[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Roztrzaskany pieńdrzewa nadal toczył się po jezdni.- Coś ty zrobił? - musiałam podnieść głos, żeby przekrzyczeć wycie wiatru i odgłoskół jadących po asfalcie.- Myślałam.Z odpowiedzią pospieszył mi poszarzały na twarzy Pulpet.- Zrozumiałaś w końcu? Oni wcale nie zamierzali się zatrzymywać.Liam wsunął się z powrotem do wnętrza samochodu i z westchnięciem opadł na fotel.W jego zmierzwionych włosach tkwiły liście i połamane gałązki.- Dobrze, Zielona - powiedział stanowczo.W jego głosie nie było zdenerwowania.-Przestrzelili nam tylną oponę, więc je-dziesz na feldze.Jedz cały czas prosto i zacznijzwalniać.Skręć w następny zjazd.Zacisnęłam zęby tak mocno, że poczułam ból.- Jak się czujesz, Zu? - zapytał.Dziewczynka wystawiła dwa kciuki na znak, żewszystko w porządku.Jej żółte rękawiczki stanowiły jedyną barwną plamę w całymsamochodzie.- U mnie też dobrze, dzięki, że pytasz - powiedział Pulpet.Małe okularki przekrzywiłymu się na nosie, kiedy próbował wygładzić swoją błękitną koszulę.Chłopak pochylił się doprzodu i trzepnął Liama w tył głowy.- A tak na marginesie, czy ciebie kompletnie pogięło?Czy ty wiesz, co się dzieje, kiedy ciało wypada z pędzącego pojazdu?- Nie - przerwał mu Liam - ale domyślam się, że nie jest to opis odpowiedni dlajedenastolatki.Obejrzałam się na Zu.Jedenaście lat? Niemożliwe.- Aha, czyli wszystko jest w porządku, kiedy ktoś celuje do niej z karabinu, alestrasznej historii to już jej opowiedzieć nie można? - Pulpet zaplótł ręce na piersi.Liam sięgnął w dół i wyprostował fotel, a opadając na jego oparcie, skrzywił się izacisnął pięści.Nad okiem miał świeżą ranę, a z brody kapała mu krew.Przez igiełki deszczu zauważyłam zielony znak wskazujący zjazd z autostrady Niemiały dla mnie znaczenia ani nazwa miasta, ani numer drogi - chciałam po prostu jaknajszybciej opuścić siedzenie kierowcy.Kiedy zdjęłam nogę z gazu, poczułam, że całe moje ciało jest zdrętwiałe zwyczerpania.Minivan powoli potoczył się wzdłuż drogi zjazdowej, a kiedy dotarliśmy doskrzyżowania, sam się zatrzymał.Przycisnęłam dłoń do piersi, chcąc sprawdzić, czy mojeserce nadal bije.Liam wyciągnął rękę i przestawił drążek skrzyni biegów na tryb parkowania.- Dobra robota - pochwalił mnie.Jego głos był cichszy, niż się spodziewałam, nieudało mu się jednak uspokoić rozjuszonego węża, który zacisnął mi się wokół żołądka.Pochyliłam się i z całej siły wbiłam mu pięść w ramię.- Au! - zawołał i odsunął się ode mnie zdziwiony.- A to za co?- To wcale nie przypominało jazdy na rowerze, ty dupku!Przez chwilę wpatrywał się we mnie w milczeniu, a jego usta lekko drgały.Suzumedostała napadu cichego śmiechu, od którego tak mocno się trzęsła, że jej twarz ażporóżowiała, a dziewczynka nie mogła złapać tchu.Mijały sekundy, a jej chichot był jedynymdzwiękiem, który zdołał się wzbić ponad szum deszczu, przynajmniej do czasu, aż Pulpetukrył twarz w dłoniach i przeciągle jęknął.- No, no - powiedział Liam, otwierając drzwi - tośmy się dobrali.Kiedy Liam zabrał się do wymiany tylnego koła, deszcz zelżał i zamienił się wmżawkę.Ja siedziałam wciąż w tym samym miejscu, głównie dlatego, że nie byłam pewna,co właściwie powinnam robić.Pozostała dwójka wyskoczyła z samochodu.Suzume poszła zLiamem na tył pojazdu, a Pulpet w odwrotnym kierunku.Przez pękniętą szybę patrzyłam, jakidzie w stronę znaku wskazującego drogę do Lasu Narodowego Monongahela.Po chwiliwyjął z kieszeni książkę w miękkiej oprawie i usiadł na skraju drogi.Ze zwykłej zazdrościzmrużyłam oczy, próbując odczytać tytuł widniejący na okładce, jednak połowa obwolutybyła oderwana, a drugą połowę zakrywał dłonią.Nie wiem nawet, czy rzeczywiście czytał,czy tylko wpatrywał się w zadrukowane strony.Jeżeli ufać drogowskazom, zatrzymałam samochód na obrzeżach Siaty Fork wWirginii Zachodniej.Trasa, która wydawała mi się zwyczajną prowincjonalną boczną dróżką,okazała się odnogą drogi numer 219 prowadzącą przez sam środek zupełnego pustkowia.Może i Marlinton straciło większość mieszkańców, ale wyglądało na to, że Siaty Fork wogóle ich nie miało.Podniosłam się z fotela i przedostałam na tył pojazdu.Moje dłonie nadal drżały, jakbychciały się pozbyć resztek adrenaliny, która buzowała mi we krwi.Czarny plecak, którydostałam od Roba i Cate, leżał na tylnym siedzeniu, przykryty kilkoma luznymi arkuszamigazety i przyciśnięty butelką płynu do mycia szyb.Chwyciłam go i położyłam na siedzeniu tuż obok siebie.Gazeta miała ponad trzy latai była sztywna ze starości.Pół strony zajmowała reklama nowego kremu do twarzy ooryginalnej nazwie Wieczna Młodość.Przewróciłam stronę, szukając jakichś przydatnych informacji.Omiotłam wzrokiemartykuł wychwalający pomysł stworzenia obozów rehabilitujących.Poczułam się raczejrozbawiona niż oburzona tym, że młodzież Psi określało się już otwarcie jako zmutowanebomby zegarowe.Kolejny krótki artykuł opisywał zamieszki, które autor tekstu nazwał bezpośrednim rezultatem rosnących napięć pomiędzy rządem Wschodu i Zachodu w kwestiiwprowadzenia nowego ustawodawstwa kontrolującego liczbę narodzin.Na samym dolestrony, tuż obok nadętego tekstu o rocznicy jakiegoś strajku maszynistów, widniało zdjęcieClancyego Graya opatrzone komentarzem: Syn prezydenta na przesłuchaniuzorganizowanym przez Ligę Dzieci.Już po przeczytaniu pierwszych kilku linijekwiedziałam, o czym jest ten artykuł: prezydent był zbyt wielkim tchórzem, żeby wyściubićnos z kryjówki po nieudanym zamachu na jego życie, więc powierzył brudną robotę swojemusynalkowi odmieńcowi.Zastanawiałam się, ile lat może mieć teraz Clancy.Zdjęcie w gazeciebyło takie samo jak te, które wisiały w Thurmond.Nigdy nie przyszło mi do głowy, żechłopak może mieć więcej niż jedenaście albo dwanaście lat, ale przecież musiał mieć jużkoło osiemnastu, czyli - według naszych standardów - był już praktycznie staruszkiem.Z obrzydzeniem odrzuciłam gazetę i znów sięgnęłam po plecak.Rob wspominał otym, że w środku znajdę ubrania na zmianę, więc jeżeli rzeczywiście tak było, zamierzałamraz na zawsze pozbyć się obozowego uniformu.W plecaku schowano białą koszulę, dżinsy, pasek i zapinaną na zamek bluzę zkapturem.Mogło być gorzej.Kiedy ktoś zastukał w okno, tak mocno się przestraszyłam, że niemal odgryzłam sobiejęzyk.Za szybą zobaczyłam ściągniętą z napięcia twarz Liama.- Możesz mi na chwilę dać te ubrania? Chcę ci coś pokazać.Kiedy tylko poczułam na sobie jego spojrzenie, każda kość, mięsień i staw w moimciele się obudziły.Czując w ustach posmak krwi, wyskoczyłam z minivana, po czymprzyjrzałam się naszemu pojazdowi.Wydawało się to nieprawdopodobne, ale samochódwyglądał jeszcze gorzej niż wcześniej - jak zabawka, którą ktoś przepuścił przez młynek domielenia odpadków.Przejechałam palcami po jednej ze świeżych dziur w bocznej częścikaroserii, w miejscu, gdzie kula przedarła się przez cienki metal.Liam uklęknął obok Zu, która próbowała utrzymać koło zapasowe, po czym zabrał siędo pracy, podnosząc pojazd na lewarku, tak że cały jego ciężar nie spoczywał już nazniszczonej tylnej oponie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]