[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Pokonywałem je po trzy stopnie naraz, pędziłem tam i z powrotem bezzastanowienia.A teraz? Kto by wtedy pomyślał, że tak się skończy?.Jego drżące ciało oblewało się potem, piekące oczy wzbierały łzami, nos palonyżywym ogniem ociekał wodnistym śluzem. Tyle ze mnie wypływa, a jestem spragniony jak w piekle.Gdzie w tymwszystkim jakikolwiek sens?.Gdzie w ogóle był sens? A jeśli ktoś będzie tędy przechodził i zobaczy mnie w takim stanie?Przerażający bicz inkwizycji, tkwiący bezwładnie na tyłku w oknie, niezdolny doruchu? Czy przywołam na tę maskę straszliwego cierpienia nonszalancki uśmiech?Czy będę udawał, że wszystko jest dobrze? %7łe przychodzę tu często, by poleżeć sobieobok schodów? Czy też będę płakał, krzyczał i prosił o pomoc?.Nikt się jednak nie pojawił.Leżał tam, wciśnięty w niewielką przestrzeń, nawysokości trzech czwartych Wieży Aańcuchów, wsparty głową o zimne kamienie, zpodciągniętymi kolanami. Sand dan Glokta, mistrz szermierczy, dzielny oficer kawalerii, jakąż towspaniała przyszłość ma przed sobą.Był czas, kiedy potrafiłem biegać godzinami.Biegać bez końca i nigdy się nie męczyć.Czuł, jak po plecach ścieka mu strużka potu. Dlaczego to robię? Dlaczego u diabła miałby to robić ktokolwiek? Mógłbym ztym skończyć nawet dzisiaj.Mógłbym wrócić do domu, do matki.I co dalej? Codalej?.* * *- Cieszę się, że pan tu jest, inkwizytorze. Ciesz się, draniu.Ja się nie cieszę.Glokta oparł się o ścianę u szczytu schodów składających się ze stopnipodobnych do zębów, którymi teraz miażdżył sobie dziąsła.- Są w środku, jest tam okropny bałagan.Dłoń Glokty drżała, koniec laski stukał o kamienne płyty.Kręciło mu się wgłowie.Postać strażnika, widziana zza poruszających się spazmatycznie powiek,wydawała się niewyrazna i rozmazana.- Nic panu nie jest? - Tamten zamajaczył blisko z wyciągnięta ręką.Gloktaspojrzał na niego.- Otwórz te cholerne drzwi, głupcze, na co czekasz?! Mężczyzna odskoczył,zbliżył się pospiesznie do drzwi i pchnął je na oścież.Glokta pragnął każdą cząstkąswego ciała poddać się i runąć na twarz, ale siłą woli przyjął pozycję wyprostowaną.Zmusił się do tego, by stawiać stopy jedna przed drugą, oddychać równo, cofnąć barkii unieść głowę; minął wyniośle strażnika, czując, jak każdy skrawek jego istoty śpiewapieśń bólu.To jednak, co ujrzał za progiem komnaty, niemal zniszczyło jego kruchąpowłokę spokoju i opanowania. Wczoraj były to jedne z najwspanialszych komnat Agriontu.Rezerwowano jedla najwybitniejszych gości, najważniejszych cudzoziemskich dostojników.Wczoraj.W miejscu, gdzie wcześniej znajdowało się okno, ziała ogromna dziura, awidoczne w niej niebo wydawało się oślepiająco jasne w porównaniu z mrokiemschodów.Fragment sufitu runął na dół, spomiędzy belek zwisały kawałki drewna ipaski tynku.Podłogę zaścielały kamienie, drzazgi szkła, podarte fragmentykolorowych tkanin.Zabytkowe meble zamieniły się w porozrzucane szczątki,krawędzie były poczerniałe i zwęglone jak od ognia.Tylko jedno krzesło, połowa stołui wysoki ozdobny dzban, dziwnie nietknięty pośrodku tego pobojowiska, uniknęłyzniszczenia.W otoczeniu tych kosztownych resztek stał zmieszany młody człowiek ochorowitym wyglądzie.Patrzył na Gloktę, gdy ten omijał przeszkody wokół drzwi, ioblizywał sobie usta, najwyrazniej zdenerwowany. Czy ktokolwiek wygląda bardziej na oszusta?.- E, dzień dobry - przywitał się młodzieniec, skubiąc niepewnie palcami szatę,ciężki strój, wyszywanymi tajemniczymi symbolami. I czy nie jest mu niewygodnie w tym odzieniu? Jeśli ów człowiek jest uczniemczarnoksiężnika, to ja jestem imperatorem Gurkhulu.- Nazywam się Glokta.Z Inkwizycji Jego Królewskiej Mości.Przysłano mnie,bym zbadał to.niefortunne zdarzenie.Spodziewałem się kogoś starszego.- Och, przepraszam, jestem Malacus Quai - wyjąkał młody człowiek.- Uczeńwielkiego Bayaza, Pierwszego z Magów, biegłego w wysokiej sztuce i uczonego w. Uklęknij, uklęknij przede mną! Jestem potężnym imperatorem Gurkhulu!.- Malacus.- przerwał mu szorstko Glokta.-.Quai.Pochodzisz ze StaregoImperium?- Tak, owszem.- Młody człowiek nieco się rozpromienił.- Czy znasz, panie,moje.- Nie, w ogóle - znów przerwał mu Glokta, a blada twarz ucznia posmutniała.-Byłeś tutaj zeszłej nocy?- E, tak, spałem w sąsiedniej izbie.Obawiam się jednak, że niewielewidziałem.Glokta patrzył mu prosto w oczy, z uwagą i bez zmrużenia powiek, starając sięprzejrzeć zamiary tego młodzieńca.Uczeń zakaszlał i wbił wzrok w podłogę, jakby sięzastanawiając, od czego zacząć sprzątanie. Czy to naprawdę może niepokoić arcylektora? Ten tutaj to przecież kiepskiaktor.Całe jego zachowanie świadczy o oszustwie.- Ktoś jednak coś widział?- No, tak, owszem.Mistrz Dziewięciopalcy, jak przypuszczam.- Dziewięciopalcy?- Tak, nasz towarzysz z Północy.- Młody człowiek znów się rozpromienił.-Wojownik wielkiej sławy, mistrz miecza, książę pomiędzy.- Ty pochodzisz ze Starego Cesarstwa.On pochodzi z Północy.Tworzyciedoprawdy kosmopolityczne towarzystwo.- No cóż, ha, ha, można tak powiedzieć, jak mi się wydaje.- Gdzie jest w tej chwili Dziewięciopalcy?- Chyba wciąż śpi.mógłbym go obudzić.- Byłbyś tak dobry? - Glokta postukał laską o podłogę.- Musiałem się wysokowspinać i nie chciałbym wracać tu pózniej.- Tak, oczywiście.przepraszam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]