średniowieczny dworzanin.- Myślę.- odezwała się Linda powoli i na jej usta wreszciewypłynął uśmiech - że czas, by Numer 4 nauczyła się czegośinnego.Skinął głową.- Nowa grozba? - spytał.Uśmiechnęła się.- Stara w nowej wersji.ROZDZIAA 29Adrian machnął pistoletem w stronę wnętrza domu - właściwieniepotrzebnie wskazywał przestępcy, gdzie ma iść.Ciężar broniwydawał się zmienny - w jednej chwili była lekka, niemalzwiewna, by zaraz potem stać się ciężka jak żelazne kowadło.Zmusił się, żeby sprawdzić, czy niczego nie przeoczył: Pełnymagazynek? Jest.Kula w komorze? Jest.Broń odbezpieczona?238Tak.Palec na spuście? Jest.Gotowość do tego, żeby strzelić?Wątpił, czy zdoła to zrobić, wbrew swoim grozbom i nawetbiorąc pod uwagę zło, jakie Mark Wolfe wyraznie skłonny byłwyrządzić niewinnym dzieciom.Słyszał szept Briana: Jeśli gozastrzelisz, aresztują cię.Kto wtedy będzie szukał Jennifer? Po-zostanie zaginiona na zawsze.Praktyczny prawniczy argument brata.I jego rzeczowy ton.Amimo to Adrian wiedział, że Briana z nim nie ma, nie w tej chwi-li.Jestem sam, pomyślał.Potem zaprzeczył: Nie, wcale nie.Usi-łował opanować mętlik w głowie.Spojrzał na ekshibicjonistę, który unikając jego wzroku, wsu-nął się z powrotem do salonu.To było niemal ponad jego siłyprzebywać w towarzystwie człowieka tak obojętnego na skutkiswoich żądz.Zwykli ludzie myślą o konsekwencjach.MarkowieWolfe'owie tego świata nie.Dla nich liczą się tylko własne po-trzeby.Pistolet nagle wydał mu się zimny, a zaraz potem niemal roz-grzany do czerwoności, jakby wyjęty prosto z oczyszczającegoognia.Mocniej ścisnął rękojeść.Ale może ja jestem taki sam.Szedł naprzód i nadal robił sobie wykłady w duchu.Mężczyzna uśmiechał się szeroko - objaw choroby, którejAdrian mógł się tylko domyślać.Jego własna przynajmniej maswoją nazwę, diagnozę i rozpoznawalny schemat niszczenia ciałai umysłu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]