[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Możesz chociaż.spróbować.Spojrzała w dół, na swój bucik.Widok był ohydny: zielonobrązowe krowie łajno zaczęło jużobsychać, pokrywając paskudną skorupą brzegi miękko wyprawionej skóry.- Umm.Czy masz tu kawałek papieru toaletowego albo coś w tym stylu? Albo może pójdę dotoalety.- Po co?- Wlazłam w krowie łajno.Tuż przed wejściem.- Tak?W jego tonie zabrzmiał kompletny brak zainteresowania.Abi poczuła ukłucie paniki.- Tak.Sama byłam zdziwiona.Bo kiedyś chyba mówiłeś, że o tej porze roku trzymacie krowy woborze.- Kilka sztuk trzymamy na dworze przez całą zimę.W ramach eksperymentu.%7łeby zobaczyć,czy się uda.Nagle urwał.- Czy co się uda?- Abi, ty przecież wcale nie interesujesz się krowami.Ani życiem na farmie.Ani mną, jeśli jużdo tego doszliśmy.Zwłaszcza moja osoba guzik cię obchodzi.To tylko cholerne udawanie, aja nie umiem sobie z tym poradzić.Teraz idz do łazienki, wyczyść ten cholerny but, a potemzabieraj się stąd.Bardzo proszę.No cóż, to zabrzmiało dość kategorycznie.Sprawa się wyjaśniła.Tym razem spieprzyławszystko, aż do końca.Trudno nawet sobie wyobrazić, w jaki sposób mogłaby przedrzeć sięprzez ten mur obojętności.Braku zaufania.Faktycznie, lepiej stąd odejść.Ale przynajmniejpróbowała.Zdobyła się na działanie.Poszła do łazienki, zdjęła but, usiadła na sedesie, i zaczęła go wycierać papierem.Czuła sięsłaba i bezradna.Jej oczy wypełniły się łzami.Boże, ale ze mnie idiotka, pomyślała.Głupia,żałosna, beznadziejna idiotka.Przecież on w końcu musiał ją znienawidzić.Naprawdęznienawidzić.Teraz musiała jedynie wycofać się, zachowując resztki godności.Godność.Cenny drobiazg, którego pozbyła się tego samego ranka podczas rozprawy w sądzie,oznajmiając wszem wobec:  Tak jest; to ja miałam ochotę na tego mężczyznę.Na tegożonatego mężczyznę.To ja za nim biegałam, chociaż on wcale mnie nie chciał".Wszyscy musieli mieć niezły ubaw.Wstała i weszła do biura.William najwyrazniej znów zagłębił się w treść leżących przed nimdokumentów, bo nawet nie podniósł głowy.- Niech tak będzie - odezwała się.- Bądz zdrów, Williamie.Bardzo.Bardzo tego żałuję.- Jestem pewien, że tak - odpowiedział sztywno, a potem nagle coś w nim pękło.- Na litośćboską, czemu powiedziałaś dziś to wszystko? Dlaczego? W dodatku przed tymi obcymi ludzmi!Przede mną, jakbyś chciała mnie w to wrobić, mówiąc każdemu, że.%7łe chciałaś, żeby totrwało.%7łe zamierzałaś ciągnąć ten gówniany układ, i to po tym wszystkim, co on ci zrobił!Kochasz go jeszcze, czy co? Niczego nie rozumiem.- O Boże - powiedziała.- Nie, pewnie, że go nie kocham.Nienawidzę go z całego serca.Chętnie bym popatrzyła, jak ktoś wiesza go za jaja.- To dlaczego?.- Williamie, to bardzo skomplikowane.Zawsze czułam się fatalnie na myśl o tym, co zrobiłamtamtego wieczoru.Dobrze wiesz, o czym mówię.To nie była jej wina, to znaczy Laury.Mówisz,że przeze mnie ta sprawa nie dawała ci spokoju; a co ja zrobiłam Laurze? I jej dzieciom? Tobyło naprawdę okropne.I nagle dziś pomyślałam.Po prostu przyszło mi do głowy, że jestpewien sposób, dzięki któremu może choć trochę uda mi się naprawić to, co zepsułam.%7łemuszę dać Laurze do zrozumienia, że jej podły, niegodziwy mężulek - doprawdy nie wiem, jakona może z nim wytrzymać po tym, co zrobił -.że on naprawdę tamtego dnia chciał ze mnązerwać.%7łe chciał się mnie pozbyć.%7łe nasz romans właśnie się zakończył.Ja.Ja czułam, żejestem jej to winna.To wcale nie było takie łatwe - dodała szybko.- Skąd mam wiedzieć, że to prawda? - żachnął się.Nieprzyjemny, ostry wyraz wykrzywił jegotwarz; ta twarz z pewnością nie należała do uprzejmego, delikatnego Williama.- Skąd mam wiedzieć, że to nie był rodzaj.Powiedzmy, rodzaj wezwania, żeby ściągnąć go zpowrotem? %7łeby znów zaczął o tobie myśleć? Abi, poczęstowałaś mnie taką ilością kłamstwna temat tego faceta, na temat waszego związku.Czy naprawdę spodziewasz się, że jeszczew cokolwiek uwierzę? Potem wciskałaś mi jakieś bzdury o tym, jak fatalnie się czujesz zpowodu tamtego dzieciaka i czy, moim zdaniem, powinnaś tam zadzwonić.Na litość boską,zadzwonić do niego! Dręczyłaś mnie opowieściami, jak przeraża cię myśl o dzisiejszejrozprawie.Psiakrew, to trwało w nieskończoność.A ty wydawałaś się nie mieć bladegopojęcia, jak to okropnie boli, jakie to dla mnie przykre.Zawsze byłaś tylko ty, ty, ty! A takmimochodem, dzisiaj nie wyglą- dałaś na bardzo przestraszoną, wręcz przeciwnie; byłaśbardzo spokojna i opanowana.Powiedziałbym, że niemal sprawiało ci to radość.Byłaśgwiazdą przedstawienia.- To straszne, co mówisz.- Straszne było zrobić coś podobnego.A teraz już odejdz, z łaski swojej.Zostaw mnie samego.Przeszła już niemal całą długość owczarni, postukując obcasami o kamienną podłogę, kiedynagle stanęła jak wryta.Psiakość, w biurze została jej torebka.Ale głupio wyszło.Teraz będziemusiała wrócić, wejść do biura, znów stanąć twarzą w twarz z Williamem, zmierzyć się z jegoniechęcią do niej, z jego posępną, przytłaczającą wrogością.Coś okropnego.Właściwiemogłaby zostawić tę torebkę, ale w środku zostały kluczyki od auta,Bez nich nie zdoła dotrzeć do domu.Na paluszkach, najciszej jak to możliwe, zawróciła wstronę biura i ostrożnie nacisnęła klamkę.- Przepraszam - powiedziała.- Williamie, bardzo przepraszam, ale [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright © 2016 (...) chciaÅ‚bym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire