[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Czego pan jeszcze chce? — Maciek był wściekły.— Przecież wszystko powiedzia-łem.— Zapomniałeś o rzeczach, które ukradłeś z malucha — beznamiętnie zauważył Dem-binsky — Niewiele one warte, ale zawsze.— Okulary zgubiłem, kiedy pan mnie gonił.— A co z rękawiczkami i latarką?— Chciałem oddać — zapewnił chłopak.— Później odniósłbym do Perły.— Pozwolisz, że cię wyręczę?— Jak pan woli.— Rydzyk bez szemrania wyciągnął z kieszeni żądane przedmioty.—I niech pan nie ma do mnie żalu.— Mógłbym o wszystkim zapomnieć — detektyw na moment zawiesił głos.— Nawetmilicji o niczym nie wspomnę, powiedz mi tylko, co takiego trzymał w chałupie stary Grybu-cha, że aż go z dymem puścili?— Ja tam nie wiem.— Maciek skulił się pod świdrującym spojrzeniem Jonathana.—Do Grybuchy nic nigdy nie miałem.To były milicjant, ludzie się go bali.— Teraz nie żyje.— Nie moja sprawa.— Nie korciło cię, żeby choć pogrzebać w pogorzelisku?— Janek Majda grzebał i na zdrowie mu to nie wyszło.— Może mimo wszystko opłaciło mu się?— Szczerze wątpię.W końcu nie on jeden szukał.Dom rodziny Majdów stał po drugiej stronie rwącego potoku.Jonathan zatrzymał polo-neza na skraju błotnistej drogi i z duszą na ramieniu ruszył przez wąską, chybotliwą kładkę.Na podwórku spostrzegł starszego, tęgiego mężczyznę majstrującego coś przy drzwiach odkomórki.— Pan Janek w domu? — zagadnął.— Syn jest w szopie — poinformował stary.— A pan w jakiej sprawie?— Nic takiego.— Detektyw wolał nie wtajemniczać gospodarza w swoje sprawy.—Szepnę mu słówko i uciekam.Zdecydowanym ruchem pchnął szerokie wrota i znalazł się w szopie.Janek Majdasiedział nad rozkręconą piłą mechaniczną i zdrową ręką próbował dopasować do siebie jakieśczęści.— Co słychać? — powitał wchodzącego.— Znalazł pan tamtych dwóch?— Znalazłem — potwierdził Jonathan.— Opłaciło się dać panu piątkę.— A może ma pan drugą na zbyciu?— Kto wie.— Detektyw uśmiechnął się zagadkowo.— Kogo tym razem szukamy?— Fredka Daleckiego.— Spóźnił się pan.— Majda energicznie potrząsnął głową.— Facet był tutaj wstyczniu i od tej pory się nie pokazał.— Mieszkał u pana?— Dom należy do mego ojca.— W jaki sposób Dalecki do was trafił?— Zeszłego lata przyjechał do Rytra, ale nie miał zarezerwowanego miejsca w domuwczasowym ani żadnej kwatery.Traf chciał, że letników było więcej niż zwykle.Chodził odchałupy do chałupy, aż w końcu dogadał się z moim ojcem.Dobrze wtedy zapłacił, to i teraznie musiał długo prosić, żebyśmy go przyjęli.— Co mógłby mi pan powiedzieć o tym człowieku?— Czy ja wiem? — Janek niepewnie podrapał się w głowę.— Ojciec go nawet lubi, aledla mnie to jest taki warszawski cwaniaczek.— Czyżby pociągały go lewe interesy?— Tak jakby.— Innymi słowy Dalecki przyjeżdżał do Rytra nie tylko na wypoczynek? — Detektywsięgnął do kieszeni po pięciodolarówkę.— Nie mam racji?— Musiałbym pomyśleć.— Pomogę panu.— Dembinsky wsunął Majdzie do ręki zielony papierek.— Daleckichciał dobrać się do czegoś, co miał u siebie stary Grybucha.— Owszem.— Janek skwapliwie schował banknot.— Co to było?— Tego nie udało mi się wyniuchać.— Próbował pan przetrząsnąć chałupę starego podczas pożaru, ale skończyło się napoparzeniu?— Licho mnie podkusiło włazić w ogień.— Majda wzdrygnął się na samo wspomnie-nie.— Żeby choć było po co.Chce pan warszawski adres Daleckiego? — Zaproponowałnagle.— Mam gdzieś zapisany.— Przy okazji.— Jonathan w zamyśleniu potrząsnął głową.— Teraz niech mi panpowie, dlaczego Dalecki nie dogadał się z Grybuchą?— Może chciał wykołować starego, a ten się kapnął? Zresztą nie on jeden latał do Gry-buchy.Interesował się nim także jakiś warszawski adwokat.Wiem to od Adama Nowackiego,bo gość przez pewien czas mieszkał w jego chałupie.— No cóż, to chyba na razie wszystko.— Gdyby miał pan jeszcze jakieś pytania, to proszę się nie krępować.Cholernie lubię.pięciodolarówki.Było już ciemno i pora kolacji dawno minęła, kiedy Dembinsky wrócił do Perły Połu-dnia.Byle jak zaparkował samochód i spiesznie ruszył do swego pokoju.Waligórska leżałana wersalce z nosem utkwionym w jakimś kolorowym piśmie.— Czego dowiedziałaś się od Wrzoska?— zaczął bez żadnych wstępów.— Ten sierżant jest znacznie sprytniejszy, niżby się zdawało— odparła.— Dał się za-ciągnąć do baru, postawił mi kawę, ale przez bite trzy kwadranse opowiadał mi o wszystkim io niczym.Nie powiedział nic konkretnego.— Czy oni wiedzą o krucyfiksie?— Nie sądzę.— A podejrzewają, że w zabójstwie Grybuchy i tego drugiego maczali palce goście zWarszawy?— Wrzosek zapewniał, że na razie na liście podejrzanych nie figuruje ani jedno nazwi-sko, ale jestem przekonana, że minął się z prawdą.— Nie padło nazwisko Paszczyńskiego?— Nie przesadzaj.Mimo wszystko to tylko prowincjonalny milicjant
[ Pobierz całość w formacie PDF ]