X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pęd powietrza rozburzył nieco koronę jej warkoczy, tak że koło twarzy powiewały kosmykiblond włosów.Koleżanki nie wierzyły jej z początku, że ma włosy tak naturalnie jasne,podejrzewając, że je tleni.Wybrała nie prostą drogę przez miasteczko, lecz wąską boczną drogę, która je okrążała,prowadząc meandrami do tylnego wejścia szpitala.Przed wojną szpital był pańską rezydencją, adrogi tej używali dostawcy i służba.Pedałowała beztrosko środkiem drogi, gdy usłyszała warkot samochodu, odgłos tutaj taknieoczekiwany, że w pierwszej chwili nie próbowała zjechać na bok.W miasteczku był wprawdzie spory wojenny ruch samochodowy, nie spodziewała się jednak auta na tej drodze, prowadzącejwyłącznie do szpitala i, pedałując pogrążona w rojeniach, zareagowała na odgłos samochodudopiero, gdy było prawie za pózno.Kiedy sobie uświadomiła, że ktoś za nią jedzie i, spojrzawszy przez ramię, zobaczyłabłyszczącą ciemnozieloną maskę luksusowego sportowego kabrioletu, prowadzonego przezmłodego mężczyznę o powiewającej na wietrze czarnej czuprynie i ogorzałej twarzy, ubranego welegancki mundur pilota wojskowego, spróbowała desperacko zjechać z wąskiej drogi, nie tracącprzy tym równowagi.Młody człowiek zatrzymał wóz pośród kakofonii piszczących opon,protestującego motoru i gniewnego okrzyku, podającego w wątpliwość jej rozsądek.Leżąc na brudnej ziemi, z poobcieranymi, bolącymi kolanami i oczami piekącymi od łez,Lizzie zapragnęła, żeby otwarła się pod nią wielka czeluść, w którą mogłaby się szczęśliwie zapaść.Z twarzą purpurową z zakłopotania i wstydu próbowała się pozbierać, gdy usłyszała za plecamiodgłos zatrzaskiwanych drzwiczek.- Nic pani nie jest? Paskudnie się pani wykopyrtnęła.Myślałem, że pani słyszy mój wóz.- Słyszałam, ale nie zorientowałam się w porę.Nikt tędy nie jezdzi.Podniosła się już z ziemi, z twarzą ciągle czerwoną.Słyszała cichy głos wewnętrzny, drwiącyz próżności, która jej kazała wyjść tego dnia z gołymi nogami, bez wełnianych pończoch, któremogłyby ochronić piekące teraz kolana przed otarciem.Zdawała sobie sprawę, jak żałosny widokmusi przedstawiać w oczach tego niewiarygodnie przystojnego mężczyzny, wyższego od niej ogłowę, lustrującego ją ze swojej wysokości w sposób, który napełnił jej pierś falą goryczy i żalu dolady Jeveson za jej idiotyczne upodobanie do tak nietwarzowych strojów.Policzki pociemniały jej od szkarłatnych rumieńców, bo nagle uświadomiła sobie, co się z niądzieje.Po raz pierwszyw życiu doświadczyła oszałamiającego, niebezpiecznego uczuciazadurzenia się w nieznajomym mężczyznie.Tego uczucia, tej niepohamowanej namiętności, którąznała dotąd tylko z relacji innych.Nieoczekiwane emocje poraziły ją na chwilę, tak że otworzyła usta z wrażenia, budząc tymzainteresowanie Kita Danversa, mimo niegustowności stroju i uczesania, które mu przypominaływidziane kiedyś fotografie babki z jej młodości.Po bliższym przyjrzeniu okazuje się całkiem przystojna, stwierdził z nonszalancją konesera,przywykłego do wynajdywania zdobyczy w najmniej prawdopodobnych okolicznościach. Odkrywanie pereł ukrytych w niepozornych ostrygach stanowiło specjalność Kita Danversa.Koledzy w klubie oficerskim zazdrościli mu tego, przyznając z podziwem podszytym niechęcią,że jeśli chodzi o kobiety, to Kit ma w sobie coś, jakiegoś nieokreślonego wabika, któremu płećpiękna nie po- trafi się oprzeć.Lizzie nie miała o tym pojęcia.Patrząc w roześmiane niebieskie oczy, które ją lustrowały,przyglądając się przystojnej opalonej twarzy o zdecydowanych męskich rysach i ciepłym uśmiechu,wiedziała tylko, że coś się w niej odpręża i roztapia, coś dla niej zupełnie nowego, choć tak staregojak świat.- Ma pani usmolony nos.O, już.Wstrzymała dech, gdy się pochylił i swobodnie starł jej wielkim palcem brud z nosa.Wmiejscu, którego dotknął,poczuła tysiąc rozkosznych szpileczek, dziwny przypływ emocji poraziłjej dech, ciało ogarnęło zarazem podniecenie i słabość.- Nie może pani teraz na tym jechać.Podwiozę panią, dokąd pani potrzebuje.- Do szpitala, jadę do szpitala - odparła Lizzie zdławionym głosem, ledwie świadoma tego, comówi, niezdolna oderwać oczu od jego przystojnej, roześmianej twarzy. Pracuje tam.- Ach, tak.To się szczęśliwie składa, bo ja też tam jadę.Powiedzieli mi na kwaterze, że tądrogą trafię tam nie zatrzymywany przez nikogo.Rozumie pani, bo nie powinienem właściwiejezdzić tym smokiem - poinformował, klepiąc maskę auta.- %7łłopie niemożliwie benzynę.Ale jakczłowiek spędza większość czasu w ogniu walk, to chyba mu się należy trochę względów.Szczęśliwie Amerykanie nie skąpią tak benzyny jak nasi, a mam amerykańskiego kumpla.- Urwał,uśmiechnął się do niej rozbrajająco.- Zanudzam panią pewnie na śmierć.Taka ładna dziewczynajak pani nie ma ochoty wysłuchiwać.Aadna dziewczyna! Lizzie wpatrywała się w niego z uwielbieniem.Uważa ją za ładną.Serceszalało, śpiewało jej w piersi.Ale zaraz przypomniały jej się surowe nauki cioci Vi, więc odwróciłagłowę od zdradzieckiej potęgi tego ciepłego uśmiechu i schyliła się, żeby podnieść rower.- Muszę już jechać - powiedziała i głos jej się załamał.- P-przepraszam, że się nie usunęłamz drogi.- Nie chce się pani spóznić do pracy, tak? Jest pani pielęgniarką w szpitalu?- N-no, właściwie jestem pomocą pielęgniarską - sprostowała Lizzie i nie wiedzieć czemudotknęło ją boleśnie zdziwienie w jego oczach.Nie przejmowała się nigdy, gdy ludzie wyrażali się z lekceważeniem o niskiej randze społecznej jej pracy, a teraz, nieoczekiwanie, zrobiło jej się głupio wobec tego przystojnego, uśmiech-niętegomężczyzny, że nie pełni jakiejś bardzo ważnej funkcji.- Tak czy inaczej nie możemy dopuścić, żeby miała pani nieprzyjemności z mojej winy.Niech pani wskakuje do auta.Rower przytroczymy do bagażnika.- Ja właściwie dzisiaj nie pracuję - wyjaśniła Lizzie stojąc niepewnie koło auta.Skorzystanie zjego zaproszenia oznaczałoby złamanie podstawowej zasady cioci Vi i jej własnej, ale pragnęłatego bardziej niż czegokolwiek dotąd. Jadę odwiedzić kogoś.Momentalnie zmierzył ją ostrzejszym spojrzeniem.- Ma pani chłopca? - zapytał bezceremonialnie, aż się zaczerwieniła i potrząsnęła szybkogłową.- Nie, to jeden z pacjentów, przykuty do wózka.Obiecałam mu pokazać kwitnącerododendrony.Mówi, że mu to przypomina chłopięce lata, kiedy mieszkał w majątku dziadków.�� Miłosierny uczynek, tak? To beznadziejny przypadek, ten facet?Niefrasobliwy sposób, w jaki to powiedział, zabrzmiał jak dysonans w uszach wrażliwejLizzie.Wiedziała, że dla Edwarda Danversa życie będzie już zawsze pasmem samotnych cierpień,lecz mimo to zaprzeczyła szybko:- Nie, skądże [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright � 2016 (...) chciałbym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire

    Drogi uĚĽytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

    Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

     Tak, zgadzam siÄ™ na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu dopasowania treĹ›ci do moich potrzeb. PrzeczytaĹ‚em(am) PolitykÄ™ prywatnoĹ›ci. Rozumiem jÄ… i akceptujÄ™.

     Tak, zgadzam siÄ™ na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu personalizowania wyĹ›wietlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treĹ›ci marketingowych. PrzeczytaĹ‚em(am) PolitykÄ™ prywatnoĹ›ci. Rozumiem jÄ… i akceptujÄ™.

    Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.